Wioska Uwitki
-
Jedna z wioseczek położonych na rozległym wybrzeżu Verden. Nie ma tu wiele, kilkanaście domów na krzyż, jedna karczma, a także plac wydzielony jako powierzchnia dla straganów rozstawianych na czas targu. Mieszkańcy żyją tutaj głównie z rybołówstwa, toteż na plaży zawsze wypoczywają łodzie, wciągnięte na nią by morze ich nie porwało.
Warto też wspomnieć, że na wzniesieniu położonym nieopodal miasta znajdują się ruiny kamiennej wieży. Nikt do końca nie wie komu i do czego ona służyła, ale najprawdopodobniej była to latarnia morska bądź punkt obserwacyjny. -
Radio:
Podróż była nudna, monotonna i nużąca, nie działo się nic ciekawego. Aż do teraz, gdy leżałeś na swojej koi w małej kajucie, którą dzieliłeś z Drogomirem, nie mając nic ciekawego do roboty, tak jak zresztą zawsze. Dopiero wtedy do środka wpadł Twój kompan, niemalże skacząc ze szczęścia, krzycząc, że widzi już znajomy brzeg. -
— Nie mów! — Morzywał krzyknął i od razu zerwał się z swojego posłania. Z hukiem opuścił kajutę i prędko pobiegł na pokład.
-
— Nie mów! — Morzywał krzyknął i od razu zerwał się z swojego posłania. Z hukiem opuścił kajutę i prędko pobiegł na pokład.
-
Pracujący tam Nagowie niewiele sobie z tego robili. Zastanawiałeś się, czy przez bycie zimnokrwistymi gadami są też jednocześnie pozbawieni wszelkich emocji? A może nie chcieli okazywać ich przy Was? Niemniej, Drogomir mówił prawdę, widziałeś już zabudowę na odległym brzegu, a nieco dalej również wzniesienie ze starą, kamienną wieżą, która upewniała Cię, że płyniecie do Waszej wioski.
-
Serce zabiło mu szybciej.
Dom.
Nie było go ile? Tydzień? Dwa? Wydawało mu się to wiecznością. Miał nadzieję, że jego rodzina poradziła sobie z ilością złota, jaka została w domu. Nie było tego wcale mało. Teraz to już i tak nieważne, bo Morzywał wróci, a wraz z nim zawita stary, dobry porządek. -
Wasza szybka i zwinna łódź zmniejszała dystans coraz bardziej, więc nie minęła nawet godzina, a jej dziób zarył o nadbrzeżny piasek. Pojawiliście się akurat w okolicach popołudnia, gdy rybacy wrócili do domów lub wybierali się na kolejne łowy, więc niemalże cała wioska była świadkiem przybycia dwóch ludzi, których uznano za zaginionych podczas sztormu, a także dziwnego okrętu i jego jeszcze dziwniejszej załogi.
-
Morzywała nie interesował teraz nikt w wiosce poza jego rodziną. Miał gdzieś domy, znajomych, Nagów, nawet Drogomira. Zeskoczył na piach i rzucił się biegiem do swojego domu.
-
Nie zdążyłeś nawet sięgnąć do drzwi, gdy otoczyła Cię cała dzieciarnia, równie zaskoczona, co wesoła, niekiedy nawet płacząca ze szczęścia, że ich ojciec, którego uznali za martwego, jednak przeżył i do nich wrócił, a wszystko szczęśliwie się skończyło.
-
Uściskał każde z swoich dzieci. Kiedyś ktoś mu powiedział, że najbardziej docenia się wartość rzeczy po ich stracie. Teraz całym sobą czuł prawdziwość tego zdania i mógłby chyba całkiem śmiało przyznać, że właśnie w tym momencie czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
— Jak ja się za wami stęskniłem! Jak sobie radziliście przez ten czas? — Zapytał, przejęty tym, że przez czas jego nieobecności rodzina mogła mieć jakieś problemy. -
//Takich ludzi mi potrzeba.//
- Sąsiedzi nam pomagali. - odparła Twoja najstarsza córka.
- Tato, a kim są te dziwne węże na łodzi? - zapytał Młoszko, wskazując na okręt Nagów i ich samych, z których kilka nieufnie zeszło na brzeg, wzbudzając przerażenie, ale głównie ciekawość, okolicznych mieszkańców, którzy rzadko kiedy widywali kogoś z innej rasy, niż ludzka, a co dopiero tak egzotycznego. -
— Synu, dluga historia, długa. Ale opowiem wam ją! — Uśmiechnął się do syna, po czym wyprostował sylwetkę: — Muszą sprawdzić tutaj kilka rzeczy, a po tym wrócą do siebie. Lepiej się do nich nie zbliżajcie. — Poradził dzieciom, po czym rozejrzał się: — Gdzie jest wasza matka? — Zapytał, martwiąc się o żonę.
-
- Dziś rano poszła z kilkoma innymi kobietami i mężczyznami, żeby sprzedać ryby i tym podobne w najbliższym miasteczku. - znów wyjaśniła Ci najstarsza córka.
- Tato, tato, a dlaczego oni mają takie długie ogony? - ponownie zapytał syn, wykazując typową dla młodzieńca ciekawość. -
Ulżyło mu, słysząc, że niepotrzebnie się martwił. Wskazał wzrokiem na łuski Nagów.
— A widzisz, że oni cali są tacy, no… Przypatrz się dobrze ich skórze. Co widzisz? — -
- Łuski? - zapytał niepewnie, marszcząc brwi. - Tato, to w końcu są takie duże węże, tak?
-
— Sam nie wiem, ale chyba tak. Skoro łeb jak wąż, ciało jak wąż i ogon jak wąż, to pewnie jest to duży wąż. Nazywają się “Nagami”. —
-
- Ale noszą ubrania. - odparł zdziwiony. - Więc czemu Nagi?
-
//XDDD Niezwykle mnie to rozbawiło//
-
//Czyli chyba dobrze wczułem się w jakiegoś szczyla ciekawego świata.//
-
— To chyba tylko taka nazwa, nie związana z tym, o czym myślisz. — Odpowiedział, rozbawiony sugestią syna.
//Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. //
-
Wzruszył ramionami.
- A czemu to akurat z nimi tu przypłynąłeś? -
Spojrzał to na syna, to na Nagów. Wolał jeszcze nie obnosić się z wszystkim, co mu się przydarzyło, by wężowi wojownicy nie zmienili swojego zdania, uznając go za osobę wiedzącą zbyt wiele.
— Opowiem Ci później. Poczekamy aż odpłyną. — Odpowiedział cicho. -
- A kiedy odpłyną? - zapytał, zadając dość słuszne pytanie, bo Nagowie wcale nie wyglądali, jakby było im spieszno do powrotu na rodzimą wyspę.
-
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
— Nie wiem synu, nie wiem. — Odpowiedział wykrętnie: — Ale teraz idźcie do środka. Ja muszę coś załatwić. — Spojrzał na dzieci wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.
-
Wbrew pozorom, brak ojcowskiej ręki przez ten czas wcale ich nie rozpuścił, więc po kilku chwilach wszystkie znalazły się w chacie.
-
Zaś Morzywał podszedł do dowódcy Nagów (zakładam, że poznał który to po kilku dniach rejsu) i siląc się na spokój, zapytał: — Czego jeszcze potrzebujecie w Uwitkach? —
-
Odwrócił się do Ciebie, mrużąc oczy w szparki.
- Dosssstarczyliśmy Cię tu, do rodziny. Taka była umowa. Powinieneśśśśś ciesssszyć ssssię czassssem sssspędzonym z rodziną, a nie wtrącąć ssssssię w niessswoje ssssprawy. -
Ton, jakie przybrał Nag, przeraził go nieco. Czego tutaj chcą? Morzywał postanowił więc szybko zapytać o to, czego potrzebuje i zmyć się sprzed oczu wężowatego.
— Ale będziecie się zbierać za jakiś czas, tak? Wiecie, ludziom to dziwnie wygląda… — -
- Ludzie nassssss nie obchodzą. Nie chcemy zwady z nikim, ale mamy misssssję do wypełnienia. Niech nie prowokują moich wojowników, a nikomu nic sssssssię nie ssssstanie.
-
Morzywał kiwnął głową w odpowiedzi, na zna, że zrozumiał jasny przekaz wężowatego. Spiął dupę i od razu powrócił do domu, zamykając za sobą drzwi.
-
//Nie masz zamiaru powiedzieć inny nadmorskim wsiunom, żeby trzymali się z daleka od Nagów?//
-
// Wiem, że to tylko wieśniaki, ale chyba nie trzeba wyższego wykształcenia żeby wiedzieć, że od wielkich, uzbrojonych i najpewniej obeznanych w walce wężowo-podobnych gości lepiej trzymać się z daleka. //
-
//Jak wolisz.//
A tam czekała na Ciebie prawie cała Twoja familia, z wyłączeniem żony, która też podobno miała niedługo przybyć. -
Polecił dzieciom nie naprzykrzać się wężowatym i wypatrywać powrotu matki. Sam zajął się z pozoru prozaiczną czynnością - zaczął gotować gulasz, choć o wiele lepiej sprawdzał się w pozyskiwaniu składników pożywienia niż w jego przygotowaniu. Ubzdurał sobie, że zaskoczy żonę nie tylko swoją obecnością, ale także wyręczeniem jej z części obowiązków. W rzeczywistości chodziło jednak o to, by przysłonić czymś zbierający się w Morzywale niepokój. Czego właściwie szukali Nagowie? Czy rzeczywiście nikogo nie skrzywdzą? Czy wrócą po niego? Nie dawał takim myślom dojść do głosu.
-
Przez prawie dwa kwadranse niemalże zapomniałeś o Nagach, skupiając się na tak prozaicznej czynności, jak przygotowanie obiadu. Dopiero wtedy z zewnątrz dobiegł Cię krzyk, a później zbolałe lamenty jakiejś kobiety.
-
Miał nadzieję, że wedle starej zasady “to czego nie widzisz nie istnieje” problem Nagów także nie będzie go obchodzić przez długi czas. Choć nie wiedział czy za tym krzykiem rzeczywiście stali wężowaci, podskórnie czuł, że to właśnie ich wina. Wybiegł z domu, pędząc w kierunku w którym słyszał krzyki.
-
O ile część Nagów wciąż była zajęta swoimi sprawami, to pozostali otoczyli ich i swój okręt półkolem, sięgając po broń i sycząc groźnie. Naprzeciw nich ustawili się wieśniacy, uzbrojeni w widły, siekiery, młoty, harpuny i tym podobne narzędzia, które jednak można było wykorzystać do odbierania życia bliźnim. Lub wężowatym. A przyczyną zwady zdawało się dziecko, żywe, ale bardzo blade, tonące w objęciach zrozpaczonej matki.
-
No i fuch… pomyślał Morzywał, widząc, że dwa ledwie pół godziny wystarczyło na wywiązanie się konfliktu. Na razie nie miał zamiaru reagować, a jedynie przyglądał się z strachem tej sytuacji i temu, co z niej wyniknie.
-
Prawdopodobnie jeśli nie zareagujesz, równie wściekli co przerażeni wieśniacy spróbują wziąć odwet, a przeciwko dobrze uzbrojonym i zapewne wyszkolonym Nagom nawet ich przewaga liczebna na nic się nie zda.
-
Podszedł więc do zbieraniny, z nikłą nadzieją na to, że pozostali wieśniacy nie obarczą go winą za krzywdę dziecka.
— Co się dzieje?! —Wbiegł między Nagów, a swoich sąsiadów. -
- Ossssstrzegaliśśśśmy. - skomentował krótko dowódca Nagów, reszta jego podwładnych nie odezwała się na to ani nawet nie opuściła broni.
- Ten potwór zabił moje dziecko! - krzyknęła zrozpaczona kobieta, wskazując na jednego z wężowatych wojowników. - Mojego jedynaka!
- Zabić gada! - wyrwało się tu i ówdzie z tłumu chłopów, co tylko zaogniło sytuację.