Hrabstwo Nagren
-
Zgadłaś, bo rzeczywiście chuja wiedzieli, będąc tu po raz pierwszy w życiu, więc nie masz co liczyć na ich pomoc.
-
Pomyślał chwileczkę, wytężył swój umysł czy co tam się jeszcze robi, aby więcej… tych no, myśli do głowy przyszło.
— Hmm… ludziki biegają na tych konikach i gadają, żeśmy przejęli jakąś wioskę i wybili trochu ich chłopa, hehe. Teraz pewnie zbierają jeszcze większą armię i zaatakują prędko. Może jeszcze jakiś szlachcicek się pofatyguje do nas, kto wie. — otarł mordę wierzchnią stroną zielonej łapy. — No, z wiosek pewnie zbiorą wszystkich chłopa, z miasta wojaków i pewnie jeszcze trochu najemników, a potem zaatakują znowu z większą siłką. -
Nie napawało to twoich kompanów optymizmem, ciebie zresztą też nie, ale pokiwali ponuro głowami, bo albo doszli do tych samych lub podobnych wniosków, albo uznali, że twoje gadanie ma tyle sensu, że może być prawdziwe.
-
Posiedział jeszcze chwilę i poobserwował okolicę. Może zauważy coś ciekawego albo coś, co zwróci jego uwagę. Może i znalazł jakieś miasto i jakieś wiochy, ale chciałby wrócić do bandy z czymś więcej, z czymś ciekawszym.
-
Rzeczywiście, gdy spędziłeś na obserwowaniu okolicy więcej czasu, udało ci się dostrzec coś ciekawego, a mianowicie wielką wędrówkę chłopów z rodzinami prosto do miasta. Opuszczali wsie z całym dobytkiem, wszystkim, co mogli unieść i co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Otoczeni byli przez lekkozbrojnych piechurów, którzy wyszli z miasta, uzbrojonych w tarcze, miecze i włócznie, niektórzy mieli też kusze. Kwestia zdobywania niewolników dla waszych pracodawców czy nawet zasięgnięcia języka znacząco się teraz komplikowała.
-
— Fiu, fiu, ludki się nas boją i spierdalają do miasta. Dobra, wim chyba wszystko. Spierdalamy do obozu.
Wstał i zabrał swoją zieloną dupę tam, skąd przybył. Teraz znowu ruszył przez las i spróbował iść po swoich śladach, aby się nie zgubić.
-
Powrót nie nastręczał wam trudności, a dzięki temu, że wracaliście lasem, ponownie udało wam się uniknąć konnych patroli lekkozbrojnych jeźdźców, które kręciły się po gościńcach. Pomimo trwającej w wiosce libacji, Agrag widocznie kazał kilku swoim wojownikom pozostać w miarę trzeźwymi i to oni bez słowa otworzyli wam bramę, gdy wróciliście.
-
— Macie wolne, ale się nie urżnijcie jak te świnie. — pozwolił tamtym orkom odejść, a samemu zaczął szukać Agraga albo tego no… e, kurwa, no Orgunda, aby powiedzieć, co za lasem piszczy czy coś.
-
Znalazłeś ich w tym samym miejscu, gdzie ostatnio się naradzaliście. Strażnik stojący przed drzwiami, Ork z bandy Orgunda, wpuścił cię do środka bez słowa. Tamci dwaj chlali w milczeniu, ale na twój widok podnieśli się i choć nic nie powiedzieli, to czułeś, że są bardziej niż spragnieni nowych wiadomości.
-
– Znalazłem, ten no, jakieś miasto. Takie z murami, ale nie wiem, co to za miasto, bo te ludzkie to każde tak samo wyglądają. Jeszcze jakieś wiochy dookoła tego miasta, ale to z tym mniejsza. Ludzina spierdala z wiosek do tego miasta, a po gościńcach ludziki na konikach latają i pewnie ostrzegają innych. Dla mnie to wygląda tak, że chuja będzie z tych niewolników, a złupić też nie będzie co, bo cały swój dobytek zabierają do miasta. Pewnie się szykujo na coś. Może na jakie oblężenie nas albo co.
-
- Raz dostali łupnia, za szybko nie przylezo. - odparł Orgund, ale szybko jego twarz przybrała ponury wyraz. - Ale przylezo, na pewno. A wtedy to siem zesramy, a nie obronimy, także trza wykombinować, jak siem stond zabrać, zanim ludzi bendzie za dużo.
- Nijak z buta uciekniem, bo zauważo i złapio w polu. - mruknął na to Agrag. - Najlepiej by było zwiać tak, jak żeśmy przyleźli, czyli na łodzi. Ale tamtych chujków ni ma i cholera wie, kiedy wróco. -
– Z żarciem też kiepsko stoim. Na ludzinie nie pociągniemy, bo przecież trza ją sprzedać tym fiutkom z łodzi. Atak na te miasto z murami na pewno odpada, bo przecie nas mało w chuj. Co innego, gdyby jakiego maga mieć albo kogoś, kto umie coś wincyj działać z magio. A tak, iskierkami i siłą w zielonych łapach chuja zdziałamy. – podrapał się po łbie i zmarszczył czoło. – A może by tak coś z tą rudą zrobić? Siedzi tylko, a dla tych ludzików to chyba jakaś ważna szmata jest, no nie? Gadał z nią ktoś w ogóle?
-
- My próbowalim, ale ona gadać nie chce. - Ogrund podrapał się po nosie. - Ale może jakby jom co nastraszyć albo trochem ukrzywdzić to by siem chentniej odzywała, co?
- Albo w ogóle, a wtedy to se możemy pogadać z ludzikami tyle, czy nas zetno, jak nas złapio, czy na pala nabijo. -
Yama
Idąc ze świtą drzewcöw zauważyła kolumnę chłopów pośpiesznie uciekających.
Ciekawe co ich dopadło.
Wyciągnęła łuk i wystrzeliła trzy strzały w nogi chłopskie.
- Mroczne drzewce, przynieście mi ich żywych.
Nakazała schwytanie i czekała aż drzewce przyniosą jej któregoś z ludzi. Nigdy nie lubiła tej rasy, od człowieka doznała wyłącznie bólu. -
Gdy tylko świsnęła pierwsza strzała, przerażeni już wcześniej chłopi rozbiegli się. Przez to, oraz wyraźny rozkaz, żeby brać ich żywcem, twoi podwładni przynieśli przed twoje oblicze tylko postrzeloną przez ciebie dwójkę ludzi (jeden pechowo został trafiony dwiema strzałami) oraz chłopkę, którą udało się schwytać poza tym. Cała trójka, jednakowo przerażona, wpatrywała się w ciebie w milczeniu, z wyrazem strachu, niepewności i trwogi na twarzach, a na twarzach tych pierwszych, z racji ran, malowało się też cierpienie.
//Można wiedzieć, gdzie się znajduje z tym swoim orszakiem? Mam na myśli, czy w na skraju lasu, gdzieś głębiej, na drodze i tak dalej.// -
//zapomniałem o tym wspomnieć//
Yama
Chłopi zostali zaciagnieci na skraj ciemnego lasku. Nie tak ciemnego jak mroczna puszcza, ale korony drzew skutecznie odpierały promienie słoneczne.
- To nie wygląda dobrze.
Skomentowała na temat rany.
Zacisnęła pięść i magią wystrzeliła spod ziemi pnącza z pobliskich roślin, ktöre spętały dłonie jeńcöw za plecami.
- Skąd jesteście i przed kim uciekała wasza garstka?
Zapytała driada stanowczo. -
- M-my… - zaczął jeden z chłopów, jąkając się ze strachu. - My tutejsi. Przyjechał goniec od naszego pana, mówił, że trza nam brać dobytek i uciekać. No to zapakowalim, co się dało na wozy, zwierzęta zabraliśmy albo do lasu puściliśmy. Przyszli żołnierze i mylicja, oni nam to na zamek mieli odprowadzić, my potem poszlim…
- My proste chłopy, niewinowate, wielka pani. - dodał drugi, chcąc się jakoś ugłaskać. -
Yama
- Goniec mówił przed kim lub przed czym uciekacie? Słyszeliście plotki? Cokolwiek, co może wam teraz uratować życie.
Zapytała.
- Gdzie leży wasza wioska? -
- Mówili, że uciekać, to trza nam było uciekać, nie pytalim, bo bez powodu by nie kazali.
- W tamtą stronę, traktem, niedaleko wzgórza. - odpowiedziała ci milcząca dotąd chłopka, wskazując palcem odpowiedni kierunek. -
Yama
- Zaprowadzisz mnie tam.
Powiedziała driada do chłopki.
- Co się tyczy waszego losu…
Wyciągnęła ostrze.
- Nie mogę was puścić wolno i tak się wygadacie. Z resztą jesteście ludźmi i nienawiść do wszystkiego co inne macie we krwi, w tym do mnie. Gdyby nie to, że mam nad wami przewagę już dawno chwycilibyście po widly i pochodnie.
Spróbowała wytłumaczyć swoją pozycję.
- Ale niech będzie. Znajcie moją łaskę, której wy byście mi nie okazali.
Zacisnęła pięść i obwiązała warstwy pnączy z pobliskich roślin wokół szyi całej trójki, a potem wszystkie połączyła jednym splecionym korzeniem tworząc obroże ze wspólną smyczą.
- Prowadź, jeśli to jest jakaś sztuczka to zacisnę pnącza.
Powiedziała kiwając głową na chłopkę, driada chwyciła smycz i przygotowała się ze świtą drzewców do wymarszu.