[Deravierres] Sektor Velmer
-
Ines
Jak to niekiedy mówią, czasami trzeba przegrać bitwę, żeby wygrać wojnę. Zawróciła i przeszła kawałek, gdy do jej uszu wdarł się charakterystyczny dźwięk - gdzieś w oddali ochoczo pohukiwała artyleria, ale na jej szczęście, nie zsyłała deszczu żelaza w okolice jej pozycji. A przynajmniej tak jej się wydawało… Nie licząc uroków frontowej orkiestry, co chwilę coraz bardziej dogorywającej, jakby od tego występu zależało jej życie, na swojej drodze nie spotkała ani symarysów, ani uciekających Imperialistów, którzy mogli znikać w krzakach jak duchy. Szła, dopóki jej uwagi nie przykuła mała grupa pięciu żołnierzy po jej lewej, z prawdopodobnie jej grupy, czyhająca pod jednym z drzew z rozłożonym i gotowym do oddania precyzyjnych serii przestarzałym ręcznym karabinem maszynowym wz.1903/1912. Wyglądało to tak, jakby zakładali tutaj wysunięty posterunek ogniowy.Hans
Nożownik wyskoczył jako pierwszy, zaraz po nim wyszedł przybyły i Hans, tuż za jego plecami. Imperialiści tylko na to czekali. Kiedy tylko pająk poczuł, że mucha desperacko próbuje wyrwać się z jego sieci, wbił w nią swoje jadowe kły. Nożownik najpierw oberwał w łydkę a w ułamku następnej sekundy w klatkę piersiową. Bryznęła krew. Żołnierz zwalił się na deski jak ścięte drzewo, zanim w ogóle zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, otwarcie sygnalizujący trafienie. Gdy postrzelony upadł, Hans ujrzał dwóch nieprzyjacielskich strzelców, którzy wystrzelili ponownie, ale pociski nie trafiły nikogo.Drugi piechur w połowie drogi do przeciwległego wcięcia dosłownie rzucił się na brzuch i w oka mgnieniu znalazł się za osłoną. Zanim zrobił to Hans, Imperialiści zdążyli już zaryglować swoje karabiny i wycelowali wprost w niego. Zaklął w duchu, kiedy któryś w końcu wystrzelił… I jeden z nich oparł się o ścianę okopu z dobrze widoczną dziurą między oczami, z której zaczęły wypływać strugi juchy. Drugi strzelec próbował wstać i rzucił się do ucieczki, ale i jego dosięgnął pocisk, który posłał go na ziemię. Rzucił swój karabin i upadł boleśnie. Ale nie zginął od razu - gdy zetknął się z ziemią, zaczął się czołgać w stronę zakrętu, zostawiając za sobą smugę świeżego szkarłatu.
- Oddział, ruchy! - usłyszał nagle za swoimi plecami. - Czyścimy te imperialne brudy!
-
Hans
Widząc pierwszego trupa, Hans odkrył jak bardzo nienawidzi Imperium. Zabawne, że to postrzeganie zmieniło się tak nagle w ciągu chwili? A to głównie za sprawą tej jakże, jego zdaniem, chamskiej zagrywki. Skoro oni tak grają, to on będzie równie niemiły i dla nich! Żałował tylko, że był zdany na ich celne oko… Albo i nie, najwyraźniej całą wojnę przeżyje ślepym fartem… Szkoda tylko, że nie miał szans im odpłacić. Chociaż, ten czołgający się, wydaje się całkiem ciekawym celem. Nabuzowany złością, wstaje z ziemi i chwyta swój karabina, za cel obierając tylko i wyłącznie rannego imperialistę, nie zważając na otaczający go świat. Liczy się obecnie zemsta, za ten chwyt. Skoro chcieli ich tak pozabijać, czas odwrócić role.
- Tak jest! - Krzyknął tylko i ruszył za śladem krwi. -
Hans
- Odsuń się, gołowąsie! - ryknął wściekle mężczyzna za nim. - Wjebaliście się prosto z odnogi na imperialny erkaem, i to jeszcze masą. Niczego się nie nauczyłeś, dzieciaku?
Ranny Imperialista zdążył się znaleźć za zakrętem, gdy jeden z potencjalnych wybawców Hansa odepchnął go lekko do tyłu i przywarł do czerwonych od krwi, zabłoconych desek ściany przy zakręcie. Nie był umundurowany i wyposażony jak zwykły żołnierz Ansheeru - jego bluza polowa była wyraźnie ciemniejsza, nosił szaroniebieskie bandoliery z amunicją do karabinu, do lewego boku miał przytroczoną parcianą torbę na granaty, z kolei w rękach dzierżył niepospolity karabinek powtarzalny Wz.1899(L). Jego hełm również był godny uwagi, wszak był on pomalowany w nieregularne brązowe, jasnożółte i szarozielone czworoboki, tworzące niebanalną kompozycję, której nie powstydziłby się żaden malarz abstrakcyjny. Patka kołnierzowa, oznaczająca przynależność dywizjonalną, przedstawiała skrzyżowany granat i bagnet w kolorze białym na czarnym tyle, co nieco budziłło skojarzenie z atypową flagą piracką.Żołnierz wychylił się lekko zza osłony i schował się po sekundzie, po czym powiedział z triumfem:
- Czysto! Imperialiści się wycofali!
Gdy pałający żądzą mordu Hans poszedł po rannego Imperialistę, nie zatrzymał go ani mężczyzna z tyłu, ani niezwykły żołnierz, który przykleił się do desek okopu i nie opuścił ich nawet wtedy, gdy Imperialistów już w tym okopie nie było. Odbił na prawą i dostrzegł swój cel. Imperialiści uciekali w takim popłochu, że zostawili swojego na pastwę Anschreitów. Czołgał się z wyraźnym trudem. Lewa strona jego bluzy mundurowej była prawie czerwona od krwi, a jego ręce były aż czarne od wszechobecnego błocka. Dopiero, kiedy jeszcze bardziej skrócił dystans, dostrzegł, że to kobieta.
- Nie zostawiajcie mnie tutaj! - krzyknęła ponuro, z wyraźnym smutkiem w głosie. - Przyjaciół się nie zostawia, wy parszywi, podli kłamcy! Nie wybaczę wam tego nigdy!Nie przestawała się wić i rzucać na wiatr bluzgami nawet wtedy, gdy padł na nią cień Hansa. Ta wciąż parła do przodu, z desperacką zaciętością. W końcu wyjście z okopu było na wyciągnięcie ręki, tak blisko…
-
Słysząc artylerię, od razu chwyciła pewniej za broń, kucnęła na jedno kolano i wycelowała w miejsce, skąd dochodziły dźwięki. Kiedy zdała sobie sprawę, że jest obecnie bezpieczna, nieco się rozluźniła i ruszyła dalej. Przynajmniej jest pewna, że odruchy działają jak należy.
Kiedy w końcu spotkała swój oddział, odetchnęła. Żyją, a skoro nie walczą, to i ten imperialista jakoś niewiele zdziałał. Od razu stanęła przed odpowiednią osobą na baczność, zdając raport.
– Niestety, ale nie dogoniłam go. Przeszkodził mi symarys. Udał mi się mu umknąć, ale zgubiłam jednocześnie cel. Czekam na nowe rozkazy – dodała na koniec. -
Hans
Żołnierze odwrócili się nagle, gdy tylko usłyszeli, że ktoś coś do nich mówi. Ku jej nieszczęściu, nie byli to żołnierze z jej oddziału. Były to zupełnie inne twarze, których Ines jeszcze nie widziała - cztery młode kobiety, prawdopodobnie w takim samym wieku co ona i wysoki, barczysty mężczyzna z podłużną szramą na prawym policzku. Nie przykuli większej uwagi do jej raportu i zajęli się swoimi własnymi sprawami, poza jedną z wojskowych, którą była niewysoka, szczupła szatynka z prostymi włosami, które dosięgały ramion i z szarymi, smutnymi oczami skrytymi za prostokątnymi okularami korekcyjnymi o smoliście czarnych oprawkach. Słuchała jej z uwagą.- Spocznij - powiedziała z powagą, gdy raport dobiegł końca. - Nastała zmiana planów. Nie atakujemy już imperialnych fortyfikacji. Do naszego dowódcy przyszła wiadomość z kwatery głównej, która mówiła, że nasza linia została przydzielona do wsparcia operacji ofensywnej 120 Batalionu Szturmowego. Trochę potrwa, zanim się tu pojawią, dlatego kazano nam umocnić zajęte pozycje. Minverldt wydzielił dwie mniejsze grupy i polecił ustawić wysunięte punkty obronne, bo znając życie, Imperialiści będą chcieli dokonać kontrataku, a że ten Imperialista ci uciekł, to zrobią tak prawie na pewno. Jeśli chcesz przejść do pełnoprawnej linii defensywnej, nie będę cię zatrzymywać. Uważaj tylko, żeby przez przypadek nie odstrzelili ci głowy. Ale możesz też zostać z nami. Dodatkowy karabin to większa siła ognia - uśmiechnęła się lekko.
-
Hans
Nie odpowiedział, ani nijak nie zareagował na reprymendę od tego nieznajomego. W końcu miał rację, niepotrzebnie się pchali wprost na nich, w dodatku jeszcze dali się złapać w pułapkę, gdzie do wyboru mieli śmierć od granatu lub od kul. Oj, już on pokaże tym podłym imperialistom, że nie warto stosować tego typu sztuczki.
Gry tylko został utwierdzony w przekonaniu, że droga jest czysta, ruszył nią bez wahania, skupiając całą swą uwagę na czołgającym się imperialiście. Widząc jego stan postanowił się ponapawać tym, że to on wyszedł z tego starcia zwycięsko.
Odkrycie płci oponenta nieco zbiło go z tropu, szybko jednak wziął się w garść, przypominając sobie, że to równie dobrze ta babka mogła zadać mu śmiertelny cios. Podszedł do niej, nadeptując jej na dłoń, mocno wgniatając ją w ziemię. Wycelował karabinem prosto w twarz i strzelił, jeśli oczywiście nikt i nic by mu nie przeszkodziło. Dokona zemsty i poczuje się lepiej, w takim zresztą żył w przekonaniu, nabuzowany jeszcze tymi pierwotnymi emocjami i uczuciami. Chwila robi swoje jeśli chodzi o postrzeganie rzeczywistości, dobra i zła. Poznęcałby się jeszcze na niej, gdyby chciał czemuś takiemu poświęcać swój czas. -
Hans
Spisane w “Kodeksie Prowadzenia Wojny” prawa uznawały dobijanie rannych, którzy mają szansę na rewitalizację i kontynuowanie normalnego życia jako zbrodnię wojenną. Podobnie zresztą jak zabijanie żołnierzy, którzy się poddali lub nie mają broni w rękach i nie stanowią żadnego zagrożenia. To samo tyczy się cywilów. Ale czym są one wobec piekła? Czy ktokolwiek jest w stanie ich przestrzegać?Gdy Hans z całej siły nastąpił na jej brudną od błota dłoń, ta zawyła przeraźliwie, jakby była obdzierana ze skóry. Rozejrzał się jeszcze na moment, by upewnić się, że nikt nie został tutaj przyciągnięty tymi opętańczymi wrzaskami. Poza nią i nim, w tym segmencie nie było nikogo. Pewnie próbują ogarnąć sprawę z rannymi. Zanim strzelił rannej prosto w twarz, ukradkiem spojrzał prosto w jej przestraszone oczy, wyraźnie błagające o litość.
- Ni… - wyjęczała, zanim strzał nagle przyćmił wszystko.Kula trafiła prosto w nasadę nosa, z taką siłą, że niemal kompletnie go oderwała, a następnie wyszła tyłem głowy na wylot. Padła resztkami jej twarzy na deski, a spod jej głowy zaczęła powoli tworzyć się kałuża krwi, zmieszana z przejrzystym płynem. Potem nastała już tylko cisza.
-
Hans
“Kodeks Prowadzenia Wojny” to chyba ostatnia rzecz o jakiej pomyślałby Hans, zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy przepełniony był tymi prymitywnymi emocjami, wciąż wściekły na żołnierzy Imperium za tę sztuczkę. Tak się pechowo jednak złożyło, że swój gniew mógł wyładować tylko na tej biednej kobiecie. Kiedy już zacznie trzeźwo myśleć i w końcu pomyśli o “Kodeksie”, to zapewne wtedy zacznie się tego bać. Może nawet będzie się pocieszać tym, że nikt tegoż czynu nie widział. Ale to dopiero w odległej przyszłości.
Jej krzyk przepełnił jego ciało dumą i satysfakcją, niech pocierpi jeszcze chwilę przed swą marną śmiercią, niech popieści jego uszy, dumę i żądzę mordu jeszcze chwilę.
Na chwilę chciał się od strzału wstrzymać, szybko jednak przypomniał sobie czemu właściwie chce się tej zbrodni dopuścić i strzelił. Co go powstrzymało? Chyba to błaganie o litość, jednak czy ona by posłuchała, gdyby ktoś błagał ją? Szczerze w to zwątpił.
Po udanej i satysfakcjonującej akcji ruszył dalej do przodu, jak gdyby nigdy nic. No, może nie ruszył tak od razu, stojąc jeszcze chwilę nad ciałem. Wolał obecnie nie myśleć o tym, czego się dopuścił. -
O, zmiana zadania. Pewnie coś poważniejszego. Dobrze, będzie mogła się wykazać. Gorzej tylko, że nie wie co robić… Powinna się wrócić na linię, ale powinna też odpokutować zawalenie zadania, na które nawet sama się porwała… Co może się jej bardziej opłacić? Tfu, nie jej, a państwu! Jest tu w końcu aby bronić swego kraju, racja? Ale też z drugiej strony chce tu zabłysnąć, zapisać się, nie przynieść wstydu ojcu i rodzinie, a to czasami może kolidować z interesami kraju, bo może być szarym żołnierzem, co to był na wojnie i tyle, ale druga opcja to zostanie bohaterką, podejmując się brawurowych i niezwykłych akcji… Ale co ostatecznie robić?! Co wybrać… Uh, dobra, niech straci!
– Wolę zostać i pomagać. Jestem winna za niezłapanie go. Przywódcy wyjaśni się potem. Liczę, że zrozumie… -
Hans
Żołnierze unikają popełniania zbrodni wojennych z trzech powodów - karalności, moralności i tego, że przeciwnik później też zacznie łamać te zasady, w ramach zemsty. Ale jednym z dwóch świadków był on sam, z kolei mózg drugiego właśnie rozpływa się w błocie, więc czemu powinno go to obchodzić? Za jakiś czas rzucą jej zwłoki na stos, potem przyjdą grupy pogrzebowe i zakopią je w oznakowanych grobach daleko od linii frontu, gdzie spocznie razem z innymi, bezimiennymi. Zabierając wiedzę brutalnego aktu, jaki się tu wydarzył, ze sobą, do zimnej, mrocznej mogiły, na tamten świat.Postał jeszcze chwilę nad ciepłym jeszcze trupem. Jeszcze chwilę temu denatka oddychała, ba, próbowała go błagać, by jednak ją oszczędził! I wszystko diametralnie zmieniło się za tak prozaiczną czynnością, jaką było pociągnięcie za spust. Dusza w ułamek sekundy opuściła ciało przez ziejącą dziurę w twarzy. Czyż to nie zabawne? Wystarczy tylko wycelować i wystrzelić, a metalowa kula stanie się pogardą dla cyklu życia. To przecież takie proste!
Opuścił tę część okopu, kierując się do poprzedniej. I faktycznie. Bywalcy okopu zajmowali się swoimi rannymi, których właśnie opatrywali sanitariusze w charakterystycznych, z daleka rzucających się w oczy białych hełmach. Z kolei ci, którym udało się przetrwać tę walkę powracali do swoich spraw, ewentualnie klapnęli pod ścianą, by nieco odpocząć, jakby zupełnie nic się tutaj nie wydarzyło. Tylko kilka spośród wielu twarzy wyrażało nieopisywalny szok, znaczna większość objawiała pustkę. Jakby już zaakceptowali ciągłą obecność śmierci. Niektórzy, jak na przykład żołnierze z hełmami z namalowanymi abstrakcyjnymi figurami geometrycznymi, zbijali się w co mniejsze grupy i rozmawiali.
- Żeby dać się rozjebać imperialnej jednostce rezerwowej, to trzeba być wojennym tumanem - usłyszał od jednego. - Nie dziwota, że tylu ludzi tutaj zginęło.
- Mają, kurwa, szczęście, że przygotowujemy operację ofensywną, bo jeszcze by to zdobyli! - zarechotał drugi.Po kilku minutach pojawili się również noszowi, którzy zaczęli przenosić poranionych na tyły, do szpitali. Wśród jednych z nich Hans rozpoznał twarze Heinricha i Reinhardta, którzy byli tak bardzo zaabsorbowani pracą, że nawet go nie dostrzegli. Po prostu położyli jednego z postrzelonych na noszach i zniknęli, nic nie mówiąc. Trochę im zajęło, nim zgarnęli wszystkich.
Gdy następnie przeszli do zbierania trupów i układania ich na stos, który czekał na żałobników, wszyscy powrócili do zwykłego życia w okopach. Wcześniej wspomniani żołnierze z dziwacznie pomalowanymi hełmami nagle zaczęli się śmiać i ukradkiem na niego spoglądać.
- E, ty! - zwrócił się do Hansa nieogolony piechur z ich grupy. - Coś zrobił z tamtą Imperialistką?Ines
- No dobrze - powiedziała. - Umiesz się wspinać po drzewach? -
Hans
Ano, odebranie komuś życia faktycznie nie należy do zbyt trudnych czynności, nie licząc oczywiście zdrowia psychicznego, w końcu to zwykłe pociągnięcie za spust. Śmieszne, że za to ocalenie komuś życia wiąże się z o wiele trudniejszą robotą… Nie mniej, postał tak chwilę, nabierając ochoty na filozoficzne rozmyślania i w końcu wyszedł, wypadałoby to kiedyś uczynić, prawda?
Mocno zdziwił go zastany spokój, jeśli można takiego określenia oczywiście użyć. Spodziewał się bardziej jakiegoś kontrnatarcia albo większego przejęcia się tym co przed chwilą zaszło. No cóż, nie pozostało mu chyba nic innego, oprócz zaadaptowania się to zastanej sytuacji.
Już miał sobie gdzieś usiąść, kiedy ujrzał swych starych znajomych. Chciał im pomachać, nawet już prawie uniósł rękę, kiedy to spostrzegł, że ci go nie widzą. Cóż, za bardzo zaangażowali się w pracę, nie zamierza więc im przeszkadzać.
Z upływem czasu coraz bardziej zaczęło docierać do niego okropieństwo, którego się dopuścił. Tego typu myśli zostały tylko spotęgowane przez tych dziwnych żołnierzy, formację, czy jak ich tam nazwać, bo zapytali się go o ten czyn wprost. Dało się ujrzeć jak się momentalnie spiął i zaczął błądzić wzrokiem gdzieś w bok, wyraźnie zestresowany. No właśnie, cóż to on z nią zrobił? Zwlekał nieco z odpowiedzią, zastanawiając się nad wybrnięciem z sytuacji… Jak mówił kodeks? Dobić można tych, którzy nie mieli szans na przeżycie? Tak, chyba to właśnie powie. Podszedł do nich chwiejnie i powoli, z gotowym w głowie planie, z gotową odpowiedzią, która na pewno nie zabrzmi naturalnie.
- Nie… Nie miała szans na przeżycie - głos się załamał. - Strzeliłem. - Przyznał się do popełnionego czynu, nadając mu tylko usprawiedliwienie, chcąc bardzo w nie uwierzyć. I kto wie, może jeśli ci się go posłuchają, to faktycznie uda mu się zakłamać rzeczywistość? -
Czy umie? Za dzieciaka dosyć często się wspinała wraz ze swoim rodzeństwem!
- Umiem. Mam wypatrywać z góry zagrożenia? - próbowała odgadnąć cel pytania. -
Hans
Dziwne zachowanie młodego od razu wzbudziło ich czujność. Jeden z nich pokręcił głową z dezaprobatą a jeszcze inny mruknął coś prześmiewczo pod nosem, na co część z nich parsknęła złowrogim śmiechem.
- Obyś mówił, kurwa, prawdę - pogroził mu lekceważąco palcem ten, który zadał mu wcześniej pytanie. - Nie przepadamy tutaj za strzelcami, którzy nie potrafią trafić w pełni niebezpiecznego przeciwnika nawet wtedy, kiedy stoi nieruchomo, więc wyładowują swoją frustrację na tych, którzy bronić się już nie mogą. To współczesna armia, nie banda otumanionych patologiczną nienawiścią chłopków z nieregularnych watah.Hans ma obecnie dużo szczęścia, że nikt nie ma jak zaprzeczyć i potwierdzić jego zeznań, więc był bezpieczny. A przynajmniej tak to wyglądało. Z kolei żołnierze z niespotkanym wcześniej oporządzeniem i malowaniem na hełmy w ogóle nie sprawiali wrażenia, jakby dali wiarę jego słowom. Ale postanowili to zostawić, mimo wszystko. Na razie.
Kiedy wojacy zaczęli traktować go jak powietrze, nie posyłając nawet luźnych, pełnych niezadowolenia spojrzeń, do okopu wszedł jeszcze jakiś inny żołnierz, do złudzenia prawie tak samo umundurowany jak tamci, z tą różnicą, że nosił elegancki płaszcz i skórzane rękawiczki w kolorze smoły. Podszedł do rozmawiającej grupy, która widząc go, stanęła od razu na baczność i zasalutowała mu. Po czterech srebrzystych rombach, tworzących wierzchołki kwadratu pozbawionego boków i po małym naszytym trójkąciku zwróconym do dołu w samym środku figury, Hans rozpoznał, że jest to żołdak o stopniu plutonowego.
- Na razie odwołali nas z głównego natarcia - powiedział podoficer. - Do czasu nadejścia głównych posiłków do tej części sektora, mamy pomóc w jego obsadzeniu i obronie. Znając życie - nuda będzie naszym wiernym kompanem do samej nocy. Spocznij!
Gdy dowódca obecnej tutaj specjalnej formacji odszedł od nich i zniknął za jednym z zakrętów, oddzielających część środkową okopu od lewej flanki, sołdaci powrócili do dalszej rozmowy. Wówczas Hans usłyszał przytłumione eksplozje z oddali, bardzo daleko anschreickiej linii frontu co wskazywało, że artyleria ostrzeliwała pozycje imperialne, które trwały jeszcze kilka dobrych minut, nim ucichły i ponownie nastała grobowa cisza, co i raz przerywana tylko pogadanką obecnych w tej części okopu wojaków.Po jakimś czasie do fortyfikacji wszedł następny oddział, należący do tej samej grupy, który poszedł tą samą drogą, co wcześniej ich podoficer. Zaraz za nimi weszli dobrze znani mu frontowcy - Reinhardt i Heinrich, którzy zauważyli stojącego na uboczu Hansa niemal od razu.
- Żyjesz! - zauważył Heinrich z uśmiechem.
- Bałagan to się tutaj niezły zrobił - skomentował Reinhardt. - Ponoć takie straty wyrządziły nam imperialne siły rezerwowe.
- Z tego, co mówiła ta ranna, to dali się zaskoczyć. Kaemista zauważył kogoś na środku, zaczął pruć, w międzyczasie jakiś oddział zaszedł z flanki i po robocie.Ines
Przywódczyni grupy wskazała palcem na jedno z wyższych drzew, którym okazał się być tropen, z rozłożystą koroną nieprzepuszczającą prawie żadnego światła słonecznego, popielatą, pokrytą bruzdami korą i sporymi liśćmi w kształcie ludzkiej dłoni. Jeden z najpospolitszych i najstarszych gatunków roślin w tej kniei. Nie będzie łatwo się na niego wspiąć.
- Wejdź na którąś z wyższych gałęzi i obserwuj przedpole. Jeżeli kogoś zauważysz, to od razu złaź. I nie daj im się zobaczyć, bo będziesz jak na widelcu - sięgnęła dłonią do skórzanego pudełka przytroczonego do jej prawego boku i wręczyła jej zieloną lornetkę. - Trzymaj, oddasz po akcji. -
Zasalutowała, chwyciła lornetkę i poczęła się wspinać. Szła w miarę szybko, chwytając się przede wszystkim tych wytrzymalszych, przynajmniej na pierwszy rzut oka, gałęzi. Nie opierała się też o żadną jakoś długo, aby nie nadużyć jej gościnności i wytrzymałości. W końcu jednak była dość wysoko. Starała się przy tym wybrać najlepiej zasłoniętą gałąź i na niej pozostać. Widziała to przedpole?
-
Hans
Młodzieniec zląkł się nieco na słowa żołnierza, czując że było to skierowane bezpośrednio do niego. Z jednej strony tamten żołdak miał rację, z drugiej, należało jej się. No ale cóż, stało się, nie mają jak zbadać jego prawdomówności, dali mu spokój. Mógł więc skupić się na czymkolwiek innym, byle nie zabijaniu, strzelaniu czy czymkolwiek innym. Odpoczynek wydaje się tu najlepszą opcją, tak zresztą podpowiadał mu organizm, zmęczony się tym, zdawałoby się krótkim odpieraniem ataku. Zabawne, że aż tak mocno go to wykończyło. Znalazł więc sobie jakieś wygodne i osamotnione miejsce i usiadł sobie tam beztrosko, obserwując okolicę, ciesząc się chwilą spokoju. Po tym ataku przeczuwał, że w przyszłości może nastąpić ich więcej i mogą okazać się dla niego gorsze w skutkach, w końcu szansa że zostanie uratowany przez nieznany mu oddział była niska i przed chwilą wykorzystana.
Po dosłyszeniu słów, sądząc po odznaczeniach podoficera, utwierdził się w przekonaniu, że następne ataki Imperialnych psów nastąpią za niedługo.
Pomachał do znajomych na powitanie.
- Wbiłem tam dopiero pod koniec, i skończyłbym tak samo jak tamci przede mną, gdyby ktoś nie wbił mu noża w głowę. W zasadzie to uratowali nas Ci z tamtego oddziału - wskazał głową dziwnie ubranych żołnierzy. -
Ines
Gdy znalazła się centralnie pod tropenem, drzewo wydawało się być przeogromne, mogło mieć nawet czternaście metrów wysokości, jeśli nie więcej, gdyż wyższą część rośliny dokładnie zasłaniała nieprzepuszczająca żadnego światła rozłożysta korona. Pień o szarej jak popiół korze, pokrytej głębokimi bruzdami, jakby ktoś przejechał po nim bronami oraz licznymi sękami, przypominającymi szczątkowe, chude kończyny,był gruby jak beczka, może nawet i dwie. Przytłaczało ją swym ogromem i długością, jaką musi przebyć, by dostać się do choć trochę liściastej gałęzi, która da jej osłonę przed uważnymi oczami Imperialistów, którzy już mogli kierować się w tę stronę.Dolna połowa, najeżona patykowatymi gałązkami, które desperacko nie pozwalały jej przejść, dopóki ich nie złamała, nie napawała wielkim optymizmem, a już na pewno nie można było polegać na kruchych jak lód wadliwych wypustkach, które odrywały się bez żadnego oporu przy małym nakładzie siły. Jedyna nadzieja w podłużnych zagłębieniach, które zdawały się tworzyć mały naturalny labirynt. Były one na tyle głębokie, że bez problemu mogły znaleźć się w nich palce. Gorzej było z umiejscowieniem stóp, ale i niektóre wyrwy okazywały się być na tyle pojemne, że i dla nich znalazło się miejsce. Do wspinania się używała również pełnego zgrubień układu okrywającego, który z początku nie wyglądał na najtwardszy, ale dzielnie podtrzymywał jej ciężar.
Wspinała się w miarę szybko. W końcu to dla niej nie pierwszyzna, a im bliżej celu, tym łatwiej, gdyż zdeformowane sęki zaczęły się zamieniać w wytrzymalsze gałęzie. Gdy znalazła na tyle silną, która bezproblemowo utrzymałaby jej ciężar i na tyle mocno ulistowioną, by nikt tak łatwo jej nie zobaczył, znajdowała się jakieś dobre trzy metry nad poziomem morza. Gromada silnie zielonych liści skutecznie zasłaniała jej pole widzenia, ale ją również. Wedle starej zasady – im mniej widzisz ty, tym mniej widzą ciebie. Aczkolwiek obecność nierównomiernych rzędów krzaczorów na dole nie była już większym problemem dla jej oczu, które na chwilę obecną nie zauważyły nikogo, kto akurat w tym momencie buszowałby w bujnej roślinności.
Hans
Jeden z niespotykanie umundurowanych żołdaków usłyszał jego słowa i złowrogo łypnął na niego okiem, po czym wrócił do rozmowy ze swoimi.
- Ta, szturmowcy – zauważył Reinhardt. – Widocznie są tak samo skuteczni w szturmowaniu swoich okopów jak i wroga. Oni się nie cackają. Elita.
- Jak tyły się dowiedzą o bałaganie, jaki tutaj zaszedł, to ktoś chyba spadnie z rowerka – burknął Heinrich, sięgając po papierosa. – Dopóki nie zrotują nowych, to wszyscy jesteśmy uziemieni w tym okopie. Jak zwykle.
- Myślisz, że będą chcieli jeszcze zaatakować?
- Nie wiem – odparł. – Sporo ludzi tutaj wytracili, więc wątpię. To do nich niepodobne. Ale z doświadczenia pewnie będą chcieli uprzykrzyć nam życie w inny sposób.
- Coś się tutaj jeszcze działo? – zapytał Reinhardt. -
Hans
Słuchał rozmowy starszych, bardziej doświadczonych i lepiej obytych znajomych. W sumie to nie miałby nic do dodania, gdyby nie zadane mu pytanie. Utknięcie w tym okopie mu nie przeszkadzało, pod warunkiem że wróg nie zaatakuje przed otrzymaniem przez nich wsparcia.
- Przybyłem raczej późno, widziałem tylko tę akcję w okopie z kaemistą. Po tym przeszliśmy do ofensywy i chyba tyle - wzruszył ramionami. Nie wiedział w sumie co jeszcze ważnego mógłby dodać. -
Bała się przez cały czas, bo bądź co bądź dawno tego nie robiła. Jak się potem okazało, niesłusznie. Skoro sprawność dobra, to wszystko jest łatwiejsze, nie? Szkoda tylko, że nie było tak samo ze wzrokiem - te liście nieco ją irytowały. Tyle dobrego, że mimo to miała dobry widok na sytuację przed osobą, a przynajmniej na miejsca skąd mogą wyleźć Imperialiści.
Próbowała ułożyć się jakoś wygodniej, najlepiej tak, aby mieć obie ręce sprawne. Póki co jednak obserwowała wszystko przez lornetkę. Nie żeby coś, ale natknięcie się na jakiegoś ptaszka nie będzie złym pomysłem - swojej nie miała, to przynajmniej teraz mogłaby skorzystać. Rzecz jasna nie jakoś długo, w końcu ma zadanie! -
Hans
Powietrze bez żadnego ostrzeżenia zostało przeszyte przez wyraźne pohukiwanie artylerii, która rozbrzmiewała gdzieś w oddali. Po krótkiej chwili wraz ze śpiewem niekwestionowanej królowej bitwy pojawił się również mniej znaczący, ale równie ważny chór złożony z altów pojedynczych wystrzałów karabinów powtarzalnych i wysokim, nieustającym trajkotem kaemów, co chwilę przyćmiewanych przez donośność głosu samej artylerii.- Ostro walą – skomentował mimochodem jeden ze szturmowców, ukradkiem patrząc w górę.
- Nienawidzę artylerii - burknął inny. – Nie obawiam się ani starć na zupełnie gołym polu, ani walk wręcz w okopach, ale już sam jej dźwięk, nieważne jak daleki, przyprawia mnie o zawroty głowy. Do nieustającego harmidru zdolnego trząść ziemią nie da się przyzwyczaić.
- No, chłopaki. Plan „Huragan” już się rozpoczął, a nas przygwożdżono do jakiegoś miernego okopiku na bagnach.
- Aż tak bardzo kochasz adrenalinę, Lott? Ciesz się tą chwilą spokoju, bo jeśli nam się uda, będziemy wkurwiać Imperialistów na pierwszej linii przez kilka dni!Wtem prostokątna szara krótkofalówka, przypięta do głębokiej kieszeni ziemistoszarej bluzy mundurowej szturmowca stojącego najbliżej Hansa zaczęła niewyraźnie trzeszczeć. Odpiął ją w wyraźnym pośpiechu, klnąc niezrozumiale.
- Odbiór – zagrzmiało urządzenie.
- Tu kapral Gerd Blecher, dowódca drużyny jedenastej z Piątego Batalionu Szturmowego – wymamrotał szybko do krótkofalówki. – Kto na częstotliwości?
- Plutonowy Max Segert z Piątego Batalionu Szturmowego – przedstawił się czysto głos z urządzenia. – Normalnie przyszedłbym do was i wydał rozkazy twarzą w twarz, ale obecnie nie jest to możliwe. Boneheim nie przyjmuje do wiadomości żadnych informacji o zastopowaniu działań na naszym odcinku i każe nam brać dupy w troki, bo nie zamierza pokrywać większej linii swoją brygadą, a Hassler z sektora sąsiadującego musiał zatrzymać atak, bo był zbyt mocno rozciągnięty. Mamy 20 minut do rozpoczęcia przedstawienia, więc każ swoim ludziom sprawdzić sprzęt i amunicję. Za chwilę do okopu wparują uzupełnienia regularnej piechoty, jak i kolejne dwie drużyny szturmowe i sekcja Pionierów. Ale dla ciebie mam zadanie specjalne – jak przybędą, skrzyknij paru swoich ludzi, każ jakiemuś regularnemu rozstawić karabin maszynowy na całe pole i zróbcie zwiad na ziemi niczyjej. Będziecie ich w ten sposób prowadzić dalej. I nie angażujcie się w możliwe do uniknięcia wymiany ognia. Zwiad donosi, że stosunkowo niedaleko, na wprost od tego okopu Imperialiści postawili kilka posterunków, które osłaniają rejon trzęsawiska. Wywiad nie był szczegółowy, więc nie mamy pojęcia o liczebności wroga jak i jego uzbrojeniu, ale granaty dymne na pewno się przydadzą. Będę utrzymywał z całymi trzema drużynami dalszy kontakt radiowy. Bez odbioru.Wojskowy ponownie zaczepił krótkofalówkę o kieszeń bluzy i widocznie spochmurniał.
- Siegel, Weber i Schwender, idziecie razem ze mną. Będziemy bawić się w pasterzy prowadzących ślepe owieczki.
Wówczas w oddziale szturmowym zapanowało małe poruszenie. Czterech mężczyzn widocznie wyszło z grupy i ustawiło się po bokach odnogi. Po paru minutach do okopu zaczęły napływać wspomniane przez plutonowego uzupełnienia. Pierwszą falę stanowiła regularna piechota, która wkrótce rozlała się po całym okopie. Blecher dostrzegł wśród nich erkaemistę dzierżącego czarny karabin maszynowy z długą, lufą osłoniętą chłodnicą w romboidalne figury. Najbardziej w oczy rzucał się szarawy magazynek łukowy, sterczący z góry broni, a także mała wajcha po prawym boku oręża oraz niepasująca do pomalowanej jakby smołą blachy drewniana kolba. Dowódca drużyny szturmowej po krótce kazał mu się rozstawić na jednej z pozycji strzeleckich oraz obserwować teren, co żołdak zrobił bez wahania.Drugą falę stanowiły obiecane kolejne drużyny szturmowe, nieróżniące się niemal niczym od tej już stacjonującej w okopie, poza jedną szturmowiec, która na plecach nosiła dotychczas niespotykaną wcześniej konstrukcję – niedługą, zgrabną broń z łożem z jasnego drewna o krótkiej lufie, osłoniętej cienką chłodnicą i rzucającym się w oczy okrągłym, ślimakowym magazynkiem, skierowanym ukośnie do tyłu.
Zaraz za nimi weszli osławieni Pionierzy, w swoich musztardowych spodniach i szarych pokrowcach na hełmy. Byli uzbrojeni po zęby tak samo jak szturmowcy. Trzech z nich nosiło krótkie karabinki powtarzalne Wz.1899(L) jak i potężne wiązki granatów w specjalnych bladożółtych torbach, czwarty z kolei z dumą dzierżył skonwertowany pistolet samopowtarzalny od Lambdy, konkretniej Wz.1908 ze znacznie wydłużoną lufą, dołączaną drewnianą kolbą oraz magazynkiem ślimakowym, takim samym jak u świeżego konstruktu na plecach jednej ze szturmowców. Najbardziej godnym uwagi był jednak piąty rosły, barczysty pionier z maską przeciwgazową na twarzy, który w rękach trzymał coś przypominającego długą stalową rurę z zaworem w kształcie dźwigni, połączonej z kolistym srebrzystym zbiornikiem przypominającym oponę, który to nosił na plecach.
Blecher zamienił parę słów z każdym z innych dowódców tych drużyn, po czym widocznie niepocieszony całym zamieszaniem spojrzał na trójkę stojących nieopodal odnogi żołnierzy, w tym na samego Hansa.
- Macie jakiś ważniejszy przydział w tym okopie?
- Nie – odezwał się od razu Reinhardt, niewiele myśląc.
- No to w takim razie to jest wasz szczęśliwy dzień! – ogłosił z udawaną radością. – Idziecie za nami i nas osłaniacie. Jakby zrobiło się gorąco, strzelajcie do wszystkiego co się rusza. I trzymajcie głowy nisko.
- Po cholerę bierzemy ich ze sobą? – oburzył się jakiś zarośnięty żołdak. – Będą nam jedynie przeszkadzać!
- Wolę mieć osłoniętą dupę w czasie przechodzenia przez nagie jak ślimak bez skorupy pole niż mieć ją tak samo gołą jak ono.
- Jak uważasz – westchnął z rezygnacją.Czterech infiltratorów bez żadnych dalszych słów ruszyło ku wyjściu z okopu. Hans i Reinhardt spojrzeli na siebie w milczeniu i pokręcili głowami, po czym ruszyli za nimi.
Ines
Ptaków w tym lesie było dosyć sporo. W cichszych epizodach działań wojennych można nawet usłyszeć, jak rozkosznie śpiewają w koronach drzew. Ich słodkie świergotanie kończyło się jednak zazwyczaj bardzo szybko. Stalowa burza po prostu musi być głośna, a skrzydlaci przyjaciele, często umilający czas pobytu w piekle, nie znosili hałasów i w mig znikali, jakby w ogóle ich nie było. Widocznie teraz również nieustająca wojenna symfonia nie przypadła im do gustu, bo Ines nie była w stanie dopatrzeć się żadnego przez szkła lornetki.Gdy jej poszukiwania spełzły na niczym, okrągłe okulary przyrządu optycznego spoczęły nieco niżej. Na nieprzejrzyste z dołu gęstwiny. Obserwacja wciąż była utrudniona z powodu dużych liści, które obecnie stały się największym problemem, ale nie było aż tak tragicznie. Przez długi czas nie była w stanie dostrzec żadnego ruchu w zielonych krzaczorach, poza delikatnym tańcem liści, muskanych lekkim wiaterkiem. Okolica wydawała się być spokojna i gdyby zastąpić destrukcyjny dla uszu koncert artylerii naturalną operą opierzonych istot, byłoby tutaj całkiem miło.
Dokładnie przeleciała po możliwym do dostrzeżenia z korony drzewa obszarze jeszcze dwukrotnie, z takim samym skutkiem – nie widać ani leśnych śpiewaków, ani żądnych krwi Imperialistów. Gdy nagle w oczy rzucił jej się jakiś widmowy kształt, który pojawił się na skraju możliwego do zaobserwowania przez nią obszaru. Przyjrzała się mu bardziej. Postać chodziła stosunkowo prosto i przez ziemistoszary kolor munduru, charakterystyczny dla armii anschreickiej, nie zauważyła jej od razu. W żołnierzu było coś dziwnego. Pierwsze, co wpadło jej w oczy, to obecność szerokich zaschniętych plam krwi na bluzie mundurowej, dzięki którym w zasadzie go zauważyła. Do tego nie nosił żadnej broni. Był do niej ustawiony bokiem i wpatrywał się w ziemię, co w połączeniu z szerokim daszkiem hełmu uniemożliwiło dostrzeżenie jego twarzy. Wyglądał na poważnie rannego, a mimo to poruszał się stosunkowo szybko. Wykonywał skoordynowane ruchy i bardzo prędko zniknął za kolejnym krzakiem. Nie kierował się wprost na pozycję ogniową.
-
Właśnie dostrzegła pierwszy minus wojny - brak ptactwa. Szkoda, bo tak bardzo lubiła je oglądać. No, dobrze z perspektywy zadania, bo miała przynajmniej jeden, konkretny cel - wypatrywać Imperialistów. Jednak tych również nie uświadczyła, jak w zasadzie czegokolwiek innego poza wojenną zawieruchą. To dobrze, bo najwyraźniej nikt nie planował odwetu czy ataku. Jeśli nic nie wypatrzy w najbliższym czasie, to poszuka innej pozycji, a nuż przez nią nic nie widzi. Imperialiści potrafią być jednak cwani i mogą szykować atak z innej strony.
Wtedy, jakby w odpowiedzi na jej marudzenie, coś zauważyła - rannego sojusznika - ale… jakim cudem mimo ran tak sprawnie i dobrze chodził? A do tego gdzie? Do medyka? Warto o tym informować? Hm, w sumie póki co nie, bo po co. Skupi się bardziej na próbie ponownego dostrzeżenia rannego; jak będzie zmierzać w ich kierunku to poinformuje resztę, aby nie strzelali. Wypatrywała go w okolicy krzaków do których wlazł, aby móc dojrzeć jego ewentualny ruch. Oczywiście w dalszym ciągu większą uwagę poświęcała lustrowaniu okolicy za Imperialistami. No, poza tym jednym momentem, kiedy faktycznie ten obcy był ważniejszy. Zabije się, jeśli akurat w tym czasie przeszedł jej przed nosem cały jeden batalion…