[Metro-Zdzieszowice] Stacja Szkolna
-
- Nie jestem przekonany. Tunel jest sprawdzony, a w tym bocznym wejściu może być mnóstwo różnego ścierwa. Do tego skąd pewność, że wyjdziemy tam, gdzie chcemy, a nie u Koksowników? Średnio mi to pasuje.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
— Mówię, sam tam byłem i sam sprawdzałem. Chociaż tutaj też możesz mieć rację, Alexandrze. Może nie rozejrzałem się wystarczająco dobrze, źle poznałem okolicę… Z resztą, sam ocenisz, pokażę Ci po drodze. — Mężczyzna machnął niedbale dłonią, porzucając ten temat. Za to uwagę poświęcił staremu tornistrowi, który wyciągnął zza pleców. Był to zwykły plecak na stelażu, w jakim pierwszoklasiści nosili kiedyś książki. Ten tutaj był splamiony i zdarty jak stare spodnie, ale poza tym trzymał się ogólnie nieźle, choć wyobrażenie Serweryna, noszącego na plecach coś tak dziecinnego, było wręcz przekomiczne. Mężczyzna uparcie grzebał w nim, co jakiś czas mrucząc do siebie to samo, niewyraźne słowo.
-
- Trudno, zbieraj się, najwyżej będziemy spać w radioaktywnym pyle na twoje własne życzenie. Ja idę skompletować sprzęt - Wstał kierując się do wyjścia.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
— Uważaj. —Serweryn podniósł wzrok znad plecaka. — Od czasu twojej “pogawędki” (mówiąc to, zgiął palce swoich dłoni w znanym geście) z gryzipiórkiem przysłali tutaj kilku kolejnych Gwardzistów, szukają Cię. Poza tym, ludzie też, jak ty powiedzieć, nie będą patrzeć na Ciebie zbyt przychylnie, po tym jak sterroryzowałeś córkę Nekrofila. —
-
- Nie zamierzam się tu budować - Przewrócił oczami - A z żołdakami sobie poradzę, nie masz się co martwić. Będę tutaj za godzinę - I mówiąc to, wyszedł na zewnątrz.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Mężczyzna tylko odprowadził Mariusza wzrokiem, gdy ten wyszedł z izdebki. Musiał to być jakiś rodzaj noclegowni, bo wzdłuż korytarza tak wąskiego, że co bardziej barczyste osoby musiałyby iść w nim bokiem, biegł szereg drzwi, oznaczonych koślawo wydrapanymi cyframi. Jedna z odnóg korytarza prowadziła prostopadle do tej, w której znajdował się teraz łazik. Zapewne na jej końcu było wyjście z urzędującym tam “recepcjonistą”.
-
Mając tak wytyczoną trasę, ruszył nią, przy okazji poprawiając swój sprzęt i odliczając, co już mu zostało podebrane przez dryblasa.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Co ciekawe, weryfikując zawartość swoich kieszeni i plecaka, Mariusz nie zauważył braku czegokolwiek, z jednym, małym wyjątkiem. Nigdzie nie było śrutu do wiatrówki.
Wybrana przez Mariusza odnoga rzeczywiście prowadziła do wyjścia i pilnującego go stróża-recepcjonisty. Przeciętnego wzrostu mężczyzna o fikuśnie postawionych włosach (tylko czym on je postawił?) na całe szczęście drzemał, więc Łazik bez jakichkolwiek problemów znalazł się na “uliczce” między piętrowymi barakami przylegającymi do obu stron nieukończonego tunelu. -
Zatem ruszył chyłkiem w dół, w te najgorsze dzielnice, rządzone przez bezprawie i uprawniające piękny, czarny rynek.
-
//Jaki dół? Stacja Szkolna nie ma jakichkolwiek niższych pięter, tym bardziej dzielnic. //
-
//A, dobra. Pomyliło mi się ze stolicą.
-
Cichcem udał się dalej, by następnie skręcić w boczne uliczki i poszukać sławnego czarnego rynku, który znajdował się wszędzie, gdzie tylko był także i wolny handel.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Wedle naturalnego zegara mieszkańców stacji musiała już panować noc, bowiem nie dało się słyszeć odgłosów pracy, rozmów czy natarczywego targowania się. Gdzieś tam tylko jakichś dwóch pijaków prowadziło nieskładną, bełkotaną rozmowę, a także ktoś głośno dawał znać sąsiadom, że tej nocy wraz z żoną, kochanką, a może prostytutką postanowił oddać się miłości w praktyce. Nie znaczyło to, że Łazik nie znajdzie celu swych poszukiwań. Idąc wąskimi “chodnikami”, które z obu stron otaczały zatęchłe drewniaki, minął podejrzanie wyglądającą grupę młodych ludzi. Poznał, że byli młodzi, bo przed ich twarzami tliły się małe ogniki, papierosy. Po zapachu dymu można było poznać, że nie jest to coś zwykłego, a prędzej jedna z nielicznych odmian grzybów zabronionych przez Dyktatora. Te podrostki mogłyby wiedzieć, gdzie czego szukać i jak.
-
- Dacie zapalić? - Podszedł do nich i spróbował mówić dość ochrypłym głosem. Niby od niechcenia podrapał się po brodzie, ukradkiem odsłaniając połę ubrań, pod którymi miał większość swego uzbrojenia.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
I była to najpewniej decyzja, bo z początku młodzi, a szczególnie tępawo wyglądający łysol z płowym, dziewiczym zarostem przybrali groźne miny. Widok oręża ostudził ich zamiary, jednak nie na tyle, by od razu przystać na prośbę.
— A co? To nie jest akcja cha… chra… chratyty… —Płowobrody zająknął się.
— Charytatywna. — Dopowiedział mu ktoś z tyłu.
— No przecież gadam, że nie charytatynywna. — -
- Ale może być to akcja finansowo handlowa. Barter. O ile jesteście skłonni się ze mną dogadać - Wzruszył ramionami, próbując mówić bardziej wyszukanymi słowami, skoro te proste stanowiły problem.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Łysol zapewne zdążył kilkakrotnie pogubić się w próbach zrozumienia zdania, ale musiał złapać jego ogólny sens, bo po chwili myślenia wyprostował się, zadarł dziarsko głowę i zagracił twarz cwaniackim uśmiechem pełnym żółtych zębów.
— Dogadać można się z każdym, tylko trza mieć za co. — Odpowiedział, obscenicznie zaciągając się skrętem. -
- To raczej twa w tym maniera, Goliacie, by dolara znaleźć - Wzruszył ramionami i pokazał mu przelotnie okładkę Biblii, by nikt nieproszony nie zauważył, co posiada.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Chłopak zmarszczył brwi na widok przebłyskujących liter tytułu Świętej Księgi. Skinął na swoich ziomków.
— Czekajcie tu. — Powiedziawszy to, złapał Mariusza nie znoszącym sprzeciwu uściskiem i pociągnął ze sobą do pobliskiej wnęki.
— Pokaż to i gadaj jak człowiek. — Zażądał pół-głosem. -
- Już mówiłem. Chcę sprzedać. Wy chcecie kupić. Ja chcę kasy od zaraz, wy dostaniecie całą stację za tydzień, gdy będziecie mieć już kupca. Jasne? - Strząsnął jego rękę ze swego ramienia.