Galera
-
Pojedyncze sztuki wypadły ci z dłoni, gdy niedaleko doszło do ogromnej eksplozji. Na jednym z dachów bloków pojawiła się wielka kula ognia, jak od wybuchu benzyny.
- Lodołamacz… - Jęknął Tyka. Prawie na płacz go wzięło, gdy z budynku spadło jakieś płonące ciało, a na horyzoncie ukazała się czarna chmura zmutowanych ptaków. -
-- Burza idzie. Prawdziwa burza. – Mruknął Marley, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Przyspieszył ładować pociski, nie było czasu do stracenia.
-
Nad budynkiem się kotłowało, nie dość, że ptaki wpadły w szał od dymu, to Lodołamacz najwyraźniej miał własny miotacz ognia i jęzory ognia co raz sięgały skrzydlatych monstrów. I wtedy jak na komendę szczyt wzgórza zaroił się od bestii, które rzuciły się w dół w szaleńczym pędzie.
-
Marley, tak jak każda osoba o zdrowych zmysłach, wskoczył od razu do okopu, podając amunicję Tyce.
— Zaczyna się, bumtarara…
Przejechał dłonią po łopatce hokeja. Łańcuchy rdzewiały pod wpływem czasu, chropowaciały… Tak szlachetne narzędzie nie powinno służyć do walki. A jednak mężczyzna stał tu i teraz i wiedział, że kompozytowy materiał już za kilka chwil będzie pokryty krwią istot, których istnienie nawet nie śniło się jego konstruktorom. Dziwne czasy nastały, dziwne… -
Same strzały posypały się rzadko, broń palna to rarytas nawet wśród tak dobrych stalkerów. Za to gęściej się zrobiło od wybuchów prymitywnych granatów odłamkowych i zapalających oraz strzał i bełtów. Pierwsze szeregi mutanciego ścierwa padały jak na rozkaz, co chwilę. Mimo to kolejne zastępy już zajmowały ich miejsce i gnały dalej, przed siebie, po świeże mięso.
Rondo zostało otoczone wałem piętrzącego się trupa maszkar, okopy na skrzydłach także otrzymały kolejne wały. Do waszego stanowiska dotarły dopiero dwa domowe koty wielkości dawnych rysiów. -
Mar przygotował się do wyprowadzenia zamaszystego ciosu prosto w czaszkę jednego z kotów, od razu gdy ten zbliży się odpowiednio blisko. Oszczepy i kule wolał oszczędzać tak długo, jak mógł.
-
I faktycznie stwórz rzucił się ogromnym skokiem prosto na ciebie, warcząc jak zwykły dachowiec, któremu się nie podoba szczepienie. Cios w głowę jedynie zmienił tor jego lotu, i zamiast złapać łapami cię na głowę, uwiesił Ci się na lewym ramieniu.
-
Warknął i wypuścił kij, wyciągając zza pazuchy nóż, który zatopił prosto w karku kociaka.
-
Sflaczał ci na ręce, jednak szczęki pozostały mocno zaciśnięte. A gdy się tak z nim szarpałeś, to kolejny kot skoczył na ciebie.
Niebo zrobiło się ciemne, a ciebie doszedł swąd palonych włosów. -
-- Pchlarz! – Zaklnął i przeniósł ostrze noża na niego, wbijając je prosto w kocie podgardle.
-
Chociaż ostrze weszło w cel, to samą masą dwóch cielsk i ostatnimi drgawkami szarpał pazurami tylnych łap twoje nogi, przez co upadłeś na plecy. Akurat na chwilę przed tym, jak nad tobą przeleciał jakiś wyliniały pies.
-
-- O, dzięki Klakier. – Mruknął, łapiąc oddech. Od razu podniósł się i zrywając mutanta-kota z siebie, rzucił nim w psa i korzystając z zdobytej chwili, postarał się dosięgnąć hokej.
-
Kij wpadł Ci w ręce, jednak ścierwo było na tyle zaskakująco ciężkie, że ledwo wyszło poza okop. W tym momencie Tyka wreszcie otworzył ogień, i bez ceregieli, polewał przedpole gęstym ogniem, stslkerzy przed nim ledwo nadążali głowy chować.
-
Marley wykorzystał tą chwilę na rozejrzenie się dookoła. Jak radziły sobie inne sektory? Co z jego towarzyszami z okopu?
-
Dwóch już zostało zmasakrowanych, reszta się kuliła, żeby nie oberwać od strzelca. W pozostałych okopach także poniesiono straty, część trupów już zostało wywleczonych przez mutanty. Paradoksalnie, najlepiej trzymało się wysunięte i otoczone rondo Wympieła oraz dach Lodołamacza, w ruch poszły miotacze ognia i nikt nie żałował mieszanki zapalającej.
-
Dwóch kolejnych… Spojrzał na martwych towarzyszy. Jego twarz nie zdradzała wielu emocji poza zachłyśnięciem walką, jednak oczy mówiły więcej. Wybaczcie, nieznani koledzy.
Przygotował się na nadejście kolejnej fali. Nie zamierzał podzielić ich losu. Jeszcze nie teraz.
-
Widać było, że mimo gęstego wału ołowiu, mutanty i tak się zbliżały. Powoli, z mozołem, jednak ścierwo kładło się coraz bliżej. Aż w pewnym momencie dudnienie ustało i przeraźliwy ryk przetoczył się po okolicy, wraz z biegnącymi monstrami.
Jednak jakby na to nie zważając, Powała wyszedł ze swoimi ludźmi i walcząc wręcz posuwał się centymetr za centymetrem do przodu. -
Szedł jak taran. Ale Mar odwrócił od niego wzrok, nie chcąc być zabitym przez własną nieuwagę. Otrzepał się z kurzu i stanął szerzej, poprawiając swoją pozycję. Zw chwilę przyjdą kolejne.
-
Nim kolejne mutanty zbliżyły się do twojej pozycji, to na dachu budynku doszło do kolejnej eksplozji, niewiele mniejszej. Jakby tego było mało, ładunki wybuchowe na rondzie także się odezwały potężnym odgłosem, aż ziemia zadrżała.
-
-- Skąd oni wytrzasnęli takie fajerwerki?! – Zapytał po części samego siebie, po części innych, zaraz po tym jak echo eksplozji minęło. Spojrzał na blok Lodołamacza.