Los Angeles
-
- Nasz posiłki przybyły wcześniej, niż nam powiedziano, i chyba powinieneś to zobaczyć, szefie. - odparł jeden z Fanatyków, wyraźnie podekscytowany.
-
– Albo by wysrał. – wziął duży łyk piwa. – A potem by mnie rozjebał tym młotem.
-
Poklepał go po ramieniu
- Nie mów do mnie “szefie”. Czuję się jak jakiś watażka bandytów. Tutaj wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami. No dobra chodźmy to zobaczyć skoro tak bardzo chcesz.
-
Zohan:
- Jest też taka opcja.
Reich:
Owe posiłki czekały poza bazą, co było raczej dziwne. I choć spodziewałeś się kolejnego oddziału uzbrojonych po zęby Fanatyków, dostałeś coś o wiele lepszego, przynajmniej w niektórych sytuacjach, ponieważ mając ten pojazd Zombie czy Milicja nie powinny być Wam straszne, podobnie jak Z-Com, chyba że w pobliżu będzie dysponować własną bronią pancerną lub przyzwoitą artylerią. No i skradanie się w tym behemocie raczej odpada, choć wizja wezwania takiej kawalerii przywoływała uśmiech na Twoją twarz. -
Patrzył z niesmakiem na opancerzony pojazd.
- Nie wiem jak ma nam to pomóc w odnalezieniu tego komandosa. Zanim my znajdziemy jego on wypatrzy nas w tej puszce dużo wcześniej. I nie uśmiech mi się jeździć w te i we wtedy i marnować paliwo. Zamiast tego można je przelać do miotacza Lawrenca. Czyj to był pomysł? Na razie podziękuję z tych “posiłków” , a poszukiwania wykonamy po staremu.
-
- Jesteś pewien, że możemy tak po prostu powiedzieć im, że mogą sobie jechać?
-
Kolejny łyk piwa, po czym wyjął z plecaka opakowanie suszonej wołowiny i zaczął się nią zajadać.
-
Ten post został usunięty!
-
- Dlaczego nie? Mamy znaleźć niewiernego. Tylko tylko. Nie liczy się sposób. A to auto tylko będzie nam przeszkadzać.
-
Zohan:
Zaspokoiłeś głód, a w tym czasie reszta bandy powoli do Was dołączyła, ale jedynie weszli do baru i zajęli miejsca przy stolikach, nikogo nie kusiło do kielicha jak Waszą trójkę.
Reich:
- Dostaliśmy je z góry, więc chyba mieli w tym jakiś cel. I nie wiem, czy nie byłby to jakiś, powiedzmy, nietakt czy coś w tym guście? -
– Ja bym na ich miejscu się napił, bo nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja.
-
- Kto wam to powiedział? Pójdę do niego i pogadam z nim. Na pewno się zgodzi, bo każdy pojazd i benzyna jest dzisiaj śmiertelnie ważny. Powiem że damy radę iść piechotą i nie chcemy narażać pojazdu na uszkodzenia.
Oraz nas na śmierć w tej żelaznej trumnie - pomyślał -
Zohan:
- Też jestem zdania, że lepiej umrzeć po kilku głębszych niż na sucho. - odparł barman. - Dlatego wziąłem tę fuchę.
Reich:
Cóż, Ty tu dowodziłeś, oni nie zamierzali się spierać ani z Tobą, ani tym bardziej z wyższą instancją, woleli pozostawić to komuś innemu. -
- No więc? Kto kazał nam tym jechać? “Ten koleś z gołą klatą”//Tu wstaw jego imię, bo Nathan powinien znać go od dawna// czy - tu jego głos nabrał większego szacunku - Mistrz?
-
- Ktoś z góry, skąd mamy wiedzieć kto dokładnie? Jesteśmy tylko szeregowymi trepami.
-
– Więc musisz być cały czas podpity, bo nawet nie wiesz kiedy umrzesz.
-
- Taa… szeregowymi trepami. Nic nie umiecie zrobić sami. Gdyby ktoś wam nie przypomniał, nie wiedzielibyście, że trzeba oddychać. Zejdźcie wy mi wszyscy z oczu. - Poszedł sam do głównodowodzącego bazą, u którego był już wiele razy.
-
Zohan:
- Tak właśnie można umierać.
Reich:
Nieco obrażeni, ale i tak pewni ulgi, odeszli w swoim kierunku, Ty zaś bez problemu trafiłeś na miejsce. -
Zapukał i odczekał na pozwolenia, aby wejść
-
Dopił piwo i odstawił kufel.
– Zbieramy się?