Pustynia Śmierci
-
Dice się lekko zmieszał.
— Nie ma o czym gadać, na pewno. — Pokiwał głową, stukając wskazując palcem o blat. — Kiedy miałbym wyjechać do Las Vegas? -
- Razem ze mną i moimi ludźmi, najlepiej jeszcze dziś. Opcjonalnie za kilka dni, gdy pan Venuti przyśle inny transport.
-
Młodzieniec spojrzał na Włocha, po czym przeniósł wzrok na Hugh’a. Czy będzie czuł się, zostawiając szefa tak szybko? Może. Czy gdyby został, żałowałby swojej decyzji? Cholernie mocno. Dlatego wybór był dla niego prosty. Żegnaj Gniazdo Tułacza, witaj Las Vegas!
— Mogę jechać już dzisiaj. — Odpowiedział. -
Pokiwał głową i schował na miejsce papierośnicę i zapalniczkę.
- Moi ludzie przyjdą tu za kilka godzin, bądź gotów do tego czasu. - odparł i wstał, na zakończenie rozmów wyciągając do ciebie bladą dłoń. -
Uśmiechnął się niemrawo i uścisnął ją. Włoch wywoływał w nim pewną niezręczność.
-
Skinął ci głową na pożegnanie i opuścił lokal.
- Karierowicz. - prychnął tylko pod nosem stary barman, pozamiatał resztki papierosów i wrócił do swojej roboty. -
— Popatrz na to z mojej strony. — Dice poobracał papierosa między palcami. — Wiesze ile czasu spędziłem na tej pustyni, nie wiedząc kiedy coś zjem, wypiję albo dostanę kulkę w łeb? Za dużo. Przychodzę tutaj i jest dobrze, jedzenie, praca, gitara gra. A potem dowiaduję się, że dostanę po mordzie, bo nie rzuciłem w jakiegoś fagasa krzesłem. W Vegas będę mógł zacząć na nowo! Zero kaleczenia sobie palców na strunach, wokół ludzie myślący na podobnych falach, komfort. Wiesz, wydaje mi się, że to jest po prostu trochę życiowej sprawiedliwości. Los uśmiecha się do D-Kinga! — Zaśmiał się wesoło i zaciągnął papierosem.
-
Nie skomentował tego, ale chyba się cieszył. Nie byłeś tylko pewien czy twoim szczęściem, czy z tego, że w końcu będzie mieć cię z głowy.
- Dobra, dobra, to idź się przygotować, gwiazdo estrady. -
Skinął głową i udał się do swojego pokoju. Miał na tyle szczęścia, że nie zdążył się tutaj zadomowić, a tym bardziej obkupić. Miało niewiele manatków. Wszystko spakował tak, jak tu przybył.
-
Rzeczywiście, nie zajęło ci to wiele czasu, masz więc jeszcze możliwość czymś się zająć lub zwyczajnie odpocząć.
//Jeśli nie masz ochoty nic robić, to po prostu napisz, że odpoczywał, i przeskoczymy trochę z akcją.// -
Odpoczywał.
// Jedziemy prosto do Kac Vegas, kotku. //
-
To, czym miałeś się udać do Vegas przypominało solidny wojskowy konwój, który stanowiły cztery Humvee, z czego jeden miał granatnik automatyczny, drugi wyrzutnię przeciwpancernych pocisków kierowanych, a dwa kolejne wielkokalibrowe karabiny maszynowe, a także dwa cywilne pojazdy, jednak wyposażone w karabiny maszynowe i dodatkowe opancerzenie, każdy przewożący osiemnastu najemników. Ty zaś podróżowałeś innym opancerzonym samochodem, choć bez żadnego uzbrojenia, który jechał w środku kolumny. Tak opancerzony pojazd byłby pewnie spartańsko urządzony, ale okazało się, że wnętrze jest czyste i wygodne, fotele wyposażone w ogrzewanie, klimatyzację i funkcję masażu, był też niewielki telewizor, choć odtwarzał tylko kilkanaście nagranych na płyty filmów, lodówka z przekąskami, winem i szampanem, popielniczka wraz z kompletem cygar i papierosów i inne luksusy, z których mogłeś korzystać, zasiadając wraz z Włochem na tylnej kanapie. Z przodu siedział najemnik, a za kółkiem szofer, z którego też był kawał draba. Nie minęło wiele czasu, aż konwój opuścił Gniazdo Tułacza, udając się do Las Vegas przez Pustynię Śmierci.
//Nie planuję absolutnie nic po drodze, więc zmiana tematu. Zacznę, gdy będziesz na miejscu.// -
@Kubeł1001 napisał w Pustynia Śmierci:
Zohan:
Wzruszył ramionami, jemu było pewnie wszystko jedno, ale życzył ci zdawkowego “powodzenia”. Barman poprowadził cię jak po sznurku, bez trudu odnalazłeś odpowiednie miejsce, a dokładniej metalowe drzwi pilnowane przez dwóch rosłych skurwieli. Jeden był niższy o głowę od swojego kompana, ale szerszy w barach, uzbrojony w strzelbę stojącą przy nodze, długi nóż za pasem, kastety i pistolet w kaburze przy pasie. Drugi dysponował parą rewolwerów i parą pistoletów oraz opartym o bark obrzynem i toporkiem przy pasie.- Do szefowej? - zapytał ten pierwszy. - Jeśli tak, broń zostawiasz tu. Całą.
— Ehe, do szefowej. — odparł i zza paska spodni wyjął glocka, nóż i chwilę temu zakupionego tomahawka. — Jeżeli coś z tego zginie, ktoś coś zajebie, to się wkurwię.
-
Tamten parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, że zabiłby cię choćby i bez użycia broni i nawet by się przy tym nie spocił, a tak się mu przynajmniej wydawało. Tak czy siak, po zdaniu broni i dodatkowym przeszukaniu, gdybyś jednak chciał wnieść coś niepostrzeżenie, wszedłeś do środka. Tak jak mówił barman, było to biuro, choć nie tylko: poza szafkami na dokumenty i biurkiem z zeszytami, ołówkami, długopisami i maszyną do pisania stało tu też sporych rozmiarów łóżko, a dalej były kolejne drzwi, prowadzące zapewne do kuchni czy innej łazienki. Pokój był dobrze oświetlony i ozdobiony łbami czy skórami zwierząt i Mutantów, z czego niektóre widziałeś w życiu po raz pierwszy tu, wiszące na ścianie. Czerwona Jenny siedziała na łóżku i wstała, gdy tylko wszedłeś do środka. Jak wskazuje jej przydomek, miała długie do łopatek, intensywnie rude włosy. Nie wyglądała jak na kogoś, kto prowadzi tak brutalny biznes, spodziewałbyś się raczej kobiety, która bez trudu pokonałaby cię w siłowaniu się na rękę, ona zaś miała około metra siedemdziesiąt wzrostu, zgrabne ciało o talii osy, obfitym biuście, długich nogach i kształtnych pośladkach oraz nieumalowaną, choć niezwykle przyjemną dla oka, twarz z niebieskimi, sarnimi oczyma i pełnymi ustami. Wyglądała na jakieś dwadzieścia kilka lat, może trzydzieści. I śmiało mogłeś powiedzieć, że to najlepsza laska jaką w życiu spotkałeś, przynajmniej po apokalipsie, jakby wszystkie inne pierwsze padły ofiarą Zombie.
- Nie znam cię. - rzuciła na przywitanie, krzyżując ręce na piersi. - Jestem Czerwona Jenny, ale możesz mówić mi po prostu Jenny. Kim jesteś i czego tu szukasz? -
— Joshua, ale większość mówi na mnie po prostu Josh. — przedstawił się. — Szukam roboty i tutaj mnie odesłali, tutaj do ciebie.
-
- Arena potrzebuje krwi. Ja potrzebuję krwi. Widzowie potrzebują krwi. Więc potrzebujemy też ciebie. Nie mam zbyt szerokiej oferty pracy, właściwie tylko dwie: abyś walczył dla mnie na arenie lub zdobywał dla mnie bestie, które będą walczyć.
-
— Zdobywanie bestii wydaje się dla mnie łatwiejsze. Większość czasu przesiedziałem poza bezpiecznymi murami i co nieco się nagapiłem na draby i innych wielkich skurwieli.
-
- Jeśli twoje umiejętności są równe twojej pewności siebie to może staniesz się moim najlepszym łowcą… Wciąż na takiego czekam, ale w pewnym momencie każdy rezygnuje lub ginie próbując. Na początek może być coś łatwego i nawet pozwolę ci wybrać bestie, które mi dostarczysz, byle aby były żywe, a najlepiej, żeby były młode lub niewyklute, wtedy uda nam się je wytresować bez większych problemów.
//Planuję od jutra aktualizować Bestiariusz, więc zaczekaj na to, co się pojawi, bo póki co nie masz wielu opcji.// -
— Czyli można już powiedzieć, że dla ciebie robię i wkrótce zabiorę się za jakąś robotę?
-
- Zapłatę otrzymasz, gdy ja dostanę jaja lub młode bestii. Im szybciej się tym zajmiesz, tym lepiej. Jeśli masz jakieś pytania to śmiało.