Federacja Starej Huty
-
- No przecież oddycham! Jak mutak na bagnach! - Wciąż mówił zbyt szybko, jednak oczy już przestały szaleć, a palce wygrywać marsza na udach.
-
— Widzę. Spokojnie. — Nie puszczał jego ramienia, dopóki nie miał pewności, że chłopak się opanował. — Jest w porządku?
-
- Tsa, bardzo. Możemy już go stąd zabrać i iść dalej? - Skrzywił się przy tym, rzucając okiem na mieszkanie, w którym przed chwilą trójka dresiarzy robiła remont.
-
— Ta. Możemy. — Odpowiedział lakonicznie, odsuwając się chłopaka, jednak nie spuszczał z niego oka. — Załatwmy to szybko i ruszajmy dalej, ferajna. Tylko oczy dookoła głowy, nie wiem czy to byli wszyscy.
To mówiąc, wkroczył ponownie do mieszkania z pozostała dwójką, trzymając w dłoniach zdobyczną pukawkę, której przy okazji się przyjrzał.
-
Jak już widziałeś wcześniej, broń była naprawiana niezliczoną ilość razy chałupniczymi metodami. Będzie dobrze, jak nie wybuchnie przy strzelaniu.
W mieszkaniu wciąż leżały ciała, tak jak jest zostawiłeś, i zapanowała nieprzyjemna cisza. -
Powoli zapuścił się głębiej, ostrożnie krocząc przed siebie, zaglądając w każdy zakamarek z którego mogłaby wystawać lufa gotowa do posłania mu kulki.
-
Mieszkanie było puste, tylko ta trójka urządzała w nim demolkę jeszcze chwilę wcześniej. Prędzej można się spodziewać zabłąkanej kuli wpadającej przez okno, niż nagłego zmaterializowania się częstego kibola.
-
Upewniwszy się, że nikogo nie ma w środku i zaraz nie dostaną kulki od jakiegoś meblowego ninja, Mar zdecydował się odnaleźć Achaja w inny sposób.
— Achaj? — Zawołał, choć w rzeczywistości był to ton bliższy zwykłej rozmowie. -
- Nie, nie widzę! - Odkrzyknął Ci Hip z klatki, sądząc że to do niego mówiłeś. Poza tym, ciszę mąciły tylko odgłosy walk w innych częściach bloku.
-
— To znaczy, że przydałaby Ci się wizyta u okulisty. — Odmruknął pod nosem, rechocząc cicho z własnego żartu. — Dobra Achaj, nie wiem czy żyjesz, a jak żyjesz to gdzie grzejesz dupę, ale jakby co, to dresiarze leżą związani w kącie, podziękować możesz później. My się zabieramy. — Rzucił w próżnię, po czym wyszedł z mieszkania.
Powrócił od razu do towarzyszy.
— A teraz ciurkiem wracamy na nasze tory, panowie. — I na potwierdzenie swych słów, zaczął schodzić jako pierwszy w dół, trzymając pistolet w gotowości i uważając na zastawione przez samego siebie pułapki. -
Momentalnie wróciliście na swoje pozycje wyjściowe, skąd dobiegły was już odgłosy walki toczące się z przodu. Pozostałe oddziały musiały was już sporo wyprzedzić i nawiązać kontakt z wrogiem.
-
— Idziemy, idziemy! — Machnął ręką przed siebie, po czym chwycił w nią hokej, by po wystrzale od razu przejść do walki wręcz. Zdobyczną broń przewiesił przez plecy. — Oczy dookoła głowy i nie patyczkować się!
Po tych słowach sam ruszył do przodu, poruszając się tempem pomiędzy spacerem a marszem. Na tyle szybko, by żwawo posuwać się do przodu, ale na tyle wolno by uważać na otoczenie i nie wpakować się w pewną śmierć.
-
Niepokojeni dotarliście do końca budynku. Najwyraźniej kibole zostawili to miejsce puste, by skupić się na innych kierunkach ataku. Stałeś obok drzwi do piwnicy i bardziej poczułeś wstrząs, niż usłyszałeś huk, ale pod ziemią wybuchło kilka ładunków.
- To chyba specjalsi ruszyli do akcji - Mruknął Hip. -
— To znaczy coś dobrego dla nas czy niekoniecznie? — Zapytał, uchylając drzwi do piwnicy.
-
- A bo ja wiem? - Wzruszył ramionami - Na pewno znają się na rzeczy, inaczej by się tak nie nazywali. Chyba już wykonaliśmy swój rozkaz, c’nie? Co teraz?
-
— Dupy sobie urwać nie dam, ale wedle rozkazu mamy tutaj zostać i czekać na uzupełnienia. — Potarł czoło, w zamyśleniu lekko postukując hokejem. — Przecież! — Pstryknął palcami wolnej dłoni. — Specjalsi przebijają się do kolejnego bloku, szlag by tą moją sklerozę. W każdym razie panowie, możemy się tutaj rozgościć dopóki nie dostaniemy posiłków.
-
Zanim faktycznie zdążyliście chociażby usiąść, z piwnicy wyszedł specjals obwinięty bandażami jak mumia i rzucił tylko krótko.
- Idziemy do następnego budynku, wy przeszukajcie pomieszczenia w piwnicy, wykopaliśmy kilka nowych. Całą resztę wysyłajcie do nas.
Po czym zszedł na dół i poszedł wgłąb, nie mając zamiaru być waszym przewodnikiem. -
Marley odprowadził go wzrokiem w głąb piwnicy.
— No, słyszeliście kierownika. — Skinął na Hipa i Wikinga, ruszając w dół schodów. — Schodzimy do Morii. -
Widzieliście tylko jasne plecy bandaży w korytarzu, które po chwili rozpłynęły się w mroku.
- Poszedł prosto na front, to my chyba musimy iść w prawo. Tam wykopali trzy duże pomieszczenia, o ile się nie mylę, z jednego przechodzi się do drugiego, bez bocznych przejść - Hip potarł brodę, przyglądając się otoczeniu. -
— Ciemno jak w dupie jeża. — Mruknął Mar, wyciągając latarkę na dynamo, którą następnie podał Hipowi. — Robisz za nasze światło, młody, ale ja i Wiking idziemy przodem, ty trzymaj się zaraz za nami. Niby nasi tędy przeszli, ale mam wrażenie że jakieś cholerstwo równie dobrze wciąż może tutaj siedzieć.
Gdy mrok choć trochę ustąpił, Marley ruszył do pierwszego pomieszczenia, wchodząc do środka jednocześnie zważając na to, co ma pod nogami.