Wielkie Równiny
-
Wzruszył ramionami, tym razem rozumiejąc. Widocznie nie miał nic do dodania, a i tobie jakoś nie chciało się pewnie z nim rozmawiać, więc wyszedł na zewnątrz, widocznie wolał spędzić czas potrzebny na twoje wykurowanie gdzieś, gdzie nie musiał się zginać niemalże w pół.
//Ja jeszcze przed wyruszeniem w drogę uprzedzę, że kolejność zbierania tych popierdoleńców jest losowa i całkowicie mi obojętna, nie musisz ich werbować tak, jak ujrzałeś ich wizje we śnie.// -
//Time skip? Bo będziemy głównie w dziurze siedzieć i czekać aż mój się ogarnie. No i jeść.
-
//Liczyłem, że jeszcze coś z tamtym pogadasz albo pobawisz się amuletem, no ale dobra.//
Gdy opuszczałeś Dodge, na dobrą sprawę świtało. Teraz, po opuszczeniu jaskini, znów świat okryły mroki nocy. Nie żeby ci to przeszkadzało, do nowego sposobu bycia i wyglądu na swój sposób nawet pasowało. Piekielny koń, czy co to do cholery jest, czekał na zewnątrz, gotów do jazdy, podobnie jak skubiący trawę wierzchowiec Ubairga. On sam zajadał jakieś pieczone mięso nad rozpalonym ogniskiem, ale widząc, że wychodzisz, szybko skończył posiłek i zgasił je.
- Już? - zapytał dla pewności, podnosząc się z ziemi. -
- Ta. Po drodze opowiesz mi o tym. - Pokazał na wisiorek, wskakując na konia. - No i o sobie. Z której wiochy cię przywiało, koniokradów? -
-
- Nie mieszkamy w wioskach. W obozach. Raz tu, raz tam. - odparł, gdy i on dosiadł swojego Lembu. - Mamy plemię. Ale ja nie miałem.
-
- Można powiedzieć, że jesteśmy podobni. Mnie też wychowały ostrza, krew i wilki. A co z amuletami? Wiesz o nich coś więcej?
-
- Byłem sam. Moi zabici albo mnie zostawili. Nie wiem. Zabrali mnie ludzie. Ale dziwni ludzie. Nie dali łańcuchów, nie kazali pracować, nie sprzedali. Dawali spać, dawali jeść. Jak rodzina. A potem ktoś ich zabił. Pojawił się człowiek bez oczu i zabił tamtych. A potem pojawił się on. Ojciec. Zabrał mnie. Dał jeść, dał spać, wyszkolił. I dał świecidełko. Żebyśmy mogli się kontaktować. Potem posłał mnie znowu na równiny, żebym mógł się mścić.
-
Bezwiednie parsknął po usłyszeniu całej historii. Pewnie jego śmierć też miała coś wspólnego z Właścicielem. - A ja zdechłem. A ten kogo nazywasz Ojcem wyciągnął mnie zza drugiej strony i kazał dla siebie zapierdalać do końca nieżycia
-
Pokiwał głową. Nie byłeś pewien czy to przez jego kulturę i wierzenia, obcowanie z Magią przez jego współplemieńców czy może po prostu osobę, która go wychowała, ale fakt, że w żaden sposób nie zdziwiło go to, że tak na dobrą sprawę zostałeś wskrzeszony i taktował to jak najnormalniejszą rzecz na świecie.
- Gdzie teraz? -
- Mamy walczącego z dystansu, czyli mnie, mamy walczącego z bliska czyli ciebie, więc najpierw by się ktoś na średni dystans przydał albo skrytobójca. Czyli szukamy typa z czterema rękami i tą samą ilością spływ. Czyli w kierunku linii kolejowej. Za mną. - Zaczął sobie przypominać scenę napadu na pociąg z wizji, starając się znaleźć w niej jakieś tablice z nazwami czy poszlaki co do lokacji. Kojarzył to miejsce?
-
Póki co przez Wielkie Równiny ciągnęła się tylko jedna linia kolejowa, łącząca Dodge City, Imperium, Nadzieję i wszystkie większe miasta, rancha, plantacje i kompleksy górnicze, wybudowana z inicjatywy Thomasa Magrudera. To już jakaś poszlaka, ale gorzej, że nie widziałeś nic więcej poza pociągiem i sceną napadu, więc nie możesz ustalić, gdzie miało to miejsce dokładnie, a sama linia kolejowa ciągnie się setkami kilometrów przez prerię, to mogło się zdarzyć wszędzie.
-
- Niech ten pojeb mnie intuicyjnie poprowadzi, zdany się na szczęście. - No i jedziemy w kierunku linii kolejowej.
-
Samo jej znalezienie trochę wam zajęło, był już środek nocy, gdy udało się wam odnaleźć linię kolejową, a to właściwie dzięki temu, że gdzieś przejechał pociąg, który usłyszeliście i choć już odjechał, to naprowadził was na cel.
-
Zadał się na intuicję i jak każdy łachmyta, skręcił w lewo, tak też prowadząc zielonego przygłupa. - Znasz jakieś piosenki? W chuj nudno tu. - Spytał w trakcie drogi, na rozluźnienie. Jak już muszą razem siedzieć, to dobrze byłoby się jakkolwiek poznać, żeby go nie wkurwił czymś co w ich kulturze jest obraźliwe.
-
- Nasze kobiety śpiewają, wojownicy nie. - odparł, ale niezbyt ostrym tonem, więc raczej go nie uraziłeś. Jeśli liczyłeś na to, że znajdziesz po drodze tego, kto napadł na pociąg, jego ofiary lub sam pociąg to byłeś w błędzie, ale rozwiązanie problemu samo się znalazło, gdy w oddali, niedaleko od linii kolejowej, zauważyłeś jakiś budynek. Kojarzyłeś je, stacja kolejowa lub posterunek. Różniły się od siebie tym, że w tej pierwszej pociąg zatrzymuje się na dłużej, wysadzając pasażerów i towary, oraz ładując kolejne, było tam też więcej ludzi i więcej ochrony. Posterunki zaś były mniejsze, nie było tam podróżnych czy towarów, chyba że byli to specjalni goście lub specjalne przesyłki. Były mniejsze i miały mniej ochrony, ale to nie znaczy, że były łatwym łupem, ponieważ i posterunki, i stacje otaczano różnymi umocnieniami i zabezpieczeniami, a porządku pilnowali tam wynajęci najemnicy i ludzie Magrudera, Człowieka Kolei, twarde oprychy, dobrze uzbrojone i doświadczone, którzy mieli za zadanie odpierać ataki tubylców, bandytów czy konkurencji.
-
- Wybijamy się tam, wyżynamy wszystkich poza jednym i dowiadujemy się czy były ostatnio jakieś napady na inne placówki. Co ty na to? - Spytał zielonego, bo w końcu podobno są równi. Oczywiście Samarkanda spróbuje później zostać dowódcą, ale do tego potrzebuje poparcia.
-
- Łowcy cierpliwi. Nie atakuje się całego stada Lembu, które może się bronić, ale czeka się, aż któreś odłączy się od stada. - odparł. Nie byłeś pewien czy wątpił w twoje umiejętności, w swoje czy była to tylko rada, ale widocznie średnio kręciło go zaatakowanie tak dobrze ufortyfikowanego i bronionego miejsca ot tak.
-
- Nie umiesz się bawić, ale dobra, jestem dobrym wujaszkiem, zrobimy po twojemu. - Samarkanda zasmucił się na myśl o tym, że nie będzie mógł po prostu narobić tam chaosu i wyżynać ich po kolei z cieni, ale poszedł na ustępstwa względem zielonego. Trza się uczyć od innych czasem, nie?
-
Nowe doświadczenie to jedno, fakt że taki plan mógłby skończyć się napełnieniem was obu ołowiem to już inna kwestia. Musieliście być cierpliwi kilka godzin, gdzie mało cię szlag nie trafił podczas czekania, bo dopiero po upływie tego czasu jakiś jeździec opuścił posterunek i udał się w równiny. Najpewniej był kurierem albo gońcem, a to oznaczało, że poza przesłuchaniem go możecie zdobyć też korespondencję, która może się przydać. Lub chociaż służyć za podpałkę przy rozpalaniu ogniska.
-
- Ja go z prawej, ty go z lewej. Nie ma co się bawić w ukrywanie, bo na pewno usłyszy konie, walimy galopem. - Wydał dyspozycję podążając z odległości za jeźdźcem, w końcu zjeżdżając na drogę. Gdy zbliżył się na granicę słyszalności jeźdźca, oddał strzał z karabinu w jego konia, przewiesił sobie przez plecy i puścił konia galopem, trzymając rewolwer w jednej dłoni.