Los Angeles
-
//Cóż technicznie rzecz biorąc, to ty panujesz nad całym otoczeniem i to ty decydujesz jak ono reaguje na moją postać, więc jeśli coś się stanie, to z twojej winy, a raczej z twojego postanowienia//
- Zatrzymajcie się. Ja z chłopakami przejdziemy tą drogę pieszo, dajcie nam 15 minut czasu, a potem zaczynajcie. No chyba, że usłyszycie strzały, wtedy wjedźcie tam od razu. - Wyszedł i powiedział do członków oddziału na pojeździe. - Złaźcie i chodźcie za mną, starajcie się nie rzucać w oczy. - Zaczął iść w stronę uszkodzonych budynków i to je wykorzystywał jako kryjówki, w czasie podchodzenia pod posterunek. Jeśli baza była już w zasięgu wzroku, spróbował za pomocą lornetki dostrzec jakiś strażników. -
//Rozgryzł mnie, skubany.//
Przedzierając się przez morze ruin natrafiliście na pierwszą przeszkodę: w promieniu jakichś dwudziestu lub więcej metrów od bazy, na dachach i ścianach niektórych domów, najmniej uszkodzonych, ustawiono kamery obserwujące okolicę. Niby to nie tak groźne jak działka automatyczne, ale skoro to jednak swojego rodzaju tajna misja, to i tak lepiej byłoby ich uniknąć lub chociaż je zniszczyć. -
– Czyli rozmawiają o czymś, o czym nie powinienem wiedzieć. – postał jeszcze chwilę, bo może się dowie czegoś ciekawszego.
-
Zniszczenie kamery od razu by zauważono, jeśli mają tam kogoś kto ciągle przez nie patrzy, dlatego porzucił ten pomysł. Patrzył czy kamery mają widok na jeden tylko kierunek, czy też jakiś mechanizm nimi porusza.
-
Zohan:
- Ten nowy może być przydatny, swoje przeżył, nie trzeba będzie go niańczyć. Takich potrzebujemy… Ech, gdy zostaniemy sami, raczej nie będę tęsknić za resztą. Życie samotnych wędrowców i zabijaków jest jednak o wiele ciekawsze, niż bujanie się z taką ekipą. Nawet, jeśli są tam takie fajne dziewczyny.
Reich:
Są nieruchome, ale jest ich aż tak wiele, że pora widzenia ściśle pokrywa prawie cały obszar. -
– Czyli dalej chcą wędrować po świecie i robić to co zwykle… – pomyślał i dalej nasłuchiwał.
-
- Ufasz mu? - odezwał się czarnoskóry, chyba od początku monologu Ricka.
- Nie. Przecież wiem, że po tym wszystkim ufam tylko sobie… I Tobie, rzecz jasna. Ale, kto wie? Może nadarzy się jeszcze okazja? Nie z takimi mieliśmy do czynienia. -
//zaintrygowałeś mnie//
– Lepiej, żebym teraz nie wysilał mojego czarnego łba, bo jeszcze mnie rozboli. – zawrócił na pięcie i wrócił do swojego pokoju najciszej jak tylko mógł.
-
//Przez chwilę myślałem, że pogrubiłeś tekst, żeby powiedzieć coś cholernie głośno, ale potem doczytałem resztę zdania.//
Udało Ci się zrobić to bez zwracania uwagi tamtych. -
//już raz popełniłem ten błąd, ale za nic mi nie idzie zapamiętać jak się robi pogrubiony i pochylony. //
To dobrze. To teraz czas na spanie.
-
//Pochylony to pojedyncza gwiazdka przed i po tekście, a pogrubiony to dwie gwiazdki przed i po.//
Pomogło też w tym to, że strzelanina ostatecznie ucichła i na zewnątrz zapanowała cisza. Obudziłeś się późno, było już chyba południe, ale nie ma co się dziwić, że tak długo spałeś, dawno nie miałeś okazji, żeby wyspać się porządnie, bez obawy o jakichś bandytów czy Zombie w okolicy. -
Przed apokalipsą zdarzało mu się spać po całą dobę, więc spanie do południa nie jest dla niego obce, ale dobrze jest się wyspać. Wstał z wyrka, ubrał się czy coś i wyszedł z pokoju.
-
W domu było cicho, a po bardziej szczegółowych oględzinach okazało się, że zostałeś tu sam. Ani śladu Twoich dotychczasowych kompanów.
-
Westchnął.
- Cholera, nigdy nie może być za łatwo co? - szepnął do siebie, po czym powiedział już głośniej. - No dobra, to tylko dwadzieścia metrów, Nawet jak nas zauważą nie będzie to miało teraz większego znaczenia. - Odczekał mniej więcej tyle czasu ile miało im zająć przejście do bazy i po którym wóz pancerny miał wbić się w bramę. - Teraz, biegiem! - Powiedział do reszty i zaczął biec w stronę ogrodzenia. -
Będzie kiepsko, jak się okaże, że nie ma obu grup i został sam. Wyszedł z budynku i rozejrzał się.
-
Reich:
Dobiegliście tam bez problemu, a sądząc po odgłosach kanonady i kul odbijających się od metalu, Wasza dywersja także się sprawdziła.
Zoahn:
Rick stał przy uszkodzonej skrzynce pocztowej i palił papierosa, więc raczej wątpliwe, żeby wszyscy zdążyli uciec, gdy spałeś. -
Wyciągnął zawczasu linę z plecaka, po czym powiedział:
- Lawrence, podsadź nas. Potem przerzucimy ci linę z drugiej strony.
-
– Więc co teraz? – zapytał zanim podszedł do niego. – I siema czy coś.
-
Reich:
Pokiwał głową i ustawił się pod ogrodzeniem, układając odpowiednio dłonie. Dość sprawnie podsadził każdego z członków drużyny, aż po tej stronie ogrodzenia zostało tylko Was dwóch.
Zohan:
- Ta, powiedzmy. - odparł, jakoś nie był już tak wygadany, jak wcześniej. - Wychodzi na to, że mamy sprzeczne interesy. My dwaj wyruszamy dalej, oni zostają. Twój wybór, na co się zdecydujesz. -
– Ruszam z wami, chyba. – lepiej będzie jak dołączy do nich, bo większe prawdopodobieństwo jest, że trafi w Los Angeles na kogoś, komu zaszedł za skórę przed apokalipsą. – Tak, ruszam.