Galera
-
— No, fajnie. — Mruknął, patrząc na trójkę. Potem odezwał się już głośniej, żeby Powała usłyszał go w tym całym zamieszaniu. — Entliczek, pentliczek, a ja co dostanę?
-
Na chwilę obecną dostałeś od kogoś trącnięcie ramieniem, żebyś nie zagłuszał i tak ledwo słyszalnych słów Powały w tym zgiełku. Ciasny krąg powoli się rozluźniał, gdy kolejni wojownicy rozbiegali się na wyznaczone pozycje.
- Wy! - W końcu wskazał palcem na ciebie i powiódł nim po kilku osobach obok - Okop numer pięć! A jak mi się tam ktoś ruszy chociaż o milimetr, to będzie dupę łokciem podcierał, a zęby mył przez kutasa! -
— Ta jest, panie kapitanie. — Mruknął cicho.
Od razu rozejrzał się w poszukiwaniu rzeczonego okopu i pobiegł do niego. -
W niewielkiej części trawnika przygotowano przekop pod kanalizację do bezdotykowej myjni, której dopiero przygotowywano fundamenty. Nadludzkim wyczynem ręcznie wykopano fosę dookoła całego parkingu oraz tyłów budynku, tworząc wielki okop, na budowę którego wielu ludzi poświęciło życie. Teraz odcinek numer pięć stanowił oryginalny, nieruszony wykop, gdzie obecnie siedziało osiem osób ramię w ramię z tobą.
-
Spojrzał dookoła. Gon zbliżał się już na tyle, by można było go zobaczyć? Widział gdzieś mutanty?
-
U szczytu wzgórza widać było jedynie przesuwające się postacie ludzkie, zajmujące swoje pozycje, jednak wielki ryk toczący się po okolicy, oraz odczuwalne wibracje ziemi, dawały jasno do zrozumienia, że zostały już tylko sekundy.
Spomiędzy tego łoskotu przebijał się jeszcze jeden, bardzo charakterystyczny dźwięk. Stary diesel, mocno dławiony, pisk opon oraz jakiś dudniący odgłos, dość niejednostajny. -
Ktoś jedzie do nich. Jakiś transport uciekający przed gonem? Nie, nie marnowali by ciezarówki dla zwykłych handlarzy. Ekspedycja którejś z frakcji? Możliwe.
Wbił wzrok w tamten kierunek, dłońmi odruchowo ładując nabój do swojego obrzyna. Broń była załadowana i gotowa do strzału. Mimo jej archaicznej konstrukcji i tylko pięciu strzałów jakie miał, dobrze wiedział, że mogła uratować jego życie.
Po tym mocniej ścisnął w dłoniach hokej, unosząc go wyżej.
-
Od strony ronda, praktycznie bokiem, nadjechała jakaś samoróbka, nie wiadomo nawet, czym to było wcześniej. Teraz zostało to przerobione na pickup z jakimś ckm, pewnie wykręcony z jednego z przechwyconych MiG’ów. Pisk opon na chwilę zagłuszył mutanty, strzelec na pace prawie wypadł za burtę, jednak szybko odzyskał stabilność i wrócił do strzelania w bok, gdzie jeszcze zasłaniał to blok.
-
“-- Ładne cacko. --” Pomyślał Mar. Ciekawe czyje? Szkoda tylko, że jego pojawienie się było zapowiedzią tego, co zaraz nadejdzie. Niecierpliwie zastukał palcami na uchwycie.
-
Wóz na pełnym gazie, jaki dało radę wyciągnąć z oleju mineralnego zamiast napędowego, wpadł na parking i zatrzymał się bokiem zaraz obok was.
Ładowniczy bezceremonialnie nogą zepchnął ciężką, drewnianą skrzynię, po czym uderzył pięścią w dach szoferki. Na to kierowca ruszył z piskiem opon, zamiatając tyłem okolicę i pomknął przez parking w stronę ulicy Szopena. -
Mar spojrzał po towarzyszach. Co oni myśleli o prezenciku? Ktoś garnął się do otwarcia go?
-
- Na co tak gały wytrzeszczasz? Dawaj! - Najbliższy ciebie towarzysz szarpnął cię za ramię i sam podbiegł do skrzyni. Zaczął mruczeć przekleństwa, gdy próbował podważyć wieko zabitej skrzyni nożem, i już rozdarł się na cały plac, gdy ostrze pękło.
-
-- Dawaj, ja spróbuję.
Sam podbiegł do skrzyni i spojrzał na nią. Śruby czy gwoździe? Spróbował podważyć wieko łopatką kija, ale nie na tyle, by go złamać. -
Były to gwoździe pamiętające jeszcze czasy internetu. Wieko lekko się podniosło, jednak trzymało resztę ramy.
-
Wcisnął hokej nieco głębiej i przytrzymał go stopą. Dłońmi chwycił za wieko i pociągnął do góry.
-
Z suchym trzaskiem gwoździe puściły i ukazała Ci się skrzynia wypełniona amunicją.
- Chwała niech będzie tym czerwonym skurwysynom… Hej, Tyka! Dawaj tu, mamy pestki dla ciebie!
Mężczyzna machał do jakiegoś gościa, który uginał się pod ciężarem jakiegoś km’u, zapewne wyciągniętego z pobliskiego muzeum. Jak można było przypuszczać, operator miał metr pięćdziesiąt na taborecie i w kapeluszu, już ledwo zipiał pod ciężarem, który niósł z najgłębszych magazynów Galery. -
-- Takich łakoci często się nie widzi. – Stwierdził pod nosem, widząc amunicję. Poczekał aż Tyka tu dotrze, by podać mu amunicję. Biedaczyna i tak już nosił za wiele.
-
Bezceremonialnie po prostu rzucił sprzęt, usiadł na płytkach chodnikowych i nie był w stanie nawet słowa wykrztusić. Towarzyszący ci mężczyzna spojrzał tylko nieprzyjemnie na niego, mimo to zajął się rozkładaniem statywu i przygotowywaniem broni.
-
A Mar przeszedł do rozkładania amunicji, tak by można było ją od razu załadować po przygotowaniu broni.
-
Pojedyncze sztuki wypadły ci z dłoni, gdy niedaleko doszło do ogromnej eksplozji. Na jednym z dachów bloków pojawiła się wielka kula ognia, jak od wybuchu benzyny.
- Lodołamacz… - Jęknął Tyka. Prawie na płacz go wzięło, gdy z budynku spadło jakieś płonące ciało, a na horyzoncie ukazała się czarna chmura zmutowanych ptaków.