[Deravierres] Sektor Velmer
-
Bała się przez cały czas, bo bądź co bądź dawno tego nie robiła. Jak się potem okazało, niesłusznie. Skoro sprawność dobra, to wszystko jest łatwiejsze, nie? Szkoda tylko, że nie było tak samo ze wzrokiem - te liście nieco ją irytowały. Tyle dobrego, że mimo to miała dobry widok na sytuację przed osobą, a przynajmniej na miejsca skąd mogą wyleźć Imperialiści.
Próbowała ułożyć się jakoś wygodniej, najlepiej tak, aby mieć obie ręce sprawne. Póki co jednak obserwowała wszystko przez lornetkę. Nie żeby coś, ale natknięcie się na jakiegoś ptaszka nie będzie złym pomysłem - swojej nie miała, to przynajmniej teraz mogłaby skorzystać. Rzecz jasna nie jakoś długo, w końcu ma zadanie! -
Hans
Powietrze bez żadnego ostrzeżenia zostało przeszyte przez wyraźne pohukiwanie artylerii, która rozbrzmiewała gdzieś w oddali. Po krótkiej chwili wraz ze śpiewem niekwestionowanej królowej bitwy pojawił się również mniej znaczący, ale równie ważny chór złożony z altów pojedynczych wystrzałów karabinów powtarzalnych i wysokim, nieustającym trajkotem kaemów, co chwilę przyćmiewanych przez donośność głosu samej artylerii.- Ostro walą – skomentował mimochodem jeden ze szturmowców, ukradkiem patrząc w górę.
- Nienawidzę artylerii - burknął inny. – Nie obawiam się ani starć na zupełnie gołym polu, ani walk wręcz w okopach, ale już sam jej dźwięk, nieważne jak daleki, przyprawia mnie o zawroty głowy. Do nieustającego harmidru zdolnego trząść ziemią nie da się przyzwyczaić.
- No, chłopaki. Plan „Huragan” już się rozpoczął, a nas przygwożdżono do jakiegoś miernego okopiku na bagnach.
- Aż tak bardzo kochasz adrenalinę, Lott? Ciesz się tą chwilą spokoju, bo jeśli nam się uda, będziemy wkurwiać Imperialistów na pierwszej linii przez kilka dni!Wtem prostokątna szara krótkofalówka, przypięta do głębokiej kieszeni ziemistoszarej bluzy mundurowej szturmowca stojącego najbliżej Hansa zaczęła niewyraźnie trzeszczeć. Odpiął ją w wyraźnym pośpiechu, klnąc niezrozumiale.
- Odbiór – zagrzmiało urządzenie.
- Tu kapral Gerd Blecher, dowódca drużyny jedenastej z Piątego Batalionu Szturmowego – wymamrotał szybko do krótkofalówki. – Kto na częstotliwości?
- Plutonowy Max Segert z Piątego Batalionu Szturmowego – przedstawił się czysto głos z urządzenia. – Normalnie przyszedłbym do was i wydał rozkazy twarzą w twarz, ale obecnie nie jest to możliwe. Boneheim nie przyjmuje do wiadomości żadnych informacji o zastopowaniu działań na naszym odcinku i każe nam brać dupy w troki, bo nie zamierza pokrywać większej linii swoją brygadą, a Hassler z sektora sąsiadującego musiał zatrzymać atak, bo był zbyt mocno rozciągnięty. Mamy 20 minut do rozpoczęcia przedstawienia, więc każ swoim ludziom sprawdzić sprzęt i amunicję. Za chwilę do okopu wparują uzupełnienia regularnej piechoty, jak i kolejne dwie drużyny szturmowe i sekcja Pionierów. Ale dla ciebie mam zadanie specjalne – jak przybędą, skrzyknij paru swoich ludzi, każ jakiemuś regularnemu rozstawić karabin maszynowy na całe pole i zróbcie zwiad na ziemi niczyjej. Będziecie ich w ten sposób prowadzić dalej. I nie angażujcie się w możliwe do uniknięcia wymiany ognia. Zwiad donosi, że stosunkowo niedaleko, na wprost od tego okopu Imperialiści postawili kilka posterunków, które osłaniają rejon trzęsawiska. Wywiad nie był szczegółowy, więc nie mamy pojęcia o liczebności wroga jak i jego uzbrojeniu, ale granaty dymne na pewno się przydadzą. Będę utrzymywał z całymi trzema drużynami dalszy kontakt radiowy. Bez odbioru.Wojskowy ponownie zaczepił krótkofalówkę o kieszeń bluzy i widocznie spochmurniał.
- Siegel, Weber i Schwender, idziecie razem ze mną. Będziemy bawić się w pasterzy prowadzących ślepe owieczki.
Wówczas w oddziale szturmowym zapanowało małe poruszenie. Czterech mężczyzn widocznie wyszło z grupy i ustawiło się po bokach odnogi. Po paru minutach do okopu zaczęły napływać wspomniane przez plutonowego uzupełnienia. Pierwszą falę stanowiła regularna piechota, która wkrótce rozlała się po całym okopie. Blecher dostrzegł wśród nich erkaemistę dzierżącego czarny karabin maszynowy z długą, lufą osłoniętą chłodnicą w romboidalne figury. Najbardziej w oczy rzucał się szarawy magazynek łukowy, sterczący z góry broni, a także mała wajcha po prawym boku oręża oraz niepasująca do pomalowanej jakby smołą blachy drewniana kolba. Dowódca drużyny szturmowej po krótce kazał mu się rozstawić na jednej z pozycji strzeleckich oraz obserwować teren, co żołdak zrobił bez wahania.Drugą falę stanowiły obiecane kolejne drużyny szturmowe, nieróżniące się niemal niczym od tej już stacjonującej w okopie, poza jedną szturmowiec, która na plecach nosiła dotychczas niespotykaną wcześniej konstrukcję – niedługą, zgrabną broń z łożem z jasnego drewna o krótkiej lufie, osłoniętej cienką chłodnicą i rzucającym się w oczy okrągłym, ślimakowym magazynkiem, skierowanym ukośnie do tyłu.
Zaraz za nimi weszli osławieni Pionierzy, w swoich musztardowych spodniach i szarych pokrowcach na hełmy. Byli uzbrojeni po zęby tak samo jak szturmowcy. Trzech z nich nosiło krótkie karabinki powtarzalne Wz.1899(L) jak i potężne wiązki granatów w specjalnych bladożółtych torbach, czwarty z kolei z dumą dzierżył skonwertowany pistolet samopowtarzalny od Lambdy, konkretniej Wz.1908 ze znacznie wydłużoną lufą, dołączaną drewnianą kolbą oraz magazynkiem ślimakowym, takim samym jak u świeżego konstruktu na plecach jednej ze szturmowców. Najbardziej godnym uwagi był jednak piąty rosły, barczysty pionier z maską przeciwgazową na twarzy, który w rękach trzymał coś przypominającego długą stalową rurę z zaworem w kształcie dźwigni, połączonej z kolistym srebrzystym zbiornikiem przypominającym oponę, który to nosił na plecach.
Blecher zamienił parę słów z każdym z innych dowódców tych drużyn, po czym widocznie niepocieszony całym zamieszaniem spojrzał na trójkę stojących nieopodal odnogi żołnierzy, w tym na samego Hansa.
- Macie jakiś ważniejszy przydział w tym okopie?
- Nie – odezwał się od razu Reinhardt, niewiele myśląc.
- No to w takim razie to jest wasz szczęśliwy dzień! – ogłosił z udawaną radością. – Idziecie za nami i nas osłaniacie. Jakby zrobiło się gorąco, strzelajcie do wszystkiego co się rusza. I trzymajcie głowy nisko.
- Po cholerę bierzemy ich ze sobą? – oburzył się jakiś zarośnięty żołdak. – Będą nam jedynie przeszkadzać!
- Wolę mieć osłoniętą dupę w czasie przechodzenia przez nagie jak ślimak bez skorupy pole niż mieć ją tak samo gołą jak ono.
- Jak uważasz – westchnął z rezygnacją.Czterech infiltratorów bez żadnych dalszych słów ruszyło ku wyjściu z okopu. Hans i Reinhardt spojrzeli na siebie w milczeniu i pokręcili głowami, po czym ruszyli za nimi.
Ines
Ptaków w tym lesie było dosyć sporo. W cichszych epizodach działań wojennych można nawet usłyszeć, jak rozkosznie śpiewają w koronach drzew. Ich słodkie świergotanie kończyło się jednak zazwyczaj bardzo szybko. Stalowa burza po prostu musi być głośna, a skrzydlaci przyjaciele, często umilający czas pobytu w piekle, nie znosili hałasów i w mig znikali, jakby w ogóle ich nie było. Widocznie teraz również nieustająca wojenna symfonia nie przypadła im do gustu, bo Ines nie była w stanie dopatrzeć się żadnego przez szkła lornetki.Gdy jej poszukiwania spełzły na niczym, okrągłe okulary przyrządu optycznego spoczęły nieco niżej. Na nieprzejrzyste z dołu gęstwiny. Obserwacja wciąż była utrudniona z powodu dużych liści, które obecnie stały się największym problemem, ale nie było aż tak tragicznie. Przez długi czas nie była w stanie dostrzec żadnego ruchu w zielonych krzaczorach, poza delikatnym tańcem liści, muskanych lekkim wiaterkiem. Okolica wydawała się być spokojna i gdyby zastąpić destrukcyjny dla uszu koncert artylerii naturalną operą opierzonych istot, byłoby tutaj całkiem miło.
Dokładnie przeleciała po możliwym do dostrzeżenia z korony drzewa obszarze jeszcze dwukrotnie, z takim samym skutkiem – nie widać ani leśnych śpiewaków, ani żądnych krwi Imperialistów. Gdy nagle w oczy rzucił jej się jakiś widmowy kształt, który pojawił się na skraju możliwego do zaobserwowania przez nią obszaru. Przyjrzała się mu bardziej. Postać chodziła stosunkowo prosto i przez ziemistoszary kolor munduru, charakterystyczny dla armii anschreickiej, nie zauważyła jej od razu. W żołnierzu było coś dziwnego. Pierwsze, co wpadło jej w oczy, to obecność szerokich zaschniętych plam krwi na bluzie mundurowej, dzięki którym w zasadzie go zauważyła. Do tego nie nosił żadnej broni. Był do niej ustawiony bokiem i wpatrywał się w ziemię, co w połączeniu z szerokim daszkiem hełmu uniemożliwiło dostrzeżenie jego twarzy. Wyglądał na poważnie rannego, a mimo to poruszał się stosunkowo szybko. Wykonywał skoordynowane ruchy i bardzo prędko zniknął za kolejnym krzakiem. Nie kierował się wprost na pozycję ogniową.
-
Właśnie dostrzegła pierwszy minus wojny - brak ptactwa. Szkoda, bo tak bardzo lubiła je oglądać. No, dobrze z perspektywy zadania, bo miała przynajmniej jeden, konkretny cel - wypatrywać Imperialistów. Jednak tych również nie uświadczyła, jak w zasadzie czegokolwiek innego poza wojenną zawieruchą. To dobrze, bo najwyraźniej nikt nie planował odwetu czy ataku. Jeśli nic nie wypatrzy w najbliższym czasie, to poszuka innej pozycji, a nuż przez nią nic nie widzi. Imperialiści potrafią być jednak cwani i mogą szykować atak z innej strony.
Wtedy, jakby w odpowiedzi na jej marudzenie, coś zauważyła - rannego sojusznika - ale… jakim cudem mimo ran tak sprawnie i dobrze chodził? A do tego gdzie? Do medyka? Warto o tym informować? Hm, w sumie póki co nie, bo po co. Skupi się bardziej na próbie ponownego dostrzeżenia rannego; jak będzie zmierzać w ich kierunku to poinformuje resztę, aby nie strzelali. Wypatrywała go w okolicy krzaków do których wlazł, aby móc dojrzeć jego ewentualny ruch. Oczywiście w dalszym ciągu większą uwagę poświęcała lustrowaniu okolicy za Imperialistami. No, poza tym jednym momentem, kiedy faktycznie ten obcy był ważniejszy. Zabije się, jeśli akurat w tym czasie przeszedł jej przed nosem cały jeden batalion… -
Hans
Chłopak odruchowo odwrócił się w stronę skąd dochodziły huki. Faktycznie ostro walili, przyznał rację w myślach losowemu szturmowcowi. Bardzo nie chciałby być bliżej źródła dźwięków oraz miejsca docelowego pocisków. Póki co może sobie tyko wyobrażać co się dzieje w obu miejscach i obok artylerii i w kraterach po wybuchu. Oby nigdy nie skonsultował swych wyobrażeń z rzeczywistością. Reszty rozmowy szturmowców za bardzo nie słuchał, pogrążony we wcześniej wspomnianych rozmyślaniach.
Krótkofalówka jednak, skutecznie wyrwała go ze sfery marzeń do rzeczywistości, skupiając na sobie uwagę młodego. Początkowo rozumiał niewiele, ale nie znaczy to że nic. Na wspomnienie o którymś regularnym, przełknął nerwowo ślinę, modląc się by to nie był on. Miał na dzisiaj zdecydowanie dużo wrażeń, niepotrzebne jest mu mieszanie się w kolejne przygody i strzelaniny, cudem przeżył tę jedną.
I ponownie jego rozmyślania zostały przerwane, nagłym nadejściem uzupełnienia, w sumie dla Hansa niewiele ciekawego, może z wyjątkiem tych ludzi z wyraźnie innym wyposażeniem i chyba dosyć wysoką funkcją. Ależ dużo się zadziało w tak krótkim czasie.
Oj, zwrócono na nich uwagę, może akurat zdąży odpowiedzieć, że tak… A niech Cię Reinhardt, po coś się odzywał? Po usłyszeniu co mają zrobić, wolałby już chyba rozstawiać ten karabin maszynowy. No nic, bez słowa sprzeciwu, no bo jak mógłby go wyrazić, ruszył za żołnierzami. Nie dane mu było odpocząć dłuższą chwilę i już musiał zostać wplątany w dziejący się dookoła incydent… -
Ines
///Batalion to ok. 300-700 żołnierzy, więc bardzo ciężko, żeby taka jednostka przeszła niezauważona przez tak wąską połać terenu.///Ines co raz spoglądała przez lornetkę na krzaki, za którymi zniknął ranny oraz resztę przedpola. I nie była w stanie dostrzec zupełnie niczego. Ani Imperialistów, ani chociażby miejscowej fauny. Ta mała część sektora, nie biorąc pod uwagę bardzo bujnej roślinności i kilku żołdaków, sprawiała wrażenie nienaturalnie martwej. Wszystkie zwierzęta mogły się pochować w swych ciemnych kryjówkach pod wpływem hałasu, ale od ostatniego bliskiego wystrzału minęło już trochę czasu. Na samym drzewie nie uświadczyła nawet smukłej, szarawej jaszczurki drzewnej, które powinny być tutaj widokiem pospolitym. Ba, nie uświadczyła nawet tłustych gąsienic o bogatej gamie kolorów, pasących się na rozłożystych liściach.
Do tego jeszcze widok szybko kroczącego rannego. Widok zakrwawionych sylwetek z całą pewnością nie należy na froncie do rzadkości, ale wyglądało to trochę niepokojąco. W tym wszystkim nie pomagało również to, że w ogóle nie widziała, by w jakikolwiek sposób wychodził z krzaków, w których to chwilę temu zniknął. Rozpłynął się w powietrzu? Zasłabł z powodu odniesionych ran? Przysiadł na chwilę, by odpocząć? W każdym razie, na pewno nie zaobserwowała, by je opuszczał.
Te dwie rzeczy nie zwiastowały niczego dobrego. Ale były niczym w porównaniu z tym, co miało za chwilę nadejść.
Wtem bez jakiegokolwiek ostrzeżenia las został wstrząśnięty krzykiem, który swym brzmieniem przyćmił nawet walącą w oddali artylerię. Nie był to jednak zwykły wrzask. Był wyjęty wprost z najgorszych sennych mar. Na początku brzmiał stosunkowo ludzko, jak przeraźliwie podnoszący głos mężczyzna, by z czasem przejść w coś, co w ogóle nie mogłoby wyjść z ludzkiego gardła. W jeżący włos na głowie przeciągły, niski ryk, który w mig rozniósł się między drzewami. Nie przypominał on niczego, co młoda kobieta kiedykolwiek w życiu słyszała. Brzmiało to tak obco, nierealnie, że przez chwilę miała wrażenie, że to, co wydało ten mrożący krew w żyłach dźwięk, w ogóle nie należało do tego świata. Że jest całkowicie spoza niego, ale jednak się w nim znalazło.
Potworny wrzask niósł się jeszcze donośnym echem przez dobry kawałek czasu, aż w końcu ucichł, zostawiając wszystkich, którzy go słyszeli w osłupieniu. Czy to, co zostało zarejestrowane przez ich uszy było na jawie? Mimo swej obezwładniającej głośności obserwująca z gałęzi Ines nie była w stanie dokładniej oszacować, z której strony on pochodził. Ale raczej nie był blisko. Raczej. Tak czy siak na pewno nie dostrzeże tego w szkłach lornetki.
- Zejdź – usłyszała z dołu. –Musimy iść.
Hans
- Po co się odzywałeś, baranie? – Heinrich cicho skarcił swojego kompana. – Życie ci do reszty zbrzydło?
- Odruchowo – usiłował się tłumaczyć.
- Nie odstawajcie za bardzo z tyłu – wtrącił się jakiś szturmowiec. – Jedyne, czego nam teraz brakuje to wolniejsze przenikanie.Oddział awangardowy po chwili znalazł się przy wyjściu z okopu. Przedpole faktycznie było nagie jak ślimak pozbawiony swojej muszli, ale nie było całkowicie równe. Znajdowało się tam sporo całkiem głębokich dołów, przede wszystkim po prawej stronie, których można użyć jako chwilowych punktów spoczynku przed następnym ruchem. Najbliższy z nich był jakieś dziesięć, może dwanaście kroków od wyjścia i jeżeli się w nim położy, to mniej więcej da osłonę całego ciała. Dalej jednak nie było już tak bogato – teren zdawał się być bardziej spłaszczony. Ale tu na pomoc przyszły wgłębienia po ostrzale artyleryjskim. Jedyną ich wadą było to, że były położone dość daleko od siebie i by w miarę szybko używać ich jako osłony, trzeba się nieco nabiegać. A wszechobecne błocko w tym nie pomoże.
Środek z kolei wyglądał na świetną strefę śmierci – był niemalże idealnie płaski. Miejsce nadające się w sam raz na bycie skoszonym przez ukryty kaem wroga. Z drugiej strony, jego przebycie zajmie najmniej czasu.
Oraz lewa strona, wyglądająca znacznie bardziej obiecująco w kwestii osłon. Parę metrów od wyjścia znajdował się płytki rowek, po którym można się przeczołgać, by dotrzeć do głębokiego rowu melioracyjnego wypełnionego wodą, rozciągającego się prawie do samego krańca, będącego szerokim pasmem roślinności. Prawdopodobnie to przez właśnie tę pozycję Imperialistom udało się przejść przez większość czasu niezauważonymi. Ale od zimnej wody z łatwością można było się pochorować. Samo jego przebycie też zajmie trochę czasu, a sam osłonowy dar może stać się śmiertelną pułapką, jeśli ktoś po drugiej stronie zauważy, że kilku piechociarzy próbuje przeczołgać się i go przekroczyć.
- Unikajcie przechodzenia środkiem, chyba, że chcecie zostać skasowani – dowódca drużyny splunął na błotnistą ziemię. – Idziemy rozproszeni, nie stójcie zaraz obok siebie. Musimy przedostać się do tych krzaków po przeciwległej stronie. Łby nisko i lepiej dobrze planujcie swoje ruchy. Nie wystawiajcie swoich ciał za osłony zbyt długo, to może uda wam się przeżyć. Ruszamy!
-
//Ciii, nie znam się no…
Hmmm… aż takiej pustki to się nie spodziewała. Jasne, wiedziała że będzie biednie ze zwierzętami, ale żeby aż tak? Do tego ten ranny… może tam padł nieprzytomny albo nawet umarł? Jak tak to szkoda; byli po tej samej stronie, można by z niego było coś wyciągnąć, jeśli wpadli w zasadzkę nieopodal… Ale bądź dobrej myśli! Jak nic nie wypatrzysz przez ten czas, to schodzisz i informujesz o rannym, wskazujesz gdzie go widziałaś, ratujecie g…
Co to do cholery za dźwięk?! Wzdrygnęła się niemiłosiernie słysząc… to. Nawet nie umiała tego nazwać, tak straszne to było. Pewnie sięgnęłaby po broń, gdyby wrzask był cichszy, ale obecnie wolała zatkać uszy (lub przynajmniej jedno, jeśli zaczęłaby się chwiać bez wsparcia rąk), byleby móc lepiej zebrać myśli i się opanować. Zaczęła nasłuchiwać skąd nadchodzi, bo pewnie zasłonięcie niewiele dało. Strach wstrząsnął nią mocniej, kiedy się zorientowała że dochodzi… zewsząd, bez możliwości sprecyzowania. Wydawać by się mogło, że odległość powinna ją uspokoić, ale tak się nie stało. Ba, nawet o wiele bardziej się zaniepokoiła, skoro było to aż tak głośne!
Odsłoniła uszy kiedy tylko się skończył, wpatrując się w krzaki z konającym. Wzdrygnęła się kolejnym dźwiękiem bez zapowiedzi. Na szczęście tym razem były to osoby z jej oddziału, ale ich słowami zaniepokoiła się o wiele bardziej niż samym wrzaskiem… Nie mówili z jakimś strachem czy lękiem, jakby w ogóle go nie słyszeli. Zaczęła schodzić, nieco pospiesznie, jakby w przestrachu. Proszę, oby też to słyszeli i chcieliby się ją zwyczajnie zapytać w dole, a nie tu na górze. -
Hans
Ruszył posłusznie za resztą, nie chciał przysporzyć sobie i grupie więcej problemów, niż zrobił to Reinhardt, zgadzając się na tę samobójcza misję.Cóż, wybór drogi był całkiem szeroki i nie taki oczywisty. Liczył, że ewentualne rozkazy pomogą mu podjąć decyzję, a jedynie utwierdziły go że jeszcze jest zdrowy na umyśle, kiedy spisał środkową drogę na straty. Prawdopodobnie każdy żołnierz w oddziale wpadł na ten pomysł. I jak widać, reszta decyzji zależy od kwestii indywidualnych. Początkowo znacznie bardziej skusiła go droga lewa i może by ją wybrał, gdyby nie fakt, że obecnie woli unikać bliższych spotkań z jakimkolwiek wrogim żołnierzem. Środek skreślił już na samym początku.
Odczekał jeszcze chwilę aż oddział się rozproszy i ruszył, skulony tak bardzo jak tylko mógł, w stronę najbliższego rowu. Na miejscu oczywiście od razu przywarłby całym ciałem do ziemi, tak by mieć jakiś wgląd na dalszą drogę, jeśli byłoby to oczywiście możliwe. Oczywiście liczył też na to, że na niczym się nie pośliźnie, co w sumie może być życzeniem niemożliwym, patrząc na to że obecnie nie zachowywał szczególnej ostrożności podczas biegania. -
///Ostrzegam, że odpis jest naprawdę niskiej jakości, ale nie ma co się dziwić, patrząc na godzinę. Pewnie będą jakieś niespójności, więc w razie czego proszę pytać.///
Ines
Schodzenie z tropenu nie było już tak proste jak wspinanie się po nim. Przynajmniej wtedy nie była dotknięta tym, co zobaczyła i usłyszała. W połowie drogi na dół omsknęła jej się noga, która straciła oparcie w głębokiej szparze kory. Pociągnęło ją w dół. Zawisła na obu rękach, które wytrwale trzymały się wnęk, dzięki czemu nie spadła. Schodziła dalej. Po chwili znowu znajdowała się na ziemi, gdzie czekała na nią już dowódczyni grupy.
- Co się dzieje? Zauważyłaś coś?Hans
Trzech szturmowców za drogę do celu obrało sobie wypełniony do połowy błotnistą wodą rów. Jak można było się spodziewać, nikt nie wybrał środka. Reszta, wraz z dowódcą, podążyła prawą stroną. Żołnierze utrzymywali między sobą dystans i na chwilę zatrzymywali się w każdym leju, by trochę się rozejrzeć i wybrać sobie następną osłonę. Sam Hans biegł na szarym końcu. Kiedy tylko wbił się do najbliższego rowu, od razu się w nim położył, wystawiając jak najmniej ciała na ostrzał. W tym samym czasie Gerd, będący najbardziej na przód, który za kryjówkę obrał sobie płytki lej po bombie, cisnął przed siebie granat dymny, który wylądował niemal pod samą linią mety. Odczekał chwilę, aż dymu będzie na tyle dużo, by mógł zakryć ich ruchy, po czym wychylił się lekko i ręką nakazał dalsze skrócenie dystansu.Dosłownie kilka kroków od Hansa znajdował się głęboki dół, a zanim następny, choć położony dość daleko. Na prawo był kolejny rów, przez który mógłby się przeczołgać, dzięki któremu dostałby się do kolejnego leja. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, po ich przekroczeniu powinien znaleźć się pod zasłoną z dymu, od której linia krzaków była jak rzut beretem. Mógł też się oczywiście przeczołgać przez cały ten dystans lub całkowicie zaryzykować i przebiec bez korzystania z osłony aż do samego wgłębienia, w którym czekał Blecher.
-
Hans
//Ten odpis również może być wątpliwej jakości, bo w sumie nie wiem co mógłbym tu szczególnego napisać :v //
Nie spodziewał się, że ktokolwiek z kompanów będzie wyposażony w granaty dymne. I przez ten fakt, nie wiedział jak zaplanować swą trasę do celu. Normalnie leciałby od punktu do punktu, w ostateczności czołgając się całą drogę, ale teraz, może mógłby zaryzykować? Może przeciwnik skupi swą uwagę na wypatrzeniu kogoś w dymie i da Hansowi szansę na zrobienie kilku kroczków?
Spojrzał jeszcze raz na możliwą trasę i wiedział już, że porzuci pomysł ominięcia kilku kryjówek. Jeden z rowów leży zbyt daleko, by mógł porwać się na tak heroiczny bieg. Póki co więc, odczekał więc chwilę i ruszył do tegoż dołu, by w nim przygotować się na podróż do tego położonego znacznie dalej. W nim już spojrzał jak radzi sobie pozostała część, czy to w jego odnodze, czy tej przeciwnej.
//Nie wiedziałem czy opisywać całą drogę, więc zostawię tak, najwyżej zatrzymasz go wcześniej. -
Wiedziała, że w wojsku będą emocje, ale spodziewała się ich na polu walki, a nie na cholernym drzewie! Kiedy poczuła że spada, zadziałała najpewniej instynktownie, za co dziękowała Stwórcy… Ale i wyklinała siebie, że głupi ryk potrafił tak nią ruszyć. Tak, była zła na siebie, bo się czegoś bała. Strach nie przystoi żołnierzowi, a już na pewnie nie przed darciem japy… czegoś…
Myśli na bok, bo oto zeszła, tym razem na spokojnie. I tak też starała się wyglądać. Zasalutowała i przeszła do konkretów:
– Zauważyłam rannego Anschreickiego żołnierza, który zniknął w krzakach. Nie kierował się na pozycję ogniową. Obserwowałam go od czasu do czasu, mając nadzieję że jednak z nich wyjdzie. Po chwili usłyszałam… krzyk. Początkowo myślałam, że to może ten ranny, ale szybko wykroczył poza ludzką normę… Wtedy zostałam tu zawołana. Może by posłać do niego jakiegoś medyka… z obstawą – zasugerowała. – Stwierdzam też brak jakichkolwiek śladów Imperialistów. Czekam na dalsze rozkazy. -
Hans
Cała grupa awangardowa metodycznie posuwała się dalej. Hans wychylił się lekko z dołu. Dwóch szturmowców usiłowało szybko przemieścić się za sztuczną chmurą z granatu, kiedy to ni stąd, ni zowąd odezwał się wrogi kaem. Seria kul przeszła przez dym i przyszpiliła ich do ziemi. Rozległ się głuchy dźwięk i chlusnęła krew. Jeden z żołnierzy oberwał prosto w ramię i stoczył się do jednego z dołów, opętańczo wrzeszcząc. Wtedy wszystkie ruchy na pasie ziemi zamarły w miejscu, jakby nagle zamrożone. Blecher przeczołgał się pod pasem ziemi, unikając kul i coś do nich krzyczał, ale świst kul rozrywających powietrze i krzyki rannego go zagłuszały.Coś potężnie grzmotnęło za plecami młodzieńca. Ziemia zadrżała. Odwrócił się i dostrzegł spore eksplozje, które szargały ich okopem, trzymając potencjalne wsparcie w miejscu i uniemożliwiając prowadzenie ognia osłonowego. Zapanował zupełny chaos. Hałas był tak wielki, że nie słyszał nawet własnych myśli. Ogłuszająca symfonia sprawiła, że widział wszystko we mgle. Wszystko wydawało mu się rozmazane, jakby miał poważniejszą wadę wzroku i z niewiadomej przyczyny stracił okulary. Jedyną rzeczą, która stała się wyraźna, była kolejna osłona dymna, tuż przed Blecherem, który leżał na boku i przywoływał ich do siebie.
Ines
Kobieta słuchała z zaciekawieniem, kiwając lekko głową. Otworzyła lekko usta i uniosła wysoko brwi w zdziwieniu.
- Nic nie słyszałam – powiedziała powoli. – Nie wołałam cię, a reszta siedzi zajęta karabinem maszynowym. Jesteś pewna, że ci się nie przesłyszało? Przy stresie związanym z bojem mózg często płata figle – przerwała nagle i uniosła lekko głowę, jakby sama czegoś nasłuchiwała. Potem spojrzała na nią z zainteresowaniem. – Zaprowadź mnie do miejsca, w którym zniknął ten żołnierz. Jeśli jest ranny, to trzeba jak najszybciej udzielić mu pomocy. -
Hans
Młodzieniec już szykował się do zrywu, już szukał wzrokiem możliwej dalszej drogi, spiął się cały i miał wystrzelić. Coś go jednak skutecznie do tego zniechęciło. Na dźwięk serii z kaema schował się głębiej za osłoną. Chciał się nawet cofnąć, ale ponownie jego plany zostały skutecznie zniweczone. Czuł się jak w pułapce, z przodu kaem, a z tyłu artyleria. Nie zamierzał zostawać w osłonie ani chwili dłużej, obawiając się, że kolejny pocisk skutecznie go sprzątnie. Nie wiedział co było gorsze - kaem z przodu, czy artyleria z tyłu.
Wyjrzał jeszcze raz zza osłony, by upewnić się co do drogi, jednak, wszechobecny hałas skutecznie stępił mu praktycznie każdy możliwy zmysł. Nie wiedział co robić, nie znał przecież nawet drogi.
Ostatecznie zwyciężył strach przed artylerią. Młody ponownie się spiął i przygotował się do biegu. Na chwilę przed startem stwierdził, że może to być jednak zły pomysł i rozpoczął czołganie się do przodu, do następnej osłony. -
Hans
Najgorsze, co mógłby zrobić w tej sytuacji, to się zatrzymać. Wyczołgał się ostrożnie z leja i parł ostrożnie przed siebie, do następnej dziury. Kule świszczały mu nad głową, a błotnista ziemia trzęsła się jak galareta. To nie wyglądało na małe stanowisko oporu i mikry posterunek. Byłoby tak, gdyby pruł do nich tylko kaem. Tymczasem kilka chwil po pierwszej serii, pociski artyleryjskie spadły na pierwszy okop, zamykając awangardę w śmiercionośnych kleszczach. Wiedzieli, że zaatakują. Czekali na nich.Reszta grupy czołgała się razem z Hansem lub w ogóle nie wychodziła ze swoich dziur. Druga część próbowała na ślepo strzelać do Imperialistów skrytych pod osłoną gęstych krzaków, chcąc choć trochę przycisnąć ich do ziemi. Grupa, która poszła lewą stroną chyba w ogóle nie wyszła z rowu. Ktoś rzucił trzeci granat dymny, który wylądował parę metrów przed jego twarzą. Kątem oka, jakieś kilkanaście metrów od niego, padł krótki granat trzonkowy z ciemną koszulką odłamkową w kształcie równych rombów na metalowym korpusie. Wybuchł, posyłając wszędzie odłamki. Coś przeleciało mu tuż nad uchem, a czołgający się żołdak parę metrów od niego przewrócił się na plecy. Kurczowo trzymał się szyi i głośno charczał, nieefektownie walcząc z masywnym krwotokiem z tętnicy.
Mimo lecących wszędzie kul i szrapneli, udało mu się doczołgać do ostatniego leja. Do Blechera miał dosłowny rzut beretu. Sprawę nieco ułatwiała mu kolejna zasłona dymna, która kryła najkrótszą drogę do niego gęstą chmurą.
-
Nogi jej zmiękły, ale nie dała tego po sobie poznać. Nic nie słyszała? I do tego jej nie wołała…? Ale jak to możliwe? Faktycznie się przesłyszała? Aż tak mocno? Toć na froncie coś takiego może na nią sprowadzić zgubę! Dobra Ines, oby to było ostatni raz, teraz musisz się pilnować!
Wzięła kilka głębokich, mentalnych wdechów. Już spokojnie… kiwnęła głową i zaczęła podążać w krzaki, gdzie zniknął ten obcy żołnierz. Rzecz jasna próbując zorientować się w terenie, iść po miejscach jakie jej się kojarzyły z tamtejszą okolicą…
– Z jakimi przypadkami takich… figli się pani spotkała? – spytała się, aby umilić im wspólną podróż… lub się czegoś dowiedzieć, zależnie od tonu samych opowieści. -
Ines
Ruszyła pośpiesznie za nią. Słysząc pytanie, zamyśliła się głęboko.
- Różne rzeczy – odparła lakonicznie. – Niektórzy żołnierze tak przeżywali stratę swoich kumpli z oddziału i ból mieszał im tak w głowach, że niekiedy widzieli swoich martwych towarzyszy w żywych żołnierzach, którzy nie mieli z nimi nic wspólnego. To już pewne preludium do zespołu szoku pourazowego, z czasem będzie u takich coraz gorzej. Powinni jak najszybciej zwinąć się z frontu. Inni popadali w otępienie, które sprawiało, że snuli sobie w głowach wydarzenia, które nie miały miejsca. Niektórzy jeszcze słyszą bardzo ciche, prawie niedosłyszalne szepty i widzą sylwetki jakichś postaci kątem oka. Twierdzą, że to duchy z frontu. Ale ja uważam, że to nic paranormalnego, tylko mary wywołane pół-świadomym stanem umysłu, słabym snem i stresem. Duchy mają raczej ważniejsze zajęcia od dręczenia ledwo zipiących weteranów – skończyła pokrótce.Poszukiwania rannego okazały się dość trudne. Teren nie był już tak prosty w obserwacji z ziemi, co dopiero w poszukiwaniach kogoś, kto nagle przepadł jak kamień w wodę. Wszelkie krzaki i wysokie trawy tworzyły zawiły, zwodniczy system, w którym łatwo było się zgubić. Podobnie wyglądające rośliny oszukiwały zmieszany umysł, tworząc wrażenie, że chodzą w kółko, jak w jakimś labiryncie. Minęła już parę miejsc, które wydawały jej się z góry znajome, ale nie było tam ani żywej duszy. Dowódczyni oparła się ręką o wysoki pień dostojnego tropenu i pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
- Jesteś pewna, że on również ci się nie przewidział? – zapytała z lekkim znużeniem w głosie.Ines rozejrzała się jeszcze trochę. Weszła głębiej w krzaki i odeszła trochę od kobiety. Na paru łyżkowatych liściach wysokiego krzaka o zbitych, niemal ściśle przylegających do siebie zauważyła kilka kropel krwi. Świeżej. Do nozdrzy wdarł jej się silny metaliczny zapach rozlanej juchy. Kątem oka zauważyła jeszcze więcej, tym razem na runie leśnym. Ktokolwiek tu był, bardzo mocno broczył. Czyli ranny wcale nie był żadną halucynacją.
- Duchy mają raczej ważniejsze zajęcia od dręczenia ledwo zipiących weteranów – usłyszała nagle ostatnie zdanie dowódczyni, wyszeptane jej prosto do ucha przez jakiś dziwaczny, świszczący głos. Jakby ktoś stał obok niej.
-
Hans
Nie spodziewał się, że dzisiaj spotka go coś gorszego niż tamta strzelanina w okopach. Jak widać, tamto poprzednie to był pikuś w porównaniu do tego. Tutaj jest jeszcze bardziej bezbronny niż wtedy, pozostaje mu tylko ciągłe parcie naprzód.
Co w sumie okazało się dobrym wyborem, pomyślał po tym jak usłyszał z tyłu wybuch artylerii. Co prawda parcie naprzód też nie daje mu gwarancji na przeżycie jak się przekonał po widoku rannego, chyba nawet umierającego żołnierza.
No ale ostatecznie dotarł szczęśliwie do celu swej podróży, co prawda pewnie zyska gdzieś po drodze traumę, ale pole bitwy to nie czas by się takimi bzdetami przejmować. Żałował tylko że zużył już swój granat i go nie uzupełnił, bo pewnie teraz by go użył. No nic, pozostało mu tylko spiąć się w sobie i przeczekać chwilę na odpowiedni moment do szarży. Oglądnął się za siebie, by sprawdzić jak radzą sobie sojusznicy i ruszył przed siebie. Przykleił się do ziemi i powoli, w skupieniu pełzł do Blechera, korzystając z zasłony dymnej. -
Głupia! Czemu w ogóle pomyślałaś, że to im umili podróż?! Słuchała dokładnie, skupiona. Dobra, to jest straszne, ale przynajmniej przyda jej się na potem. Na pewno lepiej będzie, jak nie nawiąże tu z nikim jakichś bliższych relacji; w ten sposób wykluczy ten pierwszy przypadek… ale jak następne? To widzenie postaci, chociażby? Nie zwracać na nie uwagi? Ale to mogą być prawdziwi, wrodzy żołnierze… więc niech zacznie tak postrzegać każdy cień? Ugh, spokój, bije Ci, a nawet dobrze nie powalczyłaś! Sama siebie napędzasz!
Wtem, wyrwało ją pytanie towarzyszki. I poczucie zgubienia, które do niej dotarło. No, ale ono na potem, warto być przekonanym że się wie dokąd zmierza.
– On na pewno był prawdziwy. Widziałam go, wyraźnie, a nie gdzieś kątem oka – zapewniła, starając się brzmieć dość pewnie.
Po krótkiej chwili poszukiwań… poczuła to. krew! Po chwili również i ją dostrzegła. W krzakach, tak jak widziała! A więc on istnia…
Sam nagły szept starczył, aby uaktywnić u Ines odruchy szkolone przez lata. Uderzyła kolbą za siebie, na wysokości brzucha przeciętnej osoby. Następnie odwróciła się, dobijając ciosem z dołu w szczękę, również swym dzielnym orężem. Nawet jeśli uderzała dowódczynię, nie żałowała; sama się o to prosiła. -
Hans
Nieustannie dzwoniło mu w uszach. Jeszcze przed tą akcją Hans nawet nie śmiałby pomyśleć, że szlachetna, doborowa armia Anschreitu zostanie zmuszona do pełzania w klejącej, błotnistej breji jak oślizgłe robak i to jeszcze przez jakieś bydlaki z Imperium. Przeżycie, niezależnie jak nieszlachetne, wydaje się jednak lepszą opcją niż bezsensowna śmierć wyprostowanym i z uniesioną do góry piersią. Niezłomnie parł dalej. Gdy dotarł w końcu do Blechera, było przy nim jeszcze czterech żołnierzy. Nie było wśród nich jego dwóch towarzyszy, musieli wciąż się czołgać.- Nie pisałem się na to – wyjęczał półprzytomnie mężczyzna po prawej. Jego dłonie męczyły spazmy, a on sam trząsł się jak osika.
- Zawrzyj pysk i trzymaj karabin mocniej, bo w przeciwnym wypadku ci się wyślizgnie – skarcił go dowódca, który przetarł przepoconą twarz czystym rękawem bluzy mundurowej. Nie wyglądał na tak spokojnego, jakiego próbował zgrywać.
- Co mamy zrobić? – odezwał się inny.
- Nie umrzeć – odrzekł lakonicznie. – Trzeba zlikwidować ten kaem. Jest chyba jakiś kawałek drogi przed nami. Wasza trójka – wskazał również na Hansa. – Bierzecie prawą stronę i idziecie pierwsi. Znajdzie sobie jakieś dobre gniazdo wśród tych chaszczy i będziecie nas osłaniać ogniem. My pójdziemy lewą i zajmiemy się zneutralizowaniem tej spluwaczki. Granaty w łapy!Żołnierze posłusznie je wyciągnęli. Dowódca zagwizdał i cztery podłużne ładunki wybuchowe znalazły się w powietrzu. Rozległa się seria głośnych eksplozji, które chwilowo przygłuszyły tylną kanonadę.
- Jazda! Jazda! Jazda! – wykrzyczał Blecher.
Dwóch żołdaków pośpiesznie zerwało się na równe nogi , wykręciło ostro w prawo i zaczęło biec w stronę krzaków.Ines
Gdy uderzyła kolbą za siebie, nie napotkała żadnego oporu ciała. Spudłowała? Zachwiała się lekko i gwałtownie odwróciła, by skorygować serię ciosów w napastnika. Uniosła kolbę do ataku. Tyle, że… nikogo za nią nie było. Poczuła się zbita z tropu. W końcu niemożliwe, że jej się to przesłyszało!Z krzaków wyszła i dowódczyni i podeszła do niej jakby nigdy nic. Dostrzegła jej znalezisko i pokręciła głową z widocznym strapieniem. Na jej twarzy widniał grymas.
- Coraz mniej mi się to podoba. Szkarłatu tyle, jakby lało się z tętnicy, nieopatrzonej. I idzie dalej? Pewnie znajdziemy tylko jego stygnącego trupa na trawie, ale chodźmy dalej. Oczy dookoła głowy. Coś jest nie tak – odparła niepewnie.
Kobieta sięgnęła dłonią do skórzanej kabury przy pasie i wyciągnęła z niej smukły pistolet o krótkiej nagiej lufie i charakterystycznym kolankowo-dźwigniowym systemem ryglowym, po którym rozpoznała, że jest to wz.1908 od Lambdy. Podoficer ruszyła przodem.
- Nie oddalaj się. Gdy coś zauważysz – daj mi znać. -
Jak to"nic za nią nie było"?! Musiało coś być! Musiało! To niemożliwe, że zaczynają ją łapać te halucynacje; nic jeszcze nie przeżyła!
Wycelowała broń w krzaki, kiedy coś się tam ruszyło… ale równie szybko ją opuściła. To tylko ona. Do tego najwyraźniej zna się na rzeczy,… Albo nie, skoro chce to ciągnąć dalej. Naprawdę warto jest się tak pakować w paszczę lwa…? Westchnęła. To twoja dowódczyni, do tego bardziej doświadczona, pewnie wie co robi.
Chwyciła mocniej broń, zrobiła jeden krok przed siebie i spojrzała się przez ramię na przywódczynię. Patrzyła się na nią krótko, jakby nie będąc pewną. W końcu jednak ruszyła w dalszą drogę.
Szła ostrożnie za śladami krwi, lustrując powoli otoczenie spojrzeniem, przyglądając się każdemu szczegółowi, zwłaszcza przed nią lub nieco z boku. Czasami zerkała za siebie, aby się upewnić, że się nie zgubiły. Wtedy też znacząco zwalniała dla lepszej kontroli nad trasą. Ostatnie czego chciała, to totalnego zabłądzenia w obcej dżungli… -
Hans
Przynajmniej Anschreit nie zmuszał swoich przeciwników do upokarzającego tarzania się w błocie. Jeszcze pokażą tym paskudnym imperialistom, ha tfu, że Anschreit sprosta każdemu upokorzeniu i z dumą będzie stał ponad pokonanym przeciwnikiem.
Na początku niezbyt spodobało mu się zadanie, które otrzymał. Otuchy nieco dodał fakt, że nie będzie wtedy sam. A to co przywódca wyznaczył sobie i innej osobie już w ogóle utwierdziło go w tym, że strzelanie z chaszczy nie wydaje się takim głupim pomysłem. Żałował tylko, że miał jeden granat, którego zapasu nawet nie uzupełnił przed tą akcją. Przynajmniej wie co zrobić, jeśli uda mu się przeżyć. Ścisnął mocniej swoją broń i ruszył biegiem za swoimi towarzyszami.