Galera
-
- Na co tak gały wytrzeszczasz? Dawaj! - Najbliższy ciebie towarzysz szarpnął cię za ramię i sam podbiegł do skrzyni. Zaczął mruczeć przekleństwa, gdy próbował podważyć wieko zabitej skrzyni nożem, i już rozdarł się na cały plac, gdy ostrze pękło.
-
-- Dawaj, ja spróbuję.
Sam podbiegł do skrzyni i spojrzał na nią. Śruby czy gwoździe? Spróbował podważyć wieko łopatką kija, ale nie na tyle, by go złamać. -
Były to gwoździe pamiętające jeszcze czasy internetu. Wieko lekko się podniosło, jednak trzymało resztę ramy.
-
Wcisnął hokej nieco głębiej i przytrzymał go stopą. Dłońmi chwycił za wieko i pociągnął do góry.
-
Z suchym trzaskiem gwoździe puściły i ukazała Ci się skrzynia wypełniona amunicją.
- Chwała niech będzie tym czerwonym skurwysynom… Hej, Tyka! Dawaj tu, mamy pestki dla ciebie!
Mężczyzna machał do jakiegoś gościa, który uginał się pod ciężarem jakiegoś km’u, zapewne wyciągniętego z pobliskiego muzeum. Jak można było przypuszczać, operator miał metr pięćdziesiąt na taborecie i w kapeluszu, już ledwo zipiał pod ciężarem, który niósł z najgłębszych magazynów Galery. -
-- Takich łakoci często się nie widzi. – Stwierdził pod nosem, widząc amunicję. Poczekał aż Tyka tu dotrze, by podać mu amunicję. Biedaczyna i tak już nosił za wiele.
-
Bezceremonialnie po prostu rzucił sprzęt, usiadł na płytkach chodnikowych i nie był w stanie nawet słowa wykrztusić. Towarzyszący ci mężczyzna spojrzał tylko nieprzyjemnie na niego, mimo to zajął się rozkładaniem statywu i przygotowywaniem broni.
-
A Mar przeszedł do rozkładania amunicji, tak by można było ją od razu załadować po przygotowaniu broni.
-
Pojedyncze sztuki wypadły ci z dłoni, gdy niedaleko doszło do ogromnej eksplozji. Na jednym z dachów bloków pojawiła się wielka kula ognia, jak od wybuchu benzyny.
- Lodołamacz… - Jęknął Tyka. Prawie na płacz go wzięło, gdy z budynku spadło jakieś płonące ciało, a na horyzoncie ukazała się czarna chmura zmutowanych ptaków. -
-- Burza idzie. Prawdziwa burza. – Mruknął Marley, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Przyspieszył ładować pociski, nie było czasu do stracenia.
-
Nad budynkiem się kotłowało, nie dość, że ptaki wpadły w szał od dymu, to Lodołamacz najwyraźniej miał własny miotacz ognia i jęzory ognia co raz sięgały skrzydlatych monstrów. I wtedy jak na komendę szczyt wzgórza zaroił się od bestii, które rzuciły się w dół w szaleńczym pędzie.
-
Marley, tak jak każda osoba o zdrowych zmysłach, wskoczył od razu do okopu, podając amunicję Tyce.
— Zaczyna się, bumtarara…
Przejechał dłonią po łopatce hokeja. Łańcuchy rdzewiały pod wpływem czasu, chropowaciały… Tak szlachetne narzędzie nie powinno służyć do walki. A jednak mężczyzna stał tu i teraz i wiedział, że kompozytowy materiał już za kilka chwil będzie pokryty krwią istot, których istnienie nawet nie śniło się jego konstruktorom. Dziwne czasy nastały, dziwne… -
Same strzały posypały się rzadko, broń palna to rarytas nawet wśród tak dobrych stalkerów. Za to gęściej się zrobiło od wybuchów prymitywnych granatów odłamkowych i zapalających oraz strzał i bełtów. Pierwsze szeregi mutanciego ścierwa padały jak na rozkaz, co chwilę. Mimo to kolejne zastępy już zajmowały ich miejsce i gnały dalej, przed siebie, po świeże mięso.
Rondo zostało otoczone wałem piętrzącego się trupa maszkar, okopy na skrzydłach także otrzymały kolejne wały. Do waszego stanowiska dotarły dopiero dwa domowe koty wielkości dawnych rysiów. -
Mar przygotował się do wyprowadzenia zamaszystego ciosu prosto w czaszkę jednego z kotów, od razu gdy ten zbliży się odpowiednio blisko. Oszczepy i kule wolał oszczędzać tak długo, jak mógł.
-
I faktycznie stwórz rzucił się ogromnym skokiem prosto na ciebie, warcząc jak zwykły dachowiec, któremu się nie podoba szczepienie. Cios w głowę jedynie zmienił tor jego lotu, i zamiast złapać łapami cię na głowę, uwiesił Ci się na lewym ramieniu.
-
Warknął i wypuścił kij, wyciągając zza pazuchy nóż, który zatopił prosto w karku kociaka.
-
Sflaczał ci na ręce, jednak szczęki pozostały mocno zaciśnięte. A gdy się tak z nim szarpałeś, to kolejny kot skoczył na ciebie.
Niebo zrobiło się ciemne, a ciebie doszedł swąd palonych włosów. -
-- Pchlarz! – Zaklnął i przeniósł ostrze noża na niego, wbijając je prosto w kocie podgardle.
-
Chociaż ostrze weszło w cel, to samą masą dwóch cielsk i ostatnimi drgawkami szarpał pazurami tylnych łap twoje nogi, przez co upadłeś na plecy. Akurat na chwilę przed tym, jak nad tobą przeleciał jakiś wyliniały pies.
-
-- O, dzięki Klakier. – Mruknął, łapiąc oddech. Od razu podniósł się i zrywając mutanta-kota z siebie, rzucił nim w psa i korzystając z zdobytej chwili, postarał się dosięgnąć hokej.