Los Angeles [USA]
-
Radiowozy szybko zniknęły ci z oczu, nie żebyś miał kiepskie tempo, ale policjanci nie oszczędzali swoich maszyn, co utwierdzało cię w przekonaniu, że może rzeczywiście jest to coś ważnego. Po jakimś czasie uznałeś, że pojazdy musiały się zatrzymać, bo dźwięk syren przestał się oddalać. Jakby tego było mało, zdałeś sobie sprawę, że jesteś jedynym, który kieruje się w ich stronę: ludzie i samochody ruszyli w drugą stronę w niemałym pośpiechu lub chowali się w budynkach.
-
W głowie Lue pojawiła się sugestia, że miejscowi chowali się nie bez powodu. Czy w Los Angeles rzeczywiście było aż tak źle? Może wybieganie na środek tego wszystkiego nie było najmądrzejszym co mógłby zrobić… Ale przecież po to właśnie tutaj przyjechał! By pomóc! Nie po to wydał całe swoje oszczędności na bilet w jedną stronę, by teraz się wycofać! Przeszedł do szybkiego marszu, ale wciąż kierował się w stronę radiowozów.
-
Droga lekko się wznosiła, więc na pewnym etapie dotarłeś na niewielkie wzniesienie terenu, z którego miałeś dobry widok na to, co dzieje się na dole. Poza uciekającymi lub kryjącymi się w budynkach cywilami, ulicę zajęły pojazdy policyjne: nie tylko trzy jadące tu radiowozy, ale też dwa kolejne oraz dwie opancerzone ciężarówki należące do formacji SWAT. Policjanci ustawili się za swoimi samochodami, celując do jednego z budynków ze służbowej broni krótkiej, antyterroryści zajęli również pozycje wokół samochodów, ale jeden oddział okrążał też budynek, a na dachach budowli w okolicy rozstawiono snajperów. Poza tym kilku policjantów usiłowało przegonić stąd gapiów i pierwszych reporterów, którzy nie kierowali się instynktem samozachowawczym jak pozostali i zamiast uciekać, woleli zostać i obserwować całe zajście.
-
To wyglądało na… grubszą sprawę niż Lue początkowo podejrzewał. Czy nie porywał się z motyką na słońce? Nieco zwątpił w swoje siły, czując strach powoli zbierający się w jego żołądku. Postanowił na razie czekać na wzniesieniu i obserwować rozwój zdarzeń.
//Dwa pytana: Czy chciałbyś tutaj drugą postać z mojej strony, a jeżeli tak, to czy miałbyś jakąś propozycję jaka miałaby być to postać i gdzie ją umieścić? Mam na myśli tylko ogólniki.//
-
//Pogadamy na PW.//
- Jesteście otoczeni! - krzyknął przez megafon do zgromadzonych w budynku ludzi, kimkolwiek byli, jeden z policjantów. - Dobrze wiecie, że jesteście w złej sytuacji! Tylko jeśli się poddacie i wyjdziecie ze środka nieuzbrojeni, z rękami w górze, macie szanse na przeżycie i sprawiedliwy proces!
O dziwo, okazałe drzwi rzeczywiście się otworzyły i powoli wychodziło nimi kilka osób z rękoma w górze. Z tym, że nie wyglądali na groźnych i po chwili zdałeś sobie sprawę, że w rzeczywistości nie byli, bo dopiero gdy osiem osób opuściło budynek, za nimi ustawiło się trzech mężczyzn w czarnych mundurach, dobrze uzbrojonych, celujących do zakładników.
- Wyjazd albo ich rozwalimy! - krzyknął jeden z nich, dla potwierdzenia swoich słów wbijając lufę w kark jednego z zakładników. -
O… Ożesz ty w mordę. Lue bezwiednie postawił krok naprzód. Nie tego się spodziewał, zupełnie nie tego! Przecież nawet z jego zdolnością, w tej sytuacji był na nic, absolutnie na nic! A Ci biedni ludzie zaraz mogą stracić życie z rąk kogokolwiek, kto wziął ich na zakładników. Co policja z tym zrobi?! Podszedł o kilka kroków przed siebie i z zapartym tchem, bijącym w klatce sercem obserwował, mając nadzieję że nie dojdzie do najgorszego.
-
Policjant usiłował jeszcze negocjować, ale przerwał w chwili, gdy strzał z karabinka szturmowego trzymanego przez jednego z napastników trafił w głowę zakładnika. Trup zwalił się na schody prowadzące do budynku, a strzelec jeszcze w tym samym momencie, gdy naciskał spust, odbił w bok, chowając się za resztą zakładników.
- Wypierdalać! Raz! - krzyknął, a rozstawieni za radiowozami policjanci rzeczywiście zdawali się cofać… Do momentu, gdy usłyszałeś odgłosy strzelaniny w budynku: antyterroryści, którzy usiłowali wkroczyć od tyłu, właśnie to zrobili. Później nastąpił jeden wielki chaos, gdy zakładnicy rzucili się do ucieczki, a terroryści zaczęli strzelać tak do nich, jak i do ukrytych za samochodami policjantów. Ci trzej zostali jednak szybko unieszkodliwieni, gdy dwóch dosłownie nafaszerowano ołowiem, a jednemu policyjny snajper wsadził kulkę prosto między oczy. -
Choć karnacja Luego była dosyć ciemna, to ktokolwiek teraz widziałby jego twarz, mógłby bez problemu stwierdzić, że chłopak pobladł jak kartka papieru.
— Nie… Nie tak miało być… — To jedyne co zdołał z siebie mimowolnie wydusić, patrząc na rozgrywającą się niżej, makabryczną scenę. Usiadł, nie mogąc oderwać wzroku od tragedii w toku. -
Całe zajście zdało się zakończyć równie szybko, jak się zaczęło. Wszyscy trzej terroryści zginęli, poza nimi również dwóch policjantów oraz trzech zakładników, wliczając w to tego, którego napastnicy zastrzelili najpierw. Strzelanina w środku ucichła i wszystko wskazuje na to, że antyterrorystom udało się unieszkodliwić również wrogów w budynku.
-
Lue po prostu siedział, sztywny jakby na chodniku ktoś pozostawił marmurową figurę. Kiedy w Australii wsiadał do samolotu, inaczej to sobie wyobrażał. Chciał zatrzymywać bandytów napadających na banki. Chciał zwracać staruszkom skradzione torebki i ratować ludzi stojących na drodze pędzącego samochodu. W jego wyobrażeniach nie było miejsca na mordowanie niewinnych ludzi, rozlew krwi i osiem trupów w ciągu kilku sekund. To… to nie tak miało wyglądać.
//Sorry za monotonne odpisy ale Lue ma teraz emotional momento //
-
Jeśli można mówić o jakichkolwiek plusach zaistniałej sytuacji, to budynek opuściło właśnie co najmniej dwadzieścia osób, bardzo zestresowanych i przerażonych, ale całych i zdrowych, a wraz z nimi oddział antyterrorystów. Chociaż wiele osób zginęło, to wciąż mogło być gorzej. Kto wie jak blisko śmierci byli też i ci ludzie?
-
Byli bardzo blisko. O wiele za blisko. Czy takie sytuacje to była tutaj codzienność? Czy dlatego Agencja była aż tak zdesperowana, by prosić o pomoc? To było… dużo do przyjęcia jak na pierwszy dzień na nowym kontynencie. Chyba za dużo, jak na Luego.
Jeszcze długo tak siedział. Nie wiedział dokładnie ile, ale nie miał w sobie siły, by się podnieść. Tak jakby to, co zobaczył przed chwilą wyssało z niego całą energię i wolę do czegokolwiek.
Dopiero po czasie wstał i sztywnym, powolnym krokiem odszedł z wzgórza, idąc z powrotem w kierunku lotniska.
-
Byłeś na tyle daleko od miejsca całej akcji, aby nikt się tobą zbytnio nie interesował, zwłaszcza, że nie byłeś ranny ani nic w tym guście, przynajmniej nie fizycznie. Powrót był o wiele łatwiejszy od dojścia na miejsce, dzięki temu po kilku chwilach znów widziałeś nie tak odległe lotnisko.
-
Lue dotarł przed samo ogrodzenie i spojrzał na samoloty krążące po płycie lotniska. Ledwie kilka godzin temu był w tym samym miejscu, ale w jego głowie znajdowały się zupełnie inne myśli i emocje - był podekscytowany, z niecierpliwością oczekiwał tego, co zastanie w mieście. A teraz? Nie umiał wyrzucić z głowy obrazu bandyty upadającego na asfalt po tym, jak ołowiana kula utkwiła wprost między jego oczami.
Usiadł, opierając się plecami o ogrodzenie.
O czym on myślał, wyruszając tutaj? Że będzie bohaterem dnia, zatrzymując napady na bank i oddając skradzione torebki? Dlaczego, do cholery, podjął decyzję tak szybko? Debil! Kilka chwil zdrowego, chłodnego namysłu i pewnie dalej pracowałby w spokoju na rodzinnym rancho… Co teraz?
Był tysiące kilometrów od domu, do którego nie mógł wrócić nie tylko dlatego, że nie miał pieniędzy przy sobie, ale też wstydu, by się tam pokazać. Miał być bohaterem, nie przegranym, który poddał się po kilku godzinach.
…A więc co teraz, Lue?
Może po prostu był zmęczony po podróży. Może to było to. Może spojrzy na to wszystko inaczej po odpoczynku. Powinno mu starczyć pieniędzy na noc w motelu czy jakimś innym noclegu, prawda? I coś do jedzenia. Mógłby coś zjeść.
-
Skromne oszczędności pozwolą ci zapewne na niewiele, ale to wciąż lepiej, niż chodzić głodnym i bez dachu nad głową. A dzięki odrobinie odpoczynku i pełnemu żołądkowi może wpadniesz na to, co dalej ze sobą zrobić. Choć, gdyby i to zawiodło, to i tak powinno ci to przynajmniej poprawić humor.
-
Ta… W takim razie po pewnym czasie podniósł się spod ogrodzenia, nie miał już czego tutaj szukać. Zamiast marnować czas, mógł rozejrzeć się za dzisiejszym noclegiem i to też zrobił. Intuicja podpowiadała mu, że lepiej kierować uwagę ku mniej przyciągającym wzrok, biedniejszym fasadom moteli i hosteli, bo to właśnie one powinny być tańsze. Spacerował po okolicy, oddalając się od lotniska w poszukiwaniu swojego celu.
-
Nie musiałeś szukać daleko, motel “Harbinger” wyglądał dokładnie tak, jak potrzebowałeś: mały, na uboczu, raczej nie świadczący szczególnych luksusów, ale i bez wygórowanej ceny.
-
Wsunął się do recepcji i rozejrzał dookoła za pracownikiem lokalu, u którego mógłby omówić wynajęcie pokoju.
-
Jakiś młody mężczyzna właśnie chował do kieszeni telefon i niemal uwierzyłeś mu, że cały czas siedział tu zwarty i gotowy na przyjęcie gości. Ale nie masz co mu się dziwić, nawet o tej porze w motelu było pusto, cicho i nijako.
-
Niemrawym krokiem podszedł do chłopaka.
— Dobry wieczór. Ile za najtańszy pokój? Jedna noc. — Zapytał, opuszczając skrzyżowane dłonie na blat.