Dallas
-
Pozostali się tak nie ograniczali i przeważnie pruli tyle, ile fabryka dała. Nie ma co się im dziwić, nie wszyscy byli tak doświadczeni jak ty, część miała za to więcej amunicji, niż ty, więc mogli sobie na to pozwolić, niektórych na pewno zżarły nerwy i stres, przez co uznali, że i tak nie będą w stanie celnie strzelać. Ty jednak zdjąłeś dwóch atakujących, nim wszyscy inni padli martwi. A przynajmniej wszyscy, którzy znajdowali się akurat w tym miejscu.
-
Bez przesady, Tommy nie jest doświadczonym strzelcem. Nauczył się dopiero strzelać po upadku normalnego świata i na pewno znajdzie się dużo więcej ludzi o dużo lepszych umiejętnościach strzeleckich od niego.
Opróżnił bębenek rewolweru z pustych łusek i załadował go nowymi nabojami. Po tej czynności czekał na dalsze rozkazy.
-
Ranczer pobiegł do domu, skąd wyszła część obrońców, zasilając wasz oddział.
- Rozpraszamy się! Znaleźć, złapać i zabić wszystkich, których znajdziecie. Żywcem bierzcie tylko tych, którzy wyglądają na najmniej zaćpanych, może coś z nich wyciągniemy. -
Pokiwał głową i ruszył w kierunku jakieś chaty. Tam pewnie mogą się chować mieszkańcy rancza albo nieproszeni goście, którzy na pewno przeszukują każde zakamarki.
-
Trafiłeś do baraków, w których przyszło ci spędzić ostatnią noc, tam jednak nikogo nie znalazłeś.
-
To chyba dobrze… albo i źle. Sprawdził jeszcze pod łóżkami, czy nikogo nie ma i ruszył dalej - w inne zabudowania.
-
Kolejne baraki… Nim zrobiłeś cokolwiek więcej niż otworzenie drzwi, jeden z dzikusów z przeżartym przez narkotyki mózgiem rzucił się na ciebie, a impet i zaskoczenie przewróciły cię na ziemię. Mężczyzna jedną ręką trzymał twoją dłoń, uzbrojoną, a drugą usiłował wydusić z ciebie życie w iście morderczym uścisku, który zacisnął na twoim gardle.
-
Wolną dłonią usiłował wymacać rękojeść rewolweru lub chociaż coś twardego, czym mógłby uderzyć w głowę tego człowieka.
-
Wymacałeś coś na ziemi, nie byłeś pewien co. Pewnie dlatego, że nie było to ważne w tej sytuacji, ale też kończące ci się powietrze może mieć na to jakiś wpływ.
-
Uderzył z całych sił tym czymś w jego głowę. I jeszcze raz. No i jeszcze raz, gdyby nie odpuścił. Na dodatek wspomógł się jeszcze kopaniem kolanem w jego jaja albo chociaż wierzganiem nogami, aby go w jakiś sposób zrzucić z siebie.
-
Pierwszy cios nawet nie zrobił na nim wrażenia, przerażające, co robi z człowiekiem mieszanka narkotyków i adrenaliny, zwłaszcza, że musiałby to poczuć, bo od razu zalał się krwią. Drugi cios już go bardziej utemperował, a trzeci pozwolił ci go zrzucić, choć nie miałeś pewności czy pozbawiłeś go tylko przytomności, czy może życia. To zaś wracało do ciebie z każdą chwilą, gdy do płuc docierało coraz więcej tlenu. Zauważyłeś też, co uratowało ci życie: metalowy hantel.
-
Jeszcze kilka razy walnął hantlem w głowę przeciwnika, aby mieć pewność, że na pewno nie wstanie i nie skrzywdzi już nikogo. Na szybkości jeszcze go przeszukał, a następnie udał się do następnych baraków.
-
Znalazłeś przy nim dwie buteleczki, jedną z jakimś płynem, a drugą z małymi pastylkami, a także woreczek jakąś szarawą substancją w postaci proszku. Nikt o zdrowych zmysłach nie spróbowałby tych rarytasów, chyba że chciałby skończyć jak ich poprzedni właściciel. W następnych barakach spotkałeś innych ludzi, na szczęście ci byli po twojej stronie. Wychodząc z nimi na zewnątrz nie widziałeś ani nie słyszałeś żadnych śladów walki, a więc skończyło się.
-
Widzi gdzieś Jaxa? Nikt go nie zajebał? Nigdzie nie spierdolił w obawie o swoje życie?
-
Tak, był wśród nich. Brudny, z rozcięciami na czole i policzku, trzymał się też lewą ręką za prawą. Ale nie wyglądał jakby miał wyciągnąć kopyta.
-
— Nieźle ci w pizdę dali. Co ci się stało z ręką? — zapytał go.
-
Wzruszył ramionami, krzywiąc się z bólu.
- Wypadło na mnie kilku tych pojebańców. Zanim się ich pozbyłem, dali mi wycisk. Jeden próbował wykończyć mnie jakąś maczugą, ale zastawiłem się ręką i zastrzeliłem gnoja. Chyba mi ją złamał, ale wolę złamaną rękę niż roztrzaskany łeb. A ty jak się trzymasz? -
— Lepiej mieć złamaną rękę niż rozłupaną głowę. Jeden skurwiel mnie prawie udusił, ale skończył z roztrzaskaną łbem. Pierdolone ćpuny.
-
- Jak oni się tu w ogóle dostali? - zapytał, rozglądając się wokół, ale miałeś przeczucie, że nie oczekiwał od ciebie odpowiedzi, wiedziałeś bowiem na ten temat tyle co on, a więc niewiele. I w zasadzie to sam zadawałeś sobie to pytanie.
-
— Nie myśl o tym. Idź lepiej do pielęgniarek i niech się zajmą twoją ręką, bo bez niej będziesz sobie gorzej radzić. — uśmiechnął się pod nosem. — I jedną ręką trudniej zadowolić dwie dziewczyny.