Warszawa
-
- Ta, nawzajem. - mruknął i również odszedł, ty zaś bez problemu opuściłeś to miejsce. Tylko co dalej?
-
No chyba uda się w kierunku tego miejsca, o którym usłyszał od tego gościa. Może i wcale tam nie zagości, ale zrobienie małego skanu okolicy mu nie zaszkodzi.
-
Tak jak mówił ci wcześniej mężczyzna: dwa kilometry drogą, na rozjeździe w lewo. Nie byłeś pewien, ile jechałeś dalej, aż napotkałeś na drodze powalone drzewo, które uniemożliwiało ci dalszą jazdę. Biorąc pod uwagę, co opowiedział tamten gość, to nie mógł być przypadek. A nawet jeśli, to widziałeś wyraźnie, że owe drzewo zostało ścięte, a nie złamane, więc musiała to być robota jakichś ludzi.
-
Nawet nie wyszedł z samochody, a zaczął się rozglądać dookoła i doszukiwać zagrożeń. Czy one były, czy nie - nawet nie próbował usunąć tego drzewa z drogi, a po prostu zawrócił.
-
Nie odjechałeś zbyt daleko, może kilka metrów, bo tylko na tyle pozwoliło ci kilkunastu uzbrojonych ludzi, skrytych do tej pory w zaroślach. Nie byli to żołnierze, jak ci, których widziałeś wcześniej, ubrani byli bardziej po cywilnemu, ale nie zmienia to faktu, że większość z nich miała broń palną, głównie pistolety, obrzyny i pistolety maszynowe, niektórzy mieli też broń myśliwską czy kusze, a wszyscy bez wyjątku mieli jakąś białą broń boczną. Gdyby było ich mniej, może dałbyś radę stąd wyjechać, a tak najpewniej podziurawią cię razem z samochodem, nim przejedziesz dziesięć metrów.
- Te, mistrz kierownicy! - krzyknął do ciebie jeden z oprychów. - Wysiadka! -
Czyżby to był już koniec jego podróży? Eh, kurwa. Za dużo sobie nie pojeździł tym samochodem i pewnie też za długo nie nacieszy się tymi zapasami. Kij tam z zapasami! Oby go nie zajebali po środku tej drogi.
— A po co mam wysiadać? Co chcecie ode mnie? -
- Jakbyśmy chcieli cię zabić to dawno byś już gnił gdzieś w krzaku. Gadaj, co tu robisz!
-
— Jechałem sobie! Wracam z Siedlec, ale ktoś mi teraz dupę zawraca. — troszkę skłamał, bo w Siedlcach nawet nigdy nie był.
-
- Z Podpiździewa Górnego mogłeś jechać, a nie z Siedlec. Tutaj zajeżdżają tylko ci, którzy wiedzą, po co, gdzie i do kogo jadą, więc mów, jaki jest twój biznes do szefa albo uznamy, że żaden i cię sprzątniemy, bo nudzi mnie ta gadka.
-
— No dobra, masz mnie. Do Białasa jadę. — przyznał się. — Roboty szukam.
-
Pokiwał głową.
- No. Można? Można. Wysiadaj, a dwóch moich ludzi zejdzie na dół przeszukać ciebie i samochód. Jak wszystko będzie w porządku to puścimy cię dalej. -
Niepewnie wysiadł z samochodu, ale i tak mu jest już wszystko jedno. Próba ucieczki skończyłaby się pewnie śmiercią, a tak przynajmniej może go puszczą wolno.
-
Tak jak powiedzieli, tak i zrobili: obszukali ciebie i samochód, ale nic poza tym, nie zabrali ci żadnej broni, ekwipunku, ani pojazdu, nie dostałeś też kulki w łeb na odchodne. Bandziory zaczęły wracać na swoje pozycje, część z nich zaczęła też odrzucać pościnane wcześniej krzewy, gałęzie i tym podobne, którymi zamaskowali ubitą ścieżkę, dość prymitywną i krótką, ale mającą tylko jeden cel: pozwolić ci objechać powalone drzewo i wrócić na ciągnącą się dalej drogę.
- Jedź prosto jeszcze z kilometr, wtedy dojedziesz do obozu. I żadnych głupich pomysłów po drodze, przez całą trasę ktoś z naszych będzie cię mieć na oku. -
— Prosto jechać i do obozu. — powiedział cicho, tak dla pewności. — I żadnych głupich pomysłów po drodze. Coś jeszcze?
-
- Powodzenia. - odparł bandzior, czego się raczej nie spodziewałeś. - Nie znam cię, ale o ile nie chcesz nas wszystkich rozjebać od środka to będziesz mile widziany. Każda para rąk się teraz przyda. A z drugiej strony ciężko już wyżyć tu samemu.