Pustynia Śmierci
- 
— Na dłuższą metę celuję w odtwarzacz winyli, ale tutaj szukałem czegoś, co mógłbym znowu wymienić. Kumasz o mi chodzi? 
- 
- Ta, ale nie u mnie tu numery. Ale jak chcesz, to dam Ci radę. Za darmo: Odpuść sobie handel i spróbuj zarobić w jakiś inny sposób, bo tak tylko stracisz czas i pewnie dasz się orżnąć. 
- 
— No i taki chu… — Westchnął z zrezygnowaniem. — A przynajmniej znasz kogoś, kto potrzebuje takiego scyzoryka? 
- 
- Mogę dać Ci za niego jedną konserwę… I znam gościa, który może potrzebować pomocy i przyzwoicie Ci za nią zapłaci. 
- 
— Co to za gość? — Podniósł brew z zaciekawieniem. — I z czym potrzebuje pomocy? 
- 
- No za wiele to Ci o nim nie mogę powiedzieć… Idź najbliższą uliczką jakieś dwadzieścia metrów, potem skręć w prawo i idź do końca, do takiego kontenera. Zapukaj i powiedz, że jesteś od Dużego Joe. Tam dowiesz się wszystkiego. No, to dajesz nóż za konserwę czy nie? 
- 
Dice powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, gdy usłyszał ksywkę handlarza. 
 — Niech będzie brachu, należy Ci się. — Odpowiedział mocno rozbawiony, podając mu nóż, który złapał za ostrze.
- 
//Powróciłem do żywych.// Wyjął tomahawka z deski i spróbował powtórzyć to, co rodowity Amerykanin. Nie liczy na to, że za pierwszym razem trafi, ale przynajmniej spróbuje się nauczyć rzucać. 
- 
Radio: 
 Zabrał go i odwrócił się na chwilę, a później dał Ci obiecaną konserwę mięsną.
 Zohan:
 //I to się ceni.//
 I niestety nie trafiłeś, ale próbowanie powinno dość szybko zaowocować wzrostem umiejętności, masz w końcu czas na ćwiczenia, bo nie wiesz jak szybko wyruszysz wraz z resztą. Sama broń jest dość dobra i solidna, warto byłoby ją kupić.
- 
— Jeszcze raz dzięki. — Odebrał konserwę z jego rąk i żartobliwie zasalutował mu dwoma palcami. — Strzałka, brachu. 
 Pożegnawszy go, udał się do kontenera wskazanego przez Dużego Joe.
- 
Był tam, gdzie mówił, więc póki co nie wygląda to na jakiś żart. Chyba. Tak czy siak, przekonać się możesz w tylko jeden sposób i dobrze byłoby jakoś dać znać komuś w środku, że przybyłeś. 
- 
Niepewnie uniósł dłoń i kilkakrotnie zapukał w ścianę kontenera. 
- 
Czyli tomahawk jest git. Wymienił go za siekierę i podziękował Indianinowi. Skoro ma jeszcze trochę czasu i na razie nie widzi, aby murzyn i Rick wyszli z baru, to porzucał sobie jeszcze pary razy tomahawkiem. 
- 
Radio: 
 Jakieś pół metra od miejsca, gdzie stałeś, ukazała się niewielka szpara, a w niej para oczu, choć miało to miejsce dopiero po kilku minutach.
 - Czego?
 Zohan:
 Nie zabrało Ci to dużo czasu, bo deska po kilku takich trafieniach nie nadawał się do użytku, a handlarz obecnie targował się z innymi zainteresowanymi, więc nie miał czasu ani chęci, aby podarować Ci kolejną i zapewne liczył, że zwiniesz się stąd po zakończeniu transakcji.
- 
— To ten… Jestem od Dużego Joe. — Wybąkał. 
- 
Przynajmniej kilka razy trafił! W końcu jakaś alternatywa do zabijania zgniłków na odległość niż marnowanie nabojów z magazynka i przy okazji dawanie o sobie znać każdym zgniłkom i ludziom w okolicy. Wrócił zadowolony z tomahawkiem do baru, gdzie to wcześniej nocował. 
- 
Radio: 
 Oczy zniknęły w głębi kontenera tak szybko, jak się pojawiły i miałeś wrażenie, że gość zwyczajnie robił sobie z Ciebie jaja, gdy Cię tu wysłał, ale po chwili drzwi kontenera otworzyły się.
 Zohan:
 Stary barman wrócił za ladę, najwidoczniej skończył już sprzątać w piwnicy.
 - I co? - zapytał, gdy tylko przekroczyłeś próg jego lokalu. - Widziałeś go?
- 
Niepewnie posunął się o krok naprzód i rozglądając się, zapytał: 
 — Podobno szukacie tutaj kogoś do pomocy z jakąś robotą, tak?.. —
- 
W środku zauważyłeś stolik z otwartymi konserwami, sucharami, butelkami wody i jakimś podłym bimbrem, a także porozrzucane na nim karty i kilka naboi do strzelby. Pomieszczenie rozświetlało kilka jarzeniówek. Sama broń, skrócona do obrzyna, znajdowała się w rękach niewielkiego człowieczka. Nie żeby był młody, pewnie był nawet starszy od Ciebie, ale nawet gdy się wyprostował, to przerastałeś go o głowę lub więcej. 
 - Ta, szukamy. Nie wiem na czym się znasz, ale do najprostszej roboty wystarczą zdrowe plecy i dwie łapy. - powiedział i ruchem głowy wskazał na coś za sobą. Po chwili wpatrywania się tam dostrzegłeś niewielką klapę, która prowadziła w dół.
- 
— Gdzieś widziałem kątem oka tego grajka, a co? 
 


