Federacja Starej Huty
-
W pośpiechu wyszła ze swojej kańciapy, obrzucając uważnym wzrokiem całą salę. Gdy się upewniła, że wszyscy pacjenci są cali, podeszła do was.
- Co się dzieje? Potworny hałas! Jakby Gon przebiegł przez nasze tunele! -
— Czyli ty też nie wiesz więcej niż ja… — Mruknął z przekąsem. — Lepiej zostanę tutaj dopóki się to nie wyjaśni. — Odparł, spoglądając na sufit z nadzieją, że zaraz nie zawali się na nich.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
//Usunąłem trzy następne komentarze, bo były kopiami pierwszego, pewnie jakiś błąd.
Nie minęło długo, a do środka wpadł jeden z szeregowych żołnierzy Federacji.
- Wszyscy cali?!
- Owszem, żołnierzu - Odparła markotnie pielęgniarka - Ale co się dzieje?
- Dycha się wali! - Rzucił jednym tchem wojak i pobiegł dalej.
Kobieta jeszcze chciała o coś zapytać ale już nie zdążyła. Tylko wstrzymała oddech. -
//Powinienem wiedzieć co to dycha?//
-
//I tak, błąd.//
-
//Dycha to ten główny budynek, gdzie toczyły się największe boje. W walce o niego Owca została ranna.
-
Pierdolisz… Było pierwszym słowem, jaki przemknęło przez umysł Marleya, gdy żołnierz zniknął z jego oczu.
Jego wzrok przeniósł się na pielęgniarkę.
— Musimy się stąd zabierać razem z rannymi, JUŻ! Budynek jest połączony z innymi piwnicami, którędy do najbliższej?!
-
Ciężko usiadła na jednym z okolicznych stołków i rośnie ciężko zaczęła oddychać.
- Nie jestem lekarzem… Jestem prostą pielęgniarką… - Złapała się za głowę - Nie przeżyją transportu… Każdy ruch łóżka może stanowić śmierć! Jedyne, na co możemy liczyć, to że zawał pójdzie obok! Albo zginą wszyscy przy ewakuacji…! Albo część podczas oczekiwania…
- Mar…? - Jęknęła obok ciebie Owca - Zostaw ich, Mar… Swoje wycierpieli… Ja też…
W jej oczach pojawiły się łzy. Pierwszy raz to widziałeś. W swej bezsilności wyciągnęła do ciebie ręce. -
Marley na moment zamarł. Choć trwało to tylko ułamek sekundy, przez jego oczy przelał się wodospad, ocean cały emocji. Przeżył wojnę, która skończyła świat. Choć tamte dni spędził w narkotykowym szale, to pamiętał słowa tamtych dni, ludzi tamtych dni. Wszystko pamiętał.
— Nie. Pierdolicie. — Warknął, a grymas determinacji wykrzywił jego szorstką twarz. — Wyjdziecie stąd żywi albo sam was wyniosę.
To nie była groźba, rozkaz ani czcza gwarancja przedwojennego handlowca. To była obietnica.
— Owca, wstawaj i zabieramy ich stąd. Ta twoja niunia z Galery - ona teraz na Ciebie czeka, do kurwy nędzy, więc masz do niej wrócić w jednym kawałku. — Po tym przestrzelił pielęgniarkę wzrokiem. — Ty nie panikuj, bo nie mamy na to cholernego czasu, jasne?! Oddech i wdech i słuchaj mnie uważnie: ilu może wyjść stąd o własnych siłach?
-
- Ona… - Bezsilnie skinęła głową - To jest zwykły posterunek dla nieprzytomnych. Sama się zdziwiłam, że tak szybko się ocknęła.
Westchnęła ciężko. Owca zaczęła się podnosić i zbierać swoje rzeczy spod łóżka.
- Nie zabijaj ich trzęsąc łóżkiem, Mar. Czas odpuścić. -
Te słowa jednak nie zdołały uspokoić Mara. Przestąpił niespokojnie z nogi na nogę, zacisnął i rozluźnił pięści. Jakaś część jego jestestwa podpowiadała mu, że może byłby w stanie coś zrobić, gdyby myślał szybciej, działał szybciej, to przecież tylko…
-- Nie, nie… Cholera… – Coraz szybciej wydeptywał w kurzu niemalże idealny okrąg. – Dobra?! – Warknął w końcu.
-- Dobra… Wychodzimy. Przy odrobinie szczęścia zawał pójdzie obok, już. – Odparł, nie dało się zamaskować poczucia przegranej w jego głosie. – Idziemy stąd.
-
Pielęgniarka wzięła pod bok Owcę i pomogła jej iść. Rumor był coraz głośniejszy, mimo tego, że z każdą chwilą się od niego oddalaliście. W momencie, gdy wpadliście do jakiegoś starego baru, fala kurzu uderzyła w was, prawie zmiatając z nóg.
Poszło.
Budynek osiadł.
Kaszląc, obie kobiety dotarły do zaplecza, gdzie na jakimś prowizoryczny łóżku pielęgniarka położyła Owcę.
- Musi odpocząć. Jutro ją zabierzesz ze sobą, na razie niech leży. Pilnuj jej, przy tobie wydaje się spokojniejsza… - Przerwała rozglądając się dookoła i wzruszyła ramionami - To jedyne łóżko, musicie spać razem. Ja się położę za ladą. Oby górnicy zdążyli i kogoś wyciągnęli…
Westchnęła ciężko i wyszła. Była kompletnie bezsilna. Nie wiedziała, jak pomóc osobom pod potencjalnym zawałem, więc skupiła się na tym, by ocalić was oboje. A gdy to się udało, zdawała się być kompletnie wypalona. -
-- …Jasne. – Odparł Marley po chwili milczenia, patrząc na nią pustym wzrokiem. Był kompletnie wściekły na siebie. Wściekły, że nie mógł zrobić więcej. – …Odpocznij, też potrzebujesz tego.
Kiedy pielęgniarka już wyszła, Marley upewnił się że Owca nie spada z łóżka, choćby na własne życzenie. Po tym po prostu… Oparł się o ścianę i osunął w dół. Oparł głowę. Co miał zrobić?
Czy to kibole zawalili budynek?
Czy zrobili to w ramach zemsty za śmierć przywódcy?
Mężczyzna podparł głowę dłońmi. Co miał zrobić? Nawet nie miał włosów na głowie, które mógłby wyrywać.
-- W cholerę to wszystko… – Jęknął.
-
W tej kompletnej, wręcz nienaturalnej ciszy, która zapakowała w tym momencie, gdy już budynek się zawalił, wszystko zdawało się wyglądać jak z jakiegoś starego obrazu sience fiction. W tej wręcz ogłaszającej ciszy usłyszałeś ciche sapanie Owcy. Usnęła niemal natychmiast, kompletnie wyczerpana dzisiejszymi “atrakcjami”.
-
Spojrzał na nią. Widząc ją… Wracały do niego pewne rzeczy, pewne obrazy, pewne uczucia sprzed wielu lat. Dotyczyły osoby, która dzisiaj mogła być już tylko zbielałym szkieletem. Wiedział dobrze przez kogo.
Takie osoby nie powinny walczyć na wojnach i gorączkować w lazaretach pełnych martwych ludzi.
-- W cholerę… To wszystko…
Odprowadzi ją do Galery, do tamtej dzierlatki, z którą sypiała. Niech pobędą szczęśliwe razem, zasłużyły. A on pójdzie w swoją stronę. Nowy start w innej części miasta. Nie, kurwa. To głupie. Ile już było tych nowych startów?
-- Ja pierdolę… – Jęknął znowu, chowając twarz w rękach.
Był ponadludzko zmęczony.
-
Nawet nie zwróciłeś uwagi, kiedy w tej nienaturalnej pozie usnąłeś. Gdy obudziłeś się zgodnie z harmonogramem podziemnego ranka, Owcy obok ciebie nie było. Zostawiła wszystkie swoje rzeczy, nawet broń, i gdzieś poszła. Nawet jej buty leżały obok.
-
-- …Do cholery, Owca. – Jęknął głucho, widząc to co zastał.
Pomimo tego, że sekundy temu obudził się, od razu zerwał się na równe nogi. Pierwsze co przyszło mu do głowy - gorączkowała. Poszła gdzieś w stanie gorączki. Niedobrze, bardzo. W pośpiechu rozejrzał się po zapleczu, później wpadł do baru, szukając jej.