Pustynia Śmierci
-
//Kocham.//
Antek:
Po dość długiej podróży (wcale nie tak, że ja zapomniałem, a Ty nie przypomniałeś) trafiłeś na miejsce przeznaczenia: Pustynia Śmierci. Mniej lub bardziej radioaktywne pustkowie dokładnie pośrodku niczego, gdzie nawet kojoty dupami nie szczekają, bo zdziczali tubylcy i Mutanci zeżarli wszystkie kojoty, a teraz pewnie mają chrapkę na Was. Ale Zabaweczka już nie z takimi sobie radziła. Żyjąc w ciasnym wnętrzu czołgu lub na jego pancerzu czy w pobliżu pojazdu siłą rzeczy musiałeś znaleźć wspólny język z resztą podczas parzenia kawy, posiłków czy opowieści przy ognisku. Wszyscy zdawali się Ciebie lubić, Katazinski tylko tolerował, choć to i tak dobrze jak na niego. Ale na szacunek musisz sobie jeszcze zasłużyć. Pewnie będzie na to sporo okazji, bo z tego, co mówił kapitan, macie zadbać o bezpieczeństwo aż dwunastu konwojów, kursujących między miasteczkami, gdzie wciąż żyją ludzie, nowymi osadami, bazami Armii czy Z-Com i tym podobnymi. Sądząc po chmurze pyłu, którą doskonale było widać na horyzoncie z niewielkiego wzgórza, na którym usadziliście czołg, pierwszy taki konwój właśnie się zbliżał, zgodnie ze wskazówkami danymi kapitanowi Olivierowi przez Starego. -
Uśmiechnął się, a chwilę potem parsknął śmiechem.
– Był kiedyś taki program na TV. Jakiś Brytol pokazywał jak przetrwać w dziczy albo co zrobić, gdy się zgubi w lesie. No i był odcinek, w którym naszczał do skóry węża i miał, co pić. -
Spróbował przyjrzeć się bliżej nadciągającemu konwojowi, jeśli w ogóle miał taką możliwość.
-
Dice powrócił do gry.
– Tutaj nie musiałby zabijać biednego wężyka, stare butelki można znaleźć wszędzie. A w ogóle wiesz, że chyba nawet kiedyś oglądałem to? Puścili na takich małych telewizorkach w autokarze. Facet nazywał się Beer Grill? Grills? Dobrze mówię? -
Miałeś, ale był zbyt daleko, żeby coś widzieć. Dopiero po jakimś czasie dostrzegłeś dokładniej poszczególne pojazdy. Dwa z nich były długimi cysternami, przewożącymi zapewne zapasy paliwa na całą trasę dla wszystkich pojazdów, w tym być może i Waszego, jeśli zabraknie go Wam po drodze. Poza tym było tam aż dwanaście zwykłych ciężarówek przewożących rozmaite towary. Wszystkie te pojazdy były obite jakąś blachą i tym podobnymi sposobami próbowano je jakoś wzmocnić podczas ewentualnego napadu bandytów. Jednak mogły one tylko udawać pojazdy bojowe, inne już były takimi z prawdziwego zdarzenia. Dwa były zapewne transporterami dla uzbrojonych po zęby najemników i wyposażone były tylko w karabin maszynowy na obrotowej podstawie. Dodatkowe dwa były zmontowane po chałupniczemu, ale nie mogliście ich lekceważyć. Owszem, przy czołgu były niczym, ale i tak stanowiły jakąś siłę, uzbrojone w lekkie działko na pace, WKM na obrotowej podstawie i dwa stare, lekkie karabiny maszynowe. Cały konwój zatrzymał się pół kilometra od Was, a jeden z tych najlepiej uzbrojonych pojazdów ruszył w Waszym kierunku.
-
– Bear Grylls! Ciekawe czy dalej żyje. W końcu był w tych jednostkach specjalnych i jeszcze pokazywał w tych programach, co zrobić, gdy człowiek wpierdoli się w szambo.
-
//Daliście mi pomysł na ciekawą fabułę.//
-
//Bear Grylls jako zombie uczący innych nieumarłych sztuki przetrwania w walce z ludźmi?//
-
//To teraz dwa pomysły.//
-
//Podczas pisanie tego tego, zastanawiałem się, czy ci przypadkiem nie przyjdzie coś do głowy…//
-
// Bear Grylls jako przywódca frakcji utworzonej z członków SASu. //
— Myślisz, że kiedykolwiek przygotowywał się na przetrwanie w takim — Dice wykonał zamaszysty ruch dłonią. — szambie? — Mówiąc to, miał na myśli wszystko, co działo się na globie od trzech lat, to jest apokalipsę Nieumarłych.
-
– Chuj wie. Pewnie wcześniej się o tym dowiedział niż my wszyscy.
-
— Pewnie tak, ale co zrobił z tą wiedzą? Nigdy się nie dowiemy, bracie. — Odpowiedział, zmieniając utwór. Jego ręka spowolniła swoją wędrówkę po gryfie, by znów miarowo przyspieszać i coraz silniej uderzać w struny.
-
//Możesz już chyba ruszyć z akcją, Kubeł.//
Przytaknął mu i (chyba) dokończył zupę, którą miał.
-
Zohan:
Hugh położył przed Tobą pojedynczy kluczyk, a Ty ze zdziwieniem zdałeś sobie sprawę, że reszta gdzieś zniknęła.
- Masz tu kluczyk do pokoju. Piętro, drugie drzwi na lewo. Twoi kumple naprawdę muszą Cię lubić, skoro opłacili Ci go z góry.
Radio:
- Grajek, chodź no tu! - krzyknął do Ciebie stary barman, gdy rozmówił się już ze swoim klientem. -
Jemu natomiast wydaje się to dziwne i podejrzane, a szczególnie, że dalej pamięta tamtą noc, kiedy Rick rozmawiał z “niemową”. Już wtedy powinien być czujny, ale teraz naprawdę musi wytężyć swoje murzyńskie instynkty. Skinął głową i udał się z kluczykiem do pokoju.
-
Przewiesił gitarę przez ramię i podszedł do kontuary.
— Co jest, szefie? — -
Zohan:
Nic wielkiego: Małe, ale zakratowane, okno, w środku tylko mały stolik, taboret, szafka nocna i łóżko z pościelą, która może i do nowych nie należy, ale na pewno jest czysta. To przyjemna odmiana, zwłaszcza, że ostatnio spałeś jedynie w śpiworze czy nawet na gołej ziemi.
Radio:
- Masz ochotę na dodatkową fuchę? Dopóki burza nie minie, nikt nie wyściubi nosa ze swojego samochodu czy innego budynku, żeby wpaść na kolejkę. -
— Czemu nie? Co to za “fucha”? —
-
- Widziałeś kiedyś pustynnego szczura?