Begin
-
Kiwnęła głową.
- Jeszcze chwilę temu byłam na balu, poszłam do ogrodu i… wychodzę tutaj. -
Buba
Jeden facet machnął ręką.
— Ja płynę, ale nie biorę ze sobą takich dzieciaków jak ty. Musiałbym coś z tego mieć.Wiewiur
Kobieta gwizdnęła.
— Fiu fiu, nie spodziewałam się księżniczki. To ten, jakby to zacząć. Ogólnie wierzysz w czary czy bardziej w naukę? -
- Scyzoryk cię zainteresuje? Wojskowy, wybitna robota, holenderska. -
-
— A co to jest Holandia? Nędzny cień dawnej siebie. Co mi po niej? Ty skąd jesteś?
-
- Korea Południowa.
-
— Ciekawe. Od kiedy jest rozdupczona?
-
- Od `53, od wojny koreańskiej.
-
— Dobre sobie. Gówniaty kraj, że się rozdupczył sam z siebie.
-
- Ej, kurwo! Nie pozwalaj sobie. Może mała walka co? Jak ty padniesz to wyliżesz mi buty i zabierzesz na wyspę, a jak ja, to coś sobie wybierzesz. Tchórzysz kurewko czy jednak masz jakieś jaja? -
-
Marynarz, który się wcześniej odezwał, wstał i uśmiechnął się zawadiacko.
— Widzę, że Eveline ma wyszukany gust. Jeśli odpuścisz teraz, zapomnimy o tych słowach i sobie odpłyniemy. A jak nie, to skopię ci ten azjatycki zad, że sam się nie poznasz. Ja w przeciwieństwie do mojej córeczki nie będę się z tobą cackał. -
Dokję na chwilę zamurowało. Po chwili jednak do jego żył napłynęła zimna krew i uspokoił się. - Miło poznać teścia w przyjemnych warunkach. Widać, że jest pan bardzo miłym człowiekiem i jednocześnie sercem tutejszej inteligencji. - Z wyrazu tonu i głosu nie dało się wyrazić iż jest to sarkazm, jednak słowa i kontekst wskazywały to ewidentnie. Dokja był wkurwiony i sfrustrowany sytuacją.
-
Mężczyzna powoli ruszył w stronę drzwi, wyraźnie mijając Dokję.
— Dobrze wiedzieć, że przynajmniej związki traktujesz na poważnie, chojraku. Wypij sobie piwo albo coś ryżowego, jeśli wolisz. Jak się ogarniesz, to przyjdź. -
- Spodziewaj się mnie dopiero jutro rano. W nocy mam kilka rzeczy do załatwienia.
-
— Słusznie, wyliż rany. Piraci to nie przelewki. Do zobaczenia, w takim razie.
-
- Strzałeczka. - Pożegnał typa i zamówił sobie browara. - We’re here because we’re here, because we’re here…
-
Dostał go całkiem szybko. Jakoś nikt nie śmiał odezwać się do niego poza samą barmanką. Miał spokój.
-
- Kim ten typ jest w tym mieście? Ktoś z Talii?
-
— Talia niech się pierdoli. Kapitan Rover to swój chłop jest, nie jakiś sługus tych wszystkich samobójców.
-
Nad tym pytaniem dziewczyna nie musiała się długo zastanawiać. Z nauką nie było jej w ogóle po drodze, za to czary, czy inne podobne rzeczy zawsze nieco ją ciekawiły, zwłaszcza w połączeniu z opowieścią o jakiejś magicznej krainie… Chwila.
- Czyli, chce mi Pani powiedzieć, że to mogą być… czary? - Zapytała nieco zaskoczona i niepewne swych słów. Czuła się jakby miała siedem lat i plotła bzdury. -
— Właściwie to nikt tak do końca nie wie. Czary, czy może jednak jakaś wyższa fizyka. Ważne jest to, że ludzie z twojego świata od czasu do czasu wpadają tutaj.