Kijów
- 
Spróbował zbliżyć się do wejścia centrum, ale co kilka metrów chował się za jakąś osłoną, aby jakiś fiut go nie postrzelił.
 - 
Spróbował zrobić podobny manewr do tego, który chciał zrobić jego towarzysz.
 - 
No i tak przeszliście tryumfalnie okrągłe kilka metrów, bo później nie było już nic między Wami, a przeszklonymi drzwiami prowadzącymi do środka, które i tak zresztą po chwili rozprysły się w odłamki, gdy ze środka padły strzały w Waszym kierunku.
 - 
Dymny znowu się przyda. Wyjął zawleczkę, rzucił granat w kierunku wejścia do centrum, i jeżeli strzały ustały chociaż na chwilę, zbliżył się do niego.
 - 
Ten post został usunięty!
 - 
Czekał na moment, kiedy strzały ucichną.
 - 
Ucichły, więc można podejść, ale czy pchanie się tam, być może pod lufy drabów siedzących za jakimiś osłonami, to taki dobry plan?
 - 
- Skurwysyny będą tylko czekały na to, aż wejdziemy przez drzwi główne i wtedy zostaniemy przerobieni na sitka. Trzeba znaleźć inne wejście.
 - 
– Tak. Na pewno jakieś jest.
Szybko się rozejrzał, czy nie widać z jego pozycji jakiegoś innego wejścia do centrum handlowego. - 
Nie, musielibyście je obejść, budynek był dość spory, więc pewnie posiadał boczne i tylne wejścia dla dostawców czy pracowników.
 - 
Lepiej poszukać jakiegoś innego wejścia, niż się pchać pod lufy karabinów. Mimo przechlanego umysłu i alkoholu we krwi dalej potrafi myśleć logicznie. Skorzystał z osłony dymnej i obszedł budynek w poszukiwaniu innego wejścia, a swojemu towarzyszowi dał znak, żeby za nim podążał.
 - 
Ruszył za swoim towarzyszem.
 - 
Po jakimś czasie odnaleźliście jedno z bocznych wejść, zapewne dla obsługi centrum handlowego, w postaci solidnych, metalowych drzwi.
 - 
Najpierw sprawdził czy są w ogóle otwarte, a jeżeli nie są, to strzelił z pistoletu w zamek.
 - 
// Na razie nie mam nic do powiedzenia. //
 - 
No i w ten sposób były otwarte, co raczej nie powinno zwabić zbyt wielu wrogów, chyba że jacyś wartownicy czają się na Was już przy wejściu.
 - 
- To który z nas wchodzi jako pierwszy?
 - 
– Stary pryk wchodzi pierwszy, rzecz jasna. I nie strzelaj mi przy uchu, bo Ci jaja urwę.
Powoli otworzył drzwi, a następnie wszedł do środka z przygotowanym kałachem. - 
Wszedł za swoim towarzyszem i rozejrzał się, czy oprócz nich nie ma nikogo innego w pobliżu.
 - 
Ciemny, długi, ale i pusty korytarz. Coś musiało być na jego końcu, a jeśli wyjście, to zamknięte, bo nie widać było światełka na końcu. Może to i dobrze? Kto o zdrowych zmysłach szedłby w jego kierunku?