Ervell
-
Dziewczyna, której imienia nawet nie znał była całkiem wytrwała. Wybrali dobre miejsce, żeby w przerwach między uniesieniami się ochłodzić. Mogła minąć godzina, nim obydwoje mieli dosyć. LJ przypomniał sobie, że przecież się z kimś umówił. Aż dziwne, że nikt im nie przeszkodził. We dwoje wrócili do szatni, gdzie elfka zajęła się suszeniem włosów.
-
- Tak przy okazji, jestem L. J. - powiedział do dziewczyny, otwierając swoją szafkę mając nadzieje że znajdzie tam już czyste rzeczy.
-
Wszystko na niego czekało. Nawet czyste gacie, które wyglądały na nowe.
— A od czego ten skrót? Czy to po prostu takie imię? -
Zaczął się powoli ubierać.
- Od Lawrence Junior. A jak ty masz na imię? -
Dziewczyna roześmiała się i odpowiedziała mu, ale akurat ktoś włączył suszarkę. Upsi. Potem ona sama wysuszyła włosy. Podeszła do niego.
— Jeszcze mi powiesz, że Norrys, co? -
Akurat skończył zapinać koszulę i już sięgał po marynarkę.
- Tak się składa że tak, Norrys. Czyżbyś znała mojego ojca? -
Przeczesała swoje włosy dłonią. Cmoknęła go w policzek.
— Pewnie. Kochasz się lepiej od niego. Tak w ogóle jestem Caer. Chyba nie słyszałeś. -
Jakkolwiek miły, nie był to komplement jaki chciał usłyszeć.
- Coś kojarzę. Wspomniał że byliście… znajomymi. -
— Aale masz minę. Aż tak źle? — Zaśmiała się. — Chodź, pójdziemy na piwo czy coś.
-
- Po prostu z każdą chwilą dowiaduje się o życiu prywatnym mojego ojca rzeczy, których zdecydowanie bym nie chciał. - westchnął - Tak, chodźmy na piwo.
-
— Cały czas? Jak to? Przecież byłyśmy tylko trzy. Kto ci niby o nim gada?
Wszystko było na swoim miejscu. Ruszyli do wyjścia. -
- Po prostu ilekroć ktoś rozpoznaje mojego ojca, rozpoznaje go po reputacji największego casanowy jaki kiedykolwiek wpadł do krainy
-
— Czy największego? Nie wiem. Chyba kwestia tła. Wtedy byli głównie samobójcy i do tego geje.
-
- A teraz jak jest?
-
— Nie wiem. Ludzie mówią dziwne rzeczy.
Wyszli na zewnątrz. Wzięła go za rękę i skierowała się w stronę gospody. -
Pozwolił jej się prowadzić. Ciekawe czy tamci dwaj są jeszcze w karczmie.
-
Kiedy weszli do środka, usłyszał gwizdnięcie. Nie był to raczej podryw. Wypatrzył szybko Vince’a i jakiegoś kolesia siedzącego obok.
-
Podszedł wolnym krokiem do Vince’a.
- Cześć Vince. Wybacz, coś mnie zatrzymało. - zgadując po tym że przyszedł z Caer, nie musiał się zapewne bardziej tłumaczyć - Likho jeszcze jest, czy już poszedł? -
— Ładne to coś — rzucił koleś, brzmiący całkiem znajomo. — Siadaj, Caer.
Elfka machnęła ręką.
— A tam! Skoczę po piwa dla wszystkich. Rozsiądźcie się. Takie co zwykle, Likho?
Pokiwał głową. -
Skoro wszyscy byli na miejscu, dosiadł się do stołu.