Federacja Starej Huty
-
— Zajdę tam, fabryka dała dwie ręce, to na coś się przydadzą. — Kiwnął głową. — A powiedz, widziałeś gdzieś Wikinga?
-
- Przecież on nie żyje - Popatrzył na ciebie zdziwiony, jak na niespełnego rozumu.
-
— Co? Przecież… Rozumiem… — Marley pobladł na moment. Był pewien, że pozostawiał tą dwójką w względnym bezpieczeństwie, przynajmniej że najgorsze mieli za sobą. Informacja o śmierci Wikinga była dla niego brutalnym zaskoczeniem. — Nie dotarła do mnie informacja, wiesz… Kiedy zginął?
-
- Podczas szturmu. Próbował jakąś ranną dziewczynę wyciągnąć. Prawie mu się udało, odstrzelili go przy samym zejściu do piwnicy. Przynajmniej nie cierpiał.
-
“Przynajmniej nie cierpiał.”
— No… To dzięki za informacje. — Odparłem głucho. — Trzymaj się, Młody.
-
- Ty też, stary wygo - Skinął ci głową i wrócił do swojej pracy.
-
Marley odprowadził go wzrokiem, po czym odwrócił się w swoją stronę. Westchnął, po cichu, tak, że tylko on sam i otaczające go drobinki kurzu, unoszące się w powietrzu, słyszały go. Żałował śmierci Wikinga. Minęło już dwadzieścia lat odkąd świat się tak zmienił, ale czterdziestolatek wciąż nie mógł tego przyjąć jako rzeczy oczywistej i dopisać straty niskiego, ale odważnego człowieka do listy tylu śmierci, jakie widział przez ten czas.
Jedyne co mu pozostawało, to wciąż robić to. co robił przez ostatnie lata. Dbać, by ta lista była mniejsza niż większa. A teraz miał przynajmniej drobną szansę by to wykonać mały krok w tym kierunku.
Poszedł zanieść suplementy diety i zupkę błyskawiczną pielęgniarce, którą ostatnio widział, jak opiekowała się Owcą.
-
Ta wciąż była w szpitalu, za przepierzeniem w jego końcowej części. Zostawiła drzwi otwarte na oścież, najwyraźniej była to jej dyżurka. Sama zajęta była grzebaniem po szafkach, najwyraźniej szykowała wieczorną porcję leków do rozdania swoim pacjentom.
-
Podszedł do niej, kładąc na szafce obok pielęgniarki suplementy i zupkę.
— To dla tej dziewczyny z gorączką, Owcy, gdyby miało jakoś pomóc…
-
Rzuciła krytycznym okiem na zapasy, jednak skinęła głową.
- W porządku, zajmę się tym.
Przełożyła to z miejsca na miejsce, wciąż grzebiąc po szafkach. Poszła też w dalszą część małej izby, coś z tamtąd przynosząc. Jak zauważyłeś, stało tam łóżko i małe biurko. Ewidentnie musiała tu pomieszkiwać, szczególnie teraz, gdy miała mnóstwo pacjentów. -
— Masz teraz pełną głowę obowiązków, co? — Marley zagadał, widząc jej krzątaninę.
-
- Jak to podczas kolejnych wart, politycy żrą się bez przerwy, a żołnierze umierają. Teraz trzeba ich wszystkich poskładać do kupy. Mam nadzieję, że poślą po jakichś lekarzy, chociaż ostatnimi czasy szpital też zęby ostrzy.
Pokręciła głową. Najwyraźniej miała najprostsze szkolenie pielęgniarki, możliwe że nawet nie to przedwojenne, wciąż wyglądała dość młodo. -
— Może mógłbym się tutaj na coś przydać? — Zapytał, patrząc na ogrom pracy jaki pielęgniarka miała przed sobą. — Lekarze z certyfikatem NFZu ze mnie żaden, ale coś przynieść, podać, przytrzymać, dźwignąć, pomóc zawsze mogę.
-
- A szyć rany i zakładać opatrunki umiesz? - Zerknęła na ciebie oceniająco, widząc typowe stalkerskie wyposażenie
-
— Nie będę owijał w bawełnę, szyłem tylko siebie samego i to kiepsko. Niezgrabne paluchy. — Odpowiedział szczerze, bo choć nie wykluczał nauczenia się tego, tak na moment obecny próby zakładania szwów przez Marleya skończyłyby się co najwyżej utknięciem igły głęboko w ciele pacjenta. — Ale z opatrunkami nie powinienem mieć problemów. Trochę doświadczenia z nimi mam, łatało się to innych, to siebie. A zawsze czegoś nowego mogę się nauczyć, jak będzie trzeba.
-
- Dobra, to na razie pozmieniaj opatrunki. Przemyj rany, jeśli trzeba. Tylko tam nie szalej, mamy ograniczone środki - Skinęła na szafkę w rogu - Potem zobaczymy, co dalej.
-
— Ta jest. Nie będzie problemem jeżeli zrzucę moje rzeczy tam w kącie?
-
- Jasne, możesz zostawić. Ale noclegu ci nie zapewnię, co najwyżej oprzesz się o ścianę na krześle.
-
— Ej, to więcej niż miałem przez kilka ostatnich lat! — Rzucił żartem, odkładając plecak w kąt pokoju.
Poszedł umyć ręce, jeżeli w ,szpitalu’’ nie było ku temu warunków, to umył je z użyciem własnych zapasów wody. Doświadczenia i nauka w szkole, jaką dzisiaj mało kto pamiętał, zaszyły głęboko w jego głowie to, że zakażenie to najgorsze co może przytrafić się rannemu. Poza kulą w tył głowy.
Potem zakasał rękawy i odszukał w szafce wcześniej wspomniane opatrunki.
-
Było tam wszystko, co wymagało podstawowej opieki. Bandaże, opatrunki, igły i nici. Większość z tego już produkcji powojennej, chociaż kilka sztuk wciąż leżało w dwudziestoletnich opakowaniach. Nawet stała tam butelka siwuchy, zapewne do odkażania.