Pustynia Śmierci
-
— Szefa? Żebym jeszcze wiedział, kto nim jest lub kto to ten cały szefuncio.
-
- Kiedyś tu był motel, stacja benzynowa, restauracja i sklep. Szła tędy nawet jedna krajowa droga. Ale jak zaczęła się apokalipsa to szef, jego siostra, matka i ojciec, który był właścicielem biznesu, zabrali, co się dało, i zwiali. A jakieś półtora roku temu on wrócił, chociaż już bez rodziny, ale z bandą swoich kumpli. Odstrzelili Zombie, jak bandyci z okolicy próbowali wymusić na nich haracz za ochronę to ich też posłali do piekła, a potem zabrali się za budowę umocnień, odrestaurowanie wszystkiego i wieść poszła, że Gniazdo Tułacza, bo tak je nazwał, żyje. No i odtąd zaczęliśmy zarabiać i być stałym przystankiem dla każdego, kto z jakichś przyczyn podróżuje przez Pustynię Śmierci.
-
— Wolę wiedzieć, w co idę. Wtajemniczaj.
-
- Gniazdo Tułacza ma renomę. To porządny interes. Ale porządne interesy nie zawsze dają porządne zyski. Na tyłach całego kompleksu jest pusta hala, cały czas pilnowana przez ludzi szefa. Tam wjeżdżają, często w nocy, kupcy, handlarze i inni tacy, ukrytym wejściem dostają się do podziemi. Ty wlazłeś innym, dla obsługi, gości i pracowników. Tutaj znajdziesz wszystko, czego nie znajdziesz na górze: Prochy, niewolników, prostytutki, areny do walk dzikich zwierząt, Mutantów, Zombie i ludzi, nielegalną broń i masę innych rzeczy.
-
— Czyli musicie mieć dużo gnatów i amunicji, skoro jeszcze nikt nie zajął tego miejsca. Próbował ktoś w ogóle wpierdolić wam się tutaj z butami po tych typach, co próbowali wymusić haracz?
-
- Dopóki ich głowy wisiały nabite na pale przed wejściem to nie, ale w końcu ptaszyska je rozdziobały. Póki tam były, skutecznie odstraszały, ale bez tego też sobie poradzimy, w okolicy nie ma żadnych gangów na tyle silnych, aby mogły zdobyć Gniazdo Tułacza w bitwie, a na podstęp są za głupi. I przeważnie strzelają do siebie nawzajem albo Zombie i Mutantów, więc generalnie mamy z nimi spokój.
-
Dice spojrzał na barmana i z wolna pokiwał głową.
— No tak, w sumie domyślałem się, że gdzieś to musi być, ale powiedz mi brachu jak to się ma do mojej roboty? -
- No sam mówiłeś, że robisz tu za frajera. To będziesz taszczyć całe te dobra z pojazdów do magazynów i tak dalej. Chyba że znasz się na czymś innym.
-
— Czyli do starości się do żyje, jeżeli czarnuch się postara. Na razie jestem z tymi dwoma i wybieramy się do Las Vegas, ale może kiedyś tu wrócę, jeżeli będę żyć. Chuj wie, może tu zostanę, jeżeli mi się spodoba. — zbliżył się do barmana. — Tak między nami, wiesz czym się oni zajmują?
-
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem w sumie, ile mogę Ci powiedzieć… Ale może sam do tego dojdziesz. Jak myślisz, co dzieje się teraz w Vegas i po co tam idziecie? -
— Gram na basie. — Odpowiedział. — Ale to się wam raczej nie przyda.
-
— Jak kasyna to jest tam wszystko, co jest nielegalne. Przynajmniej to, co było nielegalne, dopóki trupy nie zaczęły wpierdalać ludziny.
-
Radio:
- Nawet jeśli, to pewnie ten stary pryk z baru na górze chciałby cię tam mieć. Albo już ma, nie?
Zohan:
- No mniej więcej, bo ostatnio powoli się to reaktywuje, choć w okolicy wciąż pełno gangów i truposzy. Ale czuję, że jeszcze zanim wyciągnę kopyta to miasto będzie prawie takie, jak przed apokalipsą. A i nam się to opłaci, bo więcej osób będzie robić tu zapasy na drogę lub odpoczywać. -
— Yep. — Pokiwał głową. — Już ma, chociaż nie wiem czy nie wyrzuci mnie na zbity pysk, jak zobaczy, że potłukłem mu piwniczkę z alkoholami, he… — Zarechotał ponuro Dice, wiedząc, że Hugh nie będzie w siódmym niebie jak dowie się o losie trunków.
-
— Ta, większość na tym skorzysta. Teraz pójdę poszukać tej dwójki albo na nich poczekam przed barem.
Wyszedł z baru i się za nimi rozejrzał, a jeżeli nigdzie ich nie było to poczekał przed barem. -
Radio:
Młody wskazał kciukiem za bar za sobą.
- Możesz mu tym wynagrodzić straty, o ile zapracujesz sobie na jakieś porządne butelki.
Zohan:
Czekałeś dobrych kilka minut, ale w końcu zauważyłeś przedzierającą się przez tłum sylwetkę twojego czarnoskórego kompana, choć jednak nie szedł on w kierunku baru. -
Albo znowu będzie musiał czekać, albo po prostu podejdzie do tego czarnucha. Pewnie JEMU nic nie powie, ale przynajmniej nie będzie go musiał później szukać, jeżeli mu gdzieś spierdoli. Przedarł się przez tłum i dołączył do czarnoskórego.
— Patrz, co sobie kupiłem. — pokazał mu tomahawka, gdy szedł obok niego. — Trochę jak siekiera, ale siekierą nie rzucisz w trupa. -
Wyraz jego twarzy oddawał pełne zdumienie i podziw, gdy opowiadałeś mu swoje rewelacje, ale każdy kretyn wyłapałby w tym ironię, a sam wyraz twarzy zniknął, gdy wzruszył ramionami.
- Dobrze znów tu wrócić. - powiedział, odzywając się bezpośrednio do ciebie chyba po raz pierwszy. A może nie mówił tego nawet do ciebie, bo patrzył gdzieś w dal, na pustynię za murami. -
— W końcu udowodniłeś, że masz język za zębami. — szturchnął go lekko łokciem. Fakt, może i pierwszy raz bezpośrednio się do niego zwrócił i już wcześniej słyszał, że rozmawiał za ścianą, ale teraz “oficjalnie” wie, że czarnuch potrafi mówić. — Dużo razy tu byłeś?
-
— No, i to ja rozumiem. W którą stronę do tych magazynów?