Los Angeles
-
Jeść. To najlepszy pomysł.
Poszedł to “stołówki” -
O tej porze było tam stosunkowo wiele osób, ale i tak znalazłbyś kilka wolnych stolików. Po odstaniu swojego w kolejce, otrzymałeś porcję gotowanego mięsa, kaszy jaglanej z warzywami, polanej obficie sosem pieczarkowym, i jakichś warzyw, oraz wodę do picia. Niewiele, ale niektóre frakcje żywią się jeszcze gorzej, a Tobie, po tej całej misji, nie potrzeba było do szczęścia więcej.
-
Jedząc, myślał nad jutrzejszym dniem. Jeśli nie ostanie innego polecania, chyba spróbuje sprawdzić miejsce gdzie po raz pierwszy spotkał Bonaventure. Może znajdzie tam jakieś ślady.
//Zamierzasz dodać Bonaventure do galerii postaci? To chyba dość ważny NPC w moim wątku, a jak na razie jest to postać widmo. Nie nalegam, tylko pytam, bo zwykle robisz tak w innych PBF// -
//Tutaj cholernie nie chce mi się uzupełniać tych NPC, ale tego planowałem dodać, choć jeszcze nie teraz. Celowo robię z niego postać widmo, żeby pozwolić Ci samemu odkrywać jego historię i całą resztę, kawałek po kawałku.//
Najpewniej, poza posiłkami, nikt Ci się w misję nie będzie wtrącać, liczy się tylko efekt, a nie metody. Jednakże, zastanawiając się tak nad jutrzejszym dniem, w końcu zdałeś sobie sprawę, że trzymasz w ustach sam widelec, a talerz jest pusty. -
Oparł się na krześle i odetchnął. Po chwili postanowił, że nie będzie tak siedzieć sam. Żył w tej wspólnocie już dwa lata, toteż znał tu wszystkich. Podszedł do stolika gdzie było wolne miejsce, usiadł i zagadnął:
- Można się dosiąść? Jak wam mija dzień? -
– Rick – tak zaczął – skoro jesteśmy teraz sami, a wielkolud raczej nic nie wygada, to chcę żebyś wiedział, że nie byłem wcale takim dobrym człowiekiem zanim to się zaczęło.
-
Reich:
Powiedzenie, że znałeś wszystkich, to jednak trochę za wiele, w końcu niektórych przenoszono, inni zwyczajnie ginęli, a na ich miejsce wchodzili nowi. Tak właśnie było przy tym stoliku, do którego się dosiadłeś, gdzie zauważyłeś trzy nowe, znane Ci jakby przez mgłę, twarze rekrutów oraz dwóch bardziej doświadczonych i starszych, tak wiekiem, jak i stażem w organizacji, Fanatyków, na jednego mówiono Judasz, był byłym kapitanem Armii Światowej, a dołączył do Was, prowadząc swój oddział jak baranki na rzeź, prosto w pułapkę, co pozwoliło jeszcze pożywić się w broń i amunicję na trupach, a wielu strażników w bazie wciąż nosi przy sobie zdobyte wtedy karabinki M16. Drugi nie miał jeszcze oficjalnego przezwiska, mówiono mu po imieniu, Bob, niezbyt kreatywnie, ale wiedziałeś, że ten milczący osiłek jest w stanie robić cuda na polu bitwy. Raz podobno uratował swojego dowódcę, któremu nogi połamał i przywalił kawał gruzu rzucony przez Twardego, on zaś podniósł go przy nadludzkim wręcz wysiłku i na własnych plecach zabrał rannego dowódcę z powrotem do bazy.
Zohan:
- Każdy z nas ma jakieś grzeszki. - odparł tamten, spokojnie sącząc piwo.
- Ja kradłem samochody. - wtrącił barman, który wciąż przysłuchiwał się Waszej rozmowie. - A jak mnie wsadzili, to ludzie zaczęli się nawzajem zżerać. Mówię Wam, takiej maniany jeszcze na oczy nie widziałem. -
– Kradnięcie samochodów w porównaniu z tym, co ja robiłem to pikuś. Rozboje, wymuszenia, szantaże, kradzieże… handel narkotykami, ale jeszcze nikogo nie zabiłem. Nawet gdy to wszystko poszło w diabły.
-
Dziwne imię jak na Fanatyka. Judaszem mogliby go nazwać, gdyby zdradził ich, a nie Armię. A tak to nie był zdrajcą, tylko nawróconym.
W każdym razie zaczął paplać o byle czym, nie dając słuchaczom nawet dojść do słowa:- Jak wam się żyje przyjaciele na tej wyspie otoczonej nieumarłymi ciałem i tymi ciągle żywymi, lecz o martwej duszy? Jak to pisali w Biblii “Na zewnątrz psy, czarownicy, bałwochwalcy i zabójcy”. Kto to pisał…? Nie pamiętam. Jeśli miałbym jeszcze na coś narzekać to na pogodę. Naprawdę, to słońce jest nie do zniesienia. Mieszkam w Los Angeles do urodzenia i z roku na rok było coraz goręcej. Czemu? Wszystko przez globalne ocieplenie. Rząd i korporacje od lat zatruwają ten świat i gdyby nie ściągnęli na nas tej apokalipsy, to w końcu i tak ludzie w strefie równikowej, a potem umiarkowanej by się usmażyli. Wiele bym dał aby przeprowadzić się w jakiś chłodniejszy klimat. Ale na razie mam ważną misję. Poluje na pewnego komandosa, który już zdążył nieźle napsuć nam krwi. Uwierzycie? Spotkałem się z nim przez przypadek podczas przeszukiwania mieszkań. Dzieliło nas tylko kilka metrów, ale on i tak zdążył zwiać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co to za jeden, więc odpuściłem pościg. Teraz Bóg mnie pokarał za moją opieszałość i muszę gonić za nim po całym mieście w tym upalę. Ale uwierzcie mi - znajdę go. Albo on, albo ja.
-
Zohan:
- Fakt, że po tym wszystkim wybrałeś naszą stronę, ludzi, a nie tych bandyckich szumowin już dobrze o Tobie świadczy. - odparł Rick, kładąc Ci dłoń na barku. - A wielu pewnie wierzy w odkupienie i drugą szansę.
Reich:
Przez Twoją, dość wysoką, pozycję w organizacji, a na pewno wyższą niż ich, nie śmieli Ci przerwać, ale byli nieco speszeni takim inwazyjnym wtargnięciem do swoich rozmów, czy rozmowy, przy stoliku. Ale przynajmniej komuś się wygadałeś. Inna sprawa, że nie byłeś do końca pewien, czy powinieneś tak każdemu paplać o swojej misji. -
– Wiesz, wtedy co was spotkałem i do was mierzyłem z broni, to chciałem do was strzelać, ale stwierdziłem, że lepiej nie.
-
- Tak. Musiałem o czymś pogadać. O czymkolwiek. Ale widzę że wam przerwałem. Można wiedzieć o czym mówiliście? Oczywiście że można hehe. W końcu tutaj między nami nie ma sekretów przyjaciele.
-
Zohan:
- To między innymi dlatego wciąż żyjesz. Nawet gdybyś zabił jednego czy dwóch, reszta by Cię dopadła.
Reich:
- O tym, jak długo potrwa ta boska kara zesłana na ludzi: Czy Bóg wreszcie sam ją zakończy, czy najpierw będziemy musieli w tym celu zabić wszystkich grzesznych? - odparł Bob, a reszta przytaknęła, pewnie ciekawa Twojej opinii na ten temat. -
- Bardzo dobrze, że pytasz. Ktoś inteligenty powinien to racjonalnie wyjaśnić - rzecz jasna tak naprawdę sam na to nie wpadł, tylko wyjaśnił mu to któryś z bardziej ogarniętych dowódców. - Tak, Bóg zesłał tę plagę nie tyle po to aby wybić wszystkich grzesznych, lecz mocno ich osłabić i dać szanse nam wybranym na zdobycie siły i władzy. Jak już zdążyliśmy zauważyć tę “nieśmiertelne” potwory nikną w oczach. Gniją. Za kilka lat wszystkie po prostu się rozpadną, wystarczy tylko je przeżyć. W tym czasie nie sądzę, abyśmy dali radę wybić wszystkich niewiernych, jednak nie powinniśmy ustawać w wysiłkach, aby zadać im jak największe straty. A to dlatego, że gdy ostatni zombie padnie, resztki rządu i armii spróbują przywrócić dawny porządek. Jednak nie wszyscy chętnie się na to zgodzą. Bandyci, piraci,anarchiści, czy komuchy w Rosji, wszyscy oni będą ich szarpać. Także i my będziemy szarpać, póki nie wyszarpiemy sobie własnego, bezpiecznego kawałka Ziemii. Cóż, gdy już to zrobimy i umocnimy się w nowym domu, dopiero wtedy może nadejść właściwe oczyszczenie.
-
- I czy wystarczy zająć ten własny kawałek świata, a z resztą żyć w pokoju, czy będzie trzeba kontynuować walkę, dopóki nie opanujemy całej Ziemi? - zapytał jeden z młodszych rekrutów.
-
- No…ten… - nie znał odpowiedzi na to pytanie - Nie wiadomo… To dalekosiężne plany, więc powinniśmy skupić się na razie na tu i teraz.
-
I tu wszyscy się zgodzili, choć nie wiedziałeś, czy dlatego, że obawiali się mieć inne zdanie, czy rzeczywiście mówiłeś tak, aby ich przekonać.
-
Wreszcie zwrócił uwagę na rekrutów.
- Jesteście jacyś nowi? Długo tu żyję, a jakoś nie bardzo was kojarzę. -
- Dołączyliśmy niecały tydzień temu. - poinformował Cię jeden z nich, zapewne w imieniu całej grupy.
-
- Ah, to jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Jestem Nathan. - podał im rękę - A wy to…?