Nadzieja
-
Popatrzył na ciebie zdziwiony.
- Jak to co? Srebrnika. To powiem wszystko. A jak powiem jeszcze więcej to może dwa. -
Sey skrzywił się.
— Jakby to ten, młody… Powiedzmy, że nie jestem obecnie przy kasie. Ale może coś innego by Cię zainteresowało. — W jego dłoni pojawiła się świeżo co zakupiona u Adriena bestia. — Strzelałeś kiedyś z takiego cacka? -
- Pan chce żeby mi wszystkie palce połamało? - zapytał wyraźnie oburzony twoją propozycją. Najwidoczniej pogłoski o tym, że w Nadziei nawet dzieci wiedzą, jak posługiwać się bronią, nie były takie przesadzone, i młody zdawał sobie sprawę, że może i to fajne cacko, ale strzelanie z niego to kiepski pomysł. Skrzyżował ramiona na piersi i demonstracyjnie się obrócił, odchodząc na kilka kroków. Pewnie tak łatwo nie odpuści okazji do wyłudzenia czegoś od ciebie, ale nie masz co liczyć, że da się spławić łatwo.
-
// Ja bym za dzieciaka dał se połamać palce, tylko mówię. //
— Dobra, dobra… — Schował broń do kabury. — To zrobimy inaczej. Wiesz, jak działa kupowanie na rachunek, młody?
-
//A ja nie.//
Przekrzywił lekko głowę i zmarszczył czoło po czym pokręcił głową.
- Nie. Jak? -
// Tchórz. //
— No to ten. — Pstryknął dwukrotnie palcami, zbierając myśli. — Idziesz do sklepu i bierzesz co tam chcesz, ale nie płacisz za to, tylko dajesz kasjerowi kartkę na której jest zapisany rachunek, jego numer, w jakim banku jest i takie te, nie? A kasjer później idzie z tym do baku. Cały myk polega na tym, że w tym przypadku nie płacisz za nic, tylko gość na którego jest przypisany rachunek. W tym przypadku - ja. — Wskazał na siebie kciukiem.
-
// A właśnie, że inteligentny - komu by się chciało złamać palce za dzieciaka? //
-
Chwilę zajęło mu przetworzenie tych informacji, ale w końcu chyba zrozumiał (lub nie), bo pokiwał radośnie głową.
- Dobra, to ja się zgadzam. To da pan ten papierek i ja zaraz mówię wszystko, co trzeba. -
— Już, już… — odpowiedział, obklepując kieszenie w poszukiwaniu długopisu. — Ty w tym czasie załatw jakiś papierek.
Na szybko powtórzył w głowie numer rachunku, jednak nie swojego, a swojego brata, bankiera. Dostał go kiedyś, by przestał dopierdzielać się do niego o dawne niesnaski i od tamtego czasu z chęcią korzystał, uszczykając niejako z portfela “braciszka” czasem mniejsze, czasem większe sumy. -
Gdy wszystko było gotowe, dzieciak spojrzał jeszcze raz na papierek, później na ciebie, znów na kwit i w końcu schował go do kieszeni.
- Profesorek to zawsze był walnięty, a przynajmniej ja nie pamiętam, żeby był normalny, ale teraz to już chyba całkiem zwariował. - powiedział w końcu. - Wcześniej tylko kupował jakie rzeczy ze Złych Ziem albo słuchał tych, co się tam już wybrali i chcieli o tym opowiadać. Ale jednego dnia wziął swoje rzeczy, zamknął dom i poszedł w kierunku bramy. Śledziłem go, bo nic nie miałem do roboty, a on spotkał się tam z bandą najemników i razem poszli właśnie na Złe Ziemie. Nie wiem gdzie, ale wiem, kto może wiedzieć. - zakończył chytrze, wyciągając do ciebie dłoń, drugą podając ci kolejny kawałek papieru do wypisania. -
— No, mów. — Westchnął na pokaz, wypisując informacje na papierku.
-
Zabrał go i porównał z tamtym, który otrzymał wcześniej.
- Nie wiem, po co dokładnie się tam wybrali, ale po kilku godzinach kilku ludzi wróciło do miasta i poszło pić. Mówili coś o tym, że to głupota, samobójstwo i szaleństwo, i że oni się w to nie pchają. Są jeszcze w mieście, dzisiaj rano widziałem ich w saloonie “Cel i Pal”.
Przy okazji dzieciak podał ci ich w miarę dokładne rysopisy, z których wyłaniali się ludzie podobni absolutnie do każdego, przeciętni i zwyczajni, ale pewną pomocą było to, że było ich trzech, kręcili się razem, a jednego poznasz bez problemu, bo nosi opaskę na oku. -
— Yhm… — Na zimno przemyślał słowa dzieciaka. — Dobra, dzięki za pomoc. Za to ty nie przewal tych rachunków na głupoty, jasne? — Spojrzał na młokosa, zbierając się do odejścia.
-
Pomachał ci na pożegnanie z łobuzerskim uśmiechem na twarzy i pobiegł gdzieś jedną z bocznych uliczek, zostawiając cię samego.
-
“Czyli najpierw do Cel i Pal, co? Oby młody nie zmyślił sobie tej historyjki.” Pomyślał Seymour i po instynktownym rozejrzeniu się po okolicy, czy aby nikomu nie patrzy z oczu wyjątkowo gorzej niż zazwyczaj, ruszył do saloonu wskazanego przez dzieciaka.
-
Choć czułeś się obserwowany, nikt nie zaczepił cię po drodze, nie wypatrzyłeś też kogokolwiek, kto by cię śledził. Saloon nie wyróżniał się zbytnio na tle innych w mieście, ale odnalazłeś go bez trudu dzięki szyldowi z nazwą, pod którym widniała tablica, a na niej dwa skrzyżowane rewolwery. Tuż obok wejścia odnalazłeś kolejną tablicę, wielokrotnie zamalowywaną, której napisał głosił:
Dzień tygodnia: Środa.
Liczba strzelanin w tym tygodniu: 5.
Liczba rannych w strzelaninach: 7,
Liczba martwych w strzelaninach: 2.
Wchodzisz na własną odpowiedzialność. Zastrzelisz kogoś w samoobronie lub uczciwym pojedynku? Zapłać za bałagan. Zastrzelisz kogoś bez potrzeby albo po pijaku? Zadbamy o to, żeby to była twoja ostatnia wizyta w tym saloonie i gdziekolwiek indziej, może poza cmentarzem. -
— No, gościnnie tutaj jak jasna cholera. — Mruknął pod nosem. Najgorsze miejsce na śmierć, jakie można sobie wyobrazić, bo albo giniesz albo płacisz. Przewalone bardziej, niż z długami!
Zanim jednak wszedł do środka, jeszcze raz obejrzał się na lewo, prawo i za siebie. Seymour ufał samemu sobie i jeżeli instynkt Seymoura mówił mu, że coś jest nie tak, to tak było. Wolał mieć przynajmniej promil pewności, którego mógłby się chwycić. Dopiero po tym wszedł do wnętrza saloonu.
-
Albo miałeś paranoję i szukałeś problemu tam, gdzie go nie było, albo ktoś rzeczywiście cię śledził, ale robił to tak umiejętnie, że nie mogłeś go nawet zobaczyć czy usłyszeć. Tak czy siak, niewiele z tym fantem zrobisz.
Wnętrze było raczej typowym saloonem, widywałeś wiele takich, ten tutaj miał jednak atmosferę tak gęstą, że mógłbyś ją kroić nożem. Nie widziałeś tu żadnych kobiet, a wśród mężczyzn będących klientami lokalu przeważali groźni i uzbrojeni po zęby, przeważnie najemnicy, członkowie lokalnej milicji, łowcy nagród i inne nieprzyjemne typy. Wśród nich wypatrzyłeś też tych, których szukałeś, a przynajmniej jednego z nich. Co do dwóch nie miałeś pewności, ale trzeci, który siedział razem z nimi przy stoliku, miał opaskę na oku, co idealnie pasowało do podanego przez chłopaka rysopisu. -
Seymour nie był człowiekiem z pierwszej łapanki; spędził miesiące na polowaniach, samemu w głuszy, tylko z Ogryzkiem przy boku. Zbyt dobrze wiedział, że trzeba ufać instynktom. W razie czego trzymał dłoń blisko kabury. Oby ten, kto za nim podąża, miał przy sobie na tyle szmalu, by zapłacić za ewentualny szkody.
Podszedł go gościa w opasce, spoglądając na niego spod ronda kapelusza.
— Można na słówko? — Zapytał obojętnym tonem. -
Tamten rzucił szybkie spojrzenie na swoich kompanów, ale po chwili skinął głową.
- Pewnie, o ile nie jesteś tu po to, żeby wypytywać o Diabelski Kanion, bo już mam serdecznie dość tej historii.