Los Angeles [USA]
-
Nieco zdziwiony, pewnie tym, że pytałeś o adres miejsca, w którym z założenia wydaje się sporo pieniędzy, a nie wyglądałeś na kogoś, kto by je miał, mężczyzna mimo wszystko podał ci adres i wyjaśnił, gdzie mniej więcej się kierować. Nim jednak dotarłeś do jednej z wielu świątyń kapitalizmu w tym mieście, zauważyłeś wspomniany wcześniej budynek, obwieszony taśmą i znakami z informacją, iż wchodzenie do środka jest zabronione i niebezpieczne, budynek jest przeznaczony do rozbiórki i tak dalej. Krótko mówiąc: dotarłeś na miejsce.
-
Chciał wejść na teren ruiny, ale początkowo zatrzymały go rozwieszone taśmy, które jasno i wyraźnie zabraniały tego. Przekroczenie ich chyba wiązałoby się z złamaniem prawa, a tego nie chciał zrobić…
,Choć te taśmy są tu dlatego, że inni ludzie mogliby zrobić sobie krzywdę tutaj. " Pomyślał jednak. ,A mi nic nie będzie, nawet jeżeli budynek się rozsypie… Więc chyba nie zaszkodzę."
Tak tłumacząc się przed sobą samym, pochylił się i przeszedł pod taśmą, idąc niespokojnym krokiem do wnętrza ruiny. Rozejrzał się dookoła, bo gdy tylko przekroczył taśmę dopadło go wrażenie, że zaraz znikąd pojawią się organy prawa i zweryfikują jego tok myślenia…
-
Sądząc po tym, czego świadkiem byłeś wcześniej, organy prawa miały o wiele więcej na głowie, niż zajmować się takimi pierdołami, jak to, co właśnie zrobiłeś. Budynek, choć częściowo strawiony przez pożar i zrujnowany, nie wyglądał, jakby miał się od razu zawalić, a sądząc po walających się tu i ówdzie pustych butelkach po piwie, niedopałkach papierosów i innych śmieciach oraz graffiti na ścianach, nie byłeś wcale pierwszym, który postanowił mieć gdzieś przepisy i własne bezpieczeństwo. Nim zastanowiłeś się, gdzie pójść, poczułeś gryzący dym i zacząłeś kaszleć, a z oczu pociekły ci łzy. Chwilę później, kilka metrów od ciebie znowu zaczęła materializować się sylwetka tajemniczej, jakby utkanej z dymu, postaci.
-
Odkasłał jeszcze kilkakrotnie zanim zdołał uspokoić oddech.
— Zawsze się pojawiasz tak znikąd? — Zapytał po złapaniu powietrza w płuca, pytając bardziej z szczerej ciekawości, choć nie umiał zaprzeczyć, że było w tym pytaniu nieco irytacji związanej z dwukrotnym już powtórzeniem niezbyt przyjemnej sytuacji. -
- Nie zawsze. - odparł tylko, co niezbyt pomogło ci w zaspokojeniu ciekawości. - Czuj się jak u siebie, bo pewnie trochę tu zabawisz. Musisz mieć kilka pytań, które nie dają ci spokoju, prawda?
-
Lue spojrzał poza utkną z dymu postać, okalając wzrokiem wnętrze budynku, które prezentowało się… wyjątkowo mało zachęcająco jak na miejsce w którym pewnie ,trochę zabawi", ale wolał nie okazywać tego po twarzy. Kto wie, może jego tajemniczy nowy znajomy jest bezdomnym i to jego lokum? Nie chciałby obrazić domu gospodarza…
— Właściwie, to tak. Zacznijmy od tego, że znasz moje imię, a ja nie znam twojego. Więc… Jak masz na imię?
-
- Miałem kiedyś imię, jeszcze wtedy, gdy byłem zwykłym człowiekiem. Teraz mówią o mnie Popiół, zresztą dość adekwatnie.
-
— Domyślam się dlaczego, kolego. — Odmruknął, śmiejąc się delikatnie z całej tej sytuacji.
Po tym jednak do głowy przyszło mu inne pytanie. Oparł dłonie o biodra i wziął wdech.
— A skąd znasz moje imię i pochodzenie? Tego jeszcze sobie nie ustaliliśmy do końca. Kim byli Ci znajomi, jeżeli wolno zapytać. hę? -
- Jedni byli prostymi ludźmi, jak ci wszyscy, których mijasz na ulicach. Inni byli wyjątkowi, tak jak ty i ja. Wszyscy chcieliśmy zmieniać świat. A potem zostaliśmy rozbici, a może powinienem powiedzieć, że wybici. Przeżyła nas garstka, zaszyliśmy się w różnych częściach świata. Kilku moich przyjaciół wybrało się do Australii, skąd mieli mi donosić o wszystkim możliwe interesującym… I opowiedzieli mi o tobie: dzieciaku znikąd, którego nie można zabić. Gdy tylko dowiedziałem się, że przyleciałeś do Los Angeles, musiałem wykorzystać tę okazję, żeby cię poznać.
-
— Cóż, w takim razie wydaje mi się, że teraz zostało nam tylko uścisnąć rękę, ha! — Wyciągnął rękę do Popioła, spodziewając się, że poczuje ból poparzenia, ale znając zdolności swojego ciała nie obawiał się tego zbytnio.
-
Wahał się chwilę, a może nad czymś lub o czymś myślał, ale również wyciągnął do ciebie rękę. Było to dziwne uczucie, tak jak się spodziewałeś była gorąca, ale nie na tyle, aby cię dotkliwie oparzyć, ale nie przypominała w dotyku dłoni zwykłego człowieka, była bardziej chropowata, twardsza, jakby z węgla, a przy tym wydawała ci się dziwnie krucha i nietrwała.
- Masz pewnie w zanadrzu więcej pytań niż tylko to, skąd tyle o tobie wiem. - powiedział Popiół, cofając rękę. - Śmiało. -
— To fakt… Bo w gruncie rzeczy wiem już skąd o mnie wiesz, ale… — Powahlował przez chwilę ręką w powietrzu, szukając odpowiedniego słowa. — Właściwie po co? Nie zrozum mnie źle, nie mam nic do tego, ale trochę mnie dziwi, że zainteresowałeś się takim gościem znikąd jak ja. Pewnie, może nie jestem do końca tacy jak inni, przyjmę na klatę trochę więcej, ale sama ciekawość co do mnie chyba nie była jedynym powodem dlaczego chciałeś mnie poznać, nie?
-
- Nie. - zaprzeczył od razu, kręcąc głową. - Chciałem zaproponować ci współpracę. Wiesz jak się czułem, gdy zyskałem moje moce? Nim się z nimi oswoiłem? Byłem przerażony. Ze zwykłego człowieka stałem się chodzącą kupą popiołu, dymu i siarki. Ale wziąłem się w garść i nauczyłem kontrolować moje moce. Zrobić z nich dobry użytek. Tobie mogę zaoferować to samo: pomóc ci opanować i uwolnić twój wewnętrzny potencjał. W zamian ty pomożesz mnie.
-
Lue uśmiechnął się. W końcu po to przyjechał do Los Angeles, by z swojej zdolności zrobić dobry użytek! W końcu moneta losu spadła na dobrą stronę!
— Stoi! — Odparł entuzjastycznie, nie zastanawiając się długo nad ofertą ledwie poznanej osoby. — Tylko powiedz w czym potrzebujesz mojej pomocy, kolego?
-
Machnął ręką.
- Teraz nie pomożesz mi w niczym. Gdybyś przyleciał tu kilka dni wcześniej, a ja miałbym czas, żeby cię wyszkolić, może teraz znalazłbym dla ciebie zajęcie, może nawet pomógłbyś mi z tymi gnojkami napadającymi na banki… Ale teraz na to za wcześnie. -
Oczy Lue błysnęły z entuzjazmem, gdy tylko usłyszał o pomocy w walce z złoczyńcami. Przecież właśnie po to tutaj przyleciał! Chwilowa radość zupełnie mu przysłoniła to, czego świadkiem był zaledwie kilka godzin temu.
— Nie, mogę być pomocny, naprawdę! Właśnie po to przyleciałem do Los Angeles, by pomóc w walce z takimi draniami! Mogę ruszać od razu do roboty, serio! -
- Podaj mi jakiś dobry argument, to może się zgodzę. Nie po to czekałem tyle czasu, aby zwerbować kogoś takiego, jak ty, żeby teraz stracić cię w pierwszej lepszej strzelaninie.
-
,Jeden dobry argument…" Pomyślał Lue, szukając desperacko czegoś, co mogłoby przekonać Popioła do pozwolenia Australijczykowi na wzięcie udziału w jakiejkolwiek akcji.
W końcu, po chwili namysłu, pstryknął palcami.
— No właśnie, że nie stracisz mnie w pierwszej lepszej strzelaninie! Tak jak sam zresztą powiedziałeś… — Mówiąc to, uderzył się w pierś. — …Jestem dzieciakiem, którego nie można zabić! Kulka czy dwie mi nic nie zrobią. -
Utkana z dymu sylwetka lekko zafalowała, jakby kiwając głową.
- Przekonamy się. Jak się pewnie domyśliłeś, chcę dorwać tych skurwieli, którzy napadali dziś na bank. Pewnie o tym słyszałeś? Cóż, jeśli nie, to lokalna prasa, telewizja, radio i strony internetowe bębnią o tym bez przerwy. Nie chcę żebyś ich zabijał. Wątpię nawet, czy byłbyś w stanie. Ale potrzebuję kogoś, kto wejdzie w ich środowisko, zdobędzie jak najwięcej informacji i wróci z nimi do mnie. Kilku innych już próbowało, ale zginęli. Mam nadzieję, że tobie pójdzie lepiej. Co ty na to? -
Lue otworzył nieco szerzej oczy i zamrugał, słysząc to, czego oczekiwał od niego Popiół. Zawsze pojmował samego siebie jako osobę przeznaczoną do bardziej… konkretnych zadań. Przynieś, podaj, pozamiataj, złap, pokonaj, zatrzymaj i inne sprawy z tego gatunku. Infiltracja… Nawet nie wiedział, jak mógłby się za to zabrać. Miałby wniknąć pomiędzy nich, ale jak? Przecież nie jest bandytą, nie zna ich zwyczajów, nawet żargonu… Ale nie chciał też zawieść Popioła. On był jego szansą, jego przepustką do zostania profesjonalistą pełną gębą, nie podlotkiem ściągającymi koty z drzew! Musiał się tego podjąć.
— Dam z siebie wszystko, masz moje słowo! — Wzniósł zaciśniętą pięść w górę, by ukazać swój entuzjazm. — Tylko… Czy potrafisz mi powiedzieć od czego powinienem zacząć? Jeśli nie, to… no… Też sobie jakoś poradzę, pewnie, ale lepiej już z czymś startować, nie?