Pustynia Śmierci
-
— Ej, od razu że zajebałem? Bo co? — Obruszył się, poważniejąc. — Zapracowałem, Hugh.
-
- Na coś takiego? Chyba dupą… Nie, nie odpowiadaj, nie chcę wiedzieć. Powiedzmy, że mi to na początek wystarczy. Zjedz coś, jeśli chcesz, i znikaj mi z oczu, muszę tu jeszcze posprzątać, a ty jutro będziesz mieć gości.
-
Taki barman wszystko powinien wiedzieć, więc i udał się do takowego i go wypytał o te walki. Zapytał między innymi o to, czy się opłaca brać w nich udział, jakie profity płyną z tego i jak niebezpieczne one są.
-
-- Gości? – Dopytał, podnosząc brew. Nie był pewien czy chodzi o codziennych klientów czy raczej kogoś specjalnego.
-
Barman był młody, młodszy od ciebie, ale chyba miał już do czynienia z okolicznymi pustkowiami, widziałeś na jego rękach czy twarzy nieco blizn i szram, a pod ladą trzymał obrzyn czy inną strzelbę.
- Nie wiem wiele, nie mój biznes. Kieruje tym taka ruda siksa, Czerwona Jenny. Z nią musisz pogadać o szczegółach… Znajduje się sporo osób, ale niewielu jest chętnych. Jest taki jeden dojebany bydlak, ale poza nim na rok zjawi się kilku, powalczy w kilku walkach i zwinie do siebie. Częściej walczą tu schwytani bandyci czy inni, którzy dla szefa podpadli. Co do ryzyka i profitów, to zależy od ciebie: Możesz nie tylko obstawić walkę, wygrywają w razie co dwa razy tyle, ile postawiłeś. Możesz nawet sam ustawić walkę, wybrać kto lub co będzie z czym walczyć i w jakiej ilości, ale musisz wyłożyć na to pieniądze. Gdy będziesz chciał walczyć, też możesz wybrać z kim lub czym chcesz walczyć i za jaką cenę. Im trudniejsza walka, tym większe tłumy i zadowolenie widowni, czyli tym większa zapłata. Jenny ma swoje biuro tam, korytarzem do końca, zwykle pilnuje go kilku drabów, więc nie przeoczysz. Jeśli cię to interesuje, możesz też robić za łowcę, dostarczyć nam ludzi, Zombie i Mutantów do walki.- No, mówię przecież. Słyszałeś o Vegas, nie?
-
-- Vegas? Hugh, o czym ty gadasz? – Spojrzał na pracodawcę z szczerym zdziwieniem.
-
- Ano, masz w końcu swoją szansę czy coś. Gniazdo Tułacza to tylko punkt dla tych, którzy idą do Vegas albo z niego wracają. To chyba jedyne miasto, którego nie kontrolują żołnierze czy inny Z-Com, gdzie żyje się w miarę normalnie. Działa część kasyn, burdeli, sklepów i innych takich. Ludzie jadą tam dla hazardu i rozrywki, a dzisiaj łatwiej znaleźć ludzi potrafiących strzelać z jakiejś spluwy niż grać na instrumencie. A ty się na tym znasz.
-
— Nieźle. — Mruknął. — Tylko szkoda, że dowiaduję się o tym jako ostatni. Wiesz przynajmniej co to za jedni?
-
- Było się nie szlajać nie wiadomo gdzie, to byś z nimi sam pogadał. Mówili, że pracują dla jakiegoś Włocha… Arcadio Venuti, jakoś tak. Ma swoje kasyno i burdel w Las Vegas i coś jakby… Nie wiem. Teatr? No chuj wie, ale zbiera tam komików, muzyków, śpiewaków, tancerzy i innych. Pewnie cię to nie pocieszy, ale o tym typie już gdzieś kiedyś słyszałem. Z tego, co wiem, zanim świat jebnął, był z niego konkretny kawał zakapiora i gangstera.
-
— Włoski mafiozo i jego prywatny Broadway. Albo coś mi tutaj nie pasuje albo Arcadio rzeczywiście jest wielbicielem sztuki, a w to nie chce mi się wierzyć. I pewnie jeszcze jest to propozycja nie do odrzucenia, co?
-
- Właściwie to jest, ale nikt jeszcze nie odmówił. Nie wiem ile z tym wspólnego ma reputacja, ile jego goryle, a ile to, że można tak naprawdę dobrze żyć, ale do tej pory większość ponoć się zgadza. Jego ludzie często to przesiadują, wyłapując talenty czy ładne kobiety, bo nigdzie w promieniu wielu kilometrów nie ma tak wielu osób.
-
— He… Mówili o której jutro będą? Czy po prostu “jutro”?
-
- Po prostu. Dam znać, gdyby się pojawili, ale lepiej nie śpij do późna, żebyś mógł od razu do nich zejść i przegadać całą sprawę.
-
— No dobra… W takim razie co mógłbym jeszcze wszamać przed snem? — Na jego twarz powrócił firmowy uśmiech. — Głoduję, brachu, normalnie głód.
-
- Idź i zjedz ostatni amerykański posiłek, jak się zgodzisz to pewnie resztę życia będziesz w tym Vegas wpierdalać tylko makaron czy inne pizze.
-
— Szczerze? Jeszcze tydzień temu żarłem robaki, Hugh. Dałbym się poćwiartować za jebaniutką, okrąglutką pizzę. Nawet z ananasem.
Tymi słowami pożegnał szefa i zajął się posiłkiem. Po tym udał się do kwatery, nastroił instrumenty i zasnął, mając głowę pełną wyobrażeń i marzeń. -
Wizja Las Vegas, choćby w połowie takiego, jakie kojarzyłeś sprzed apokalipsy, była kusząca i towarzyszyła ci przez cały sen. Opuściła cię dopiero, gdy wstałeś, czyli wczesnym przedpołudniem.
-
Przynajmniej tyle, że dobrze spał. Zeskoczył z łóżka i porozciągał wszystkie mięśnie oraz kości, włącznie z szczegółowym treningiem palców. Wystrzelał wszystkie knyckie, popracował nad oddechem, chwycił gitarę i… zszedł na dół. Dice nie był cierpliwym gościem. Jeżeli Ci ludzie się zjawią, to on wolał być gotowym na ich wizytę.
-
Jedynie Hugh zamiatał podłogę, kiwając ci głową na przywitanie. Poza nim nie było tu jeszcze nikogo innego.
-
— Masz coś przeciwko temu, żebym poćwiczył z rana? — Zapytał szefa, opierając dłoń na gitarze.