Pustynia Śmierci
-
– Chodziłem sobie Los Angeles i właściwie tyle. Jak Ci się udało przetrwać tyle czasu na pustyni?
-
Dice zaśmiał się.
— Murzyńskie szczęście, brachu. — Ale zaraz uśmiech spełzł mu z twarzy. — Ale jeżeli chcesz wiedzieć, to była prosta gra. Jeżeli pustynia coś Ci daje, bierzesz to, nie wybrzydzasz. Jeżeli daje Ci węża, żresz go. Jeżeli daje Ci kilku innych takich jak ty, przystajesz do nich, czy Ci się to podoba czy nie. Ja po prostu miałem szczęście, że pustynia nie miała kaprysów. — -
– Ruchałeś węże?
-
Dłoń Dice’a zastygnęła na gitarze, a jego twarz skamieniała. Przez moment milczał.
— Ruchałem. — -
//Kocham.//
Antek:
Po dość długiej podróży (wcale nie tak, że ja zapomniałem, a Ty nie przypomniałeś) trafiłeś na miejsce przeznaczenia: Pustynia Śmierci. Mniej lub bardziej radioaktywne pustkowie dokładnie pośrodku niczego, gdzie nawet kojoty dupami nie szczekają, bo zdziczali tubylcy i Mutanci zeżarli wszystkie kojoty, a teraz pewnie mają chrapkę na Was. Ale Zabaweczka już nie z takimi sobie radziła. Żyjąc w ciasnym wnętrzu czołgu lub na jego pancerzu czy w pobliżu pojazdu siłą rzeczy musiałeś znaleźć wspólny język z resztą podczas parzenia kawy, posiłków czy opowieści przy ognisku. Wszyscy zdawali się Ciebie lubić, Katazinski tylko tolerował, choć to i tak dobrze jak na niego. Ale na szacunek musisz sobie jeszcze zasłużyć. Pewnie będzie na to sporo okazji, bo z tego, co mówił kapitan, macie zadbać o bezpieczeństwo aż dwunastu konwojów, kursujących między miasteczkami, gdzie wciąż żyją ludzie, nowymi osadami, bazami Armii czy Z-Com i tym podobnymi. Sądząc po chmurze pyłu, którą doskonale było widać na horyzoncie z niewielkiego wzgórza, na którym usadziliście czołg, pierwszy taki konwój właśnie się zbliżał, zgodnie ze wskazówkami danymi kapitanowi Olivierowi przez Starego. -
Uśmiechnął się, a chwilę potem parsknął śmiechem.
– Był kiedyś taki program na TV. Jakiś Brytol pokazywał jak przetrwać w dziczy albo co zrobić, gdy się zgubi w lesie. No i był odcinek, w którym naszczał do skóry węża i miał, co pić. -
Spróbował przyjrzeć się bliżej nadciągającemu konwojowi, jeśli w ogóle miał taką możliwość.
-
Dice powrócił do gry.
– Tutaj nie musiałby zabijać biednego wężyka, stare butelki można znaleźć wszędzie. A w ogóle wiesz, że chyba nawet kiedyś oglądałem to? Puścili na takich małych telewizorkach w autokarze. Facet nazywał się Beer Grill? Grills? Dobrze mówię? -
Miałeś, ale był zbyt daleko, żeby coś widzieć. Dopiero po jakimś czasie dostrzegłeś dokładniej poszczególne pojazdy. Dwa z nich były długimi cysternami, przewożącymi zapewne zapasy paliwa na całą trasę dla wszystkich pojazdów, w tym być może i Waszego, jeśli zabraknie go Wam po drodze. Poza tym było tam aż dwanaście zwykłych ciężarówek przewożących rozmaite towary. Wszystkie te pojazdy były obite jakąś blachą i tym podobnymi sposobami próbowano je jakoś wzmocnić podczas ewentualnego napadu bandytów. Jednak mogły one tylko udawać pojazdy bojowe, inne już były takimi z prawdziwego zdarzenia. Dwa były zapewne transporterami dla uzbrojonych po zęby najemników i wyposażone były tylko w karabin maszynowy na obrotowej podstawie. Dodatkowe dwa były zmontowane po chałupniczemu, ale nie mogliście ich lekceważyć. Owszem, przy czołgu były niczym, ale i tak stanowiły jakąś siłę, uzbrojone w lekkie działko na pace, WKM na obrotowej podstawie i dwa stare, lekkie karabiny maszynowe. Cały konwój zatrzymał się pół kilometra od Was, a jeden z tych najlepiej uzbrojonych pojazdów ruszył w Waszym kierunku.
-
– Bear Grylls! Ciekawe czy dalej żyje. W końcu był w tych jednostkach specjalnych i jeszcze pokazywał w tych programach, co zrobić, gdy człowiek wpierdoli się w szambo.
-
//Daliście mi pomysł na ciekawą fabułę.//
-
//Bear Grylls jako zombie uczący innych nieumarłych sztuki przetrwania w walce z ludźmi?//
-
//To teraz dwa pomysły.//
-
//Podczas pisanie tego tego, zastanawiałem się, czy ci przypadkiem nie przyjdzie coś do głowy…//
-
// Bear Grylls jako przywódca frakcji utworzonej z członków SASu. //
— Myślisz, że kiedykolwiek przygotowywał się na przetrwanie w takim — Dice wykonał zamaszysty ruch dłonią. — szambie? — Mówiąc to, miał na myśli wszystko, co działo się na globie od trzech lat, to jest apokalipsę Nieumarłych.
-
– Chuj wie. Pewnie wcześniej się o tym dowiedział niż my wszyscy.
-
— Pewnie tak, ale co zrobił z tą wiedzą? Nigdy się nie dowiemy, bracie. — Odpowiedział, zmieniając utwór. Jego ręka spowolniła swoją wędrówkę po gryfie, by znów miarowo przyspieszać i coraz silniej uderzać w struny.
-
//Możesz już chyba ruszyć z akcją, Kubeł.//
Przytaknął mu i (chyba) dokończył zupę, którą miał.
-
Zohan:
Hugh położył przed Tobą pojedynczy kluczyk, a Ty ze zdziwieniem zdałeś sobie sprawę, że reszta gdzieś zniknęła.
- Masz tu kluczyk do pokoju. Piętro, drugie drzwi na lewo. Twoi kumple naprawdę muszą Cię lubić, skoro opłacili Ci go z góry.
Radio:
- Grajek, chodź no tu! - krzyknął do Ciebie stary barman, gdy rozmówił się już ze swoim klientem. -
Jemu natomiast wydaje się to dziwne i podejrzane, a szczególnie, że dalej pamięta tamtą noc, kiedy Rick rozmawiał z “niemową”. Już wtedy powinien być czujny, ale teraz naprawdę musi wytężyć swoje murzyńskie instynkty. Skinął głową i udał się z kluczykiem do pokoju.