Dzikie Pogranicze
-
Spróbował wolną dłonią złapać za trzon włóczni i ją odepchnąć, aby go nie trafił w brzuch.
-
Przez ranę mężczyzna opadał z sił coraz bardziej, więc udało Ci się to zrobić, a on upadł na kolana, ledwo przytomny przez ból promieniujący z głębokiej rany w ramieniu.
-
Złapał oburącz rękojeść swojej broni i kopnął go w klatkę piersiową, aby wyciągnąć topór. Gdy to zrobił, to ruszył na krasnoluda.
-
Udało Ci się. Leif przyjął Twoją pomoc z otwartymi ramionami, sam nie mógł zbliżyć się do Krasnoluda, bo ten wymachiwał swoim toporem, nie było po nim widać żadnego zmęczenia. Gdy dostrzegł, że się do niego zbliżasz, odsunął się tak, aby mieć Was obu przed sobą, dobrze wiedział, że gdyby któryś z Was zaszedł go od tyłu, to byłby koniec walki.
-
– Dalej chce ci się walczyć? – zapytał krasnoluda i spróbował go jakoś okrążyć.
-
- Żywego mnie nie weźmiecie. - mruknął i widząc Twoje próby, zaatakował szerokim cięciem, którym chciał odrąbać Ci nogę nieco poniżej kolana.
-
Wykonał odskok w tył, aby uniknąć odcięcia nogi.
– A kto powiedział, że chcemy coś z tobą zrobić? Uciekaliśmy, a wy zaatakowaliście. – rzekł po tym, jeżeli udało mu się uniknąć cięcia. -
- Tamtych dwóch zabiliście, czemu mnie mielibyście oszczędzić? - odbił piłeczkę brodacz i tym razem rzucił się na Leifa, a jego potężny zamach o mało nie przeciął Twojego kompana na pół.
-
– Samoobrona. – odpowiedział krótko i zamachnął się lekko, aby za bardzo nie uszkodzić krasnoluda przy ewentualnym trafieniu. – W trójkę mamy większą szansę przeżyć w tej trawie.
-
Z łatwością sparował Twój cios, ale nie zaatakował po raz kolejny, chociaż broń miał wciąż uniesioną, gotową tak do ataku, jak i obrony.
- No, teraz gadasz z jajem, człowieczku. Masz jakąś ofertę? -
– Ofertę? Ja chcę się dostać do jakieś wioski lub miasta, a potem do innego miasta i tak dalej. Jeżeli nas zabijesz, to nie przeżyjesz tutaj, bo coś cię prędzej zeżre.
-
- Zdziwiłbyś się jeszcze… Jaką mam gwarancję, że jak rozstaniemy się w jakiejś cywilizacji, to nie pójdzie za mną? Albo nie odwalicie innej chujni?
-
– Po co mielibyśmy za tobą iść? Będziemy tutaj dalej walczyć, aż w końcu tutaj coś przyjdzie i będzie nowy problem czy zaprzestaniemy tego i ruszymy?
-
- Ruszymy. A jak jesteście tacy przyzwoici, to tamtego też zabierzecie czy pozwolicie mu tu zdechnąć? - zapytał, wskazując na człowieka, którego niedawno solidnie zdzieliłeś swoim toporem. Nie wyglądał na żywego, ale nie Tobie to oceniać, równie dobrze mógł stracić przytomność i jeszcze dałoby się mu pomóc, gdyby opatrzył go jakiś medyk z miasta albo innej strażnicy.
-
– Najwyżej rzucimy go na pożarcie. Leif, bierz go na plecy i idziesz po środku, a ja zaraz za tobą.
-
- Ja pójdę w środku, nie mam zamiaru Wam ufać i chcę mieć za sobą jednego z Was, a nie obu. - zaprotestował Krasnolud. Domyślałeś się, że obawiał się noża wbitego w plecy, lub jakiejkolwiek innej broni, a gdyby tylko jeden z Was szedł za nim, miałby większe szanse na przeżycie oraz opcjonalne zabranie jednego z Was ze sobą, a konkretniej to tego, który pójdzie przed nim.
-
– Jak tam sobie chcesz. Najwyżej Leif zrzuci na ciebie twojego towarzysza. Ja początek, ty środek, Leif na końcu. Ruszajmy. – rzekł, poczekał jak się ustawią i wtedy ruszył.
-
Twój kompan bez słowa zabrał rannego najemnika i wspólnie ruszyliście dalej. Wędrowaliście cały dzień, ale bez większych ekscesów: Dzikie drapieżniki nie miały chyba ochoty walczyć z trzema oponentami na raz, a nawet gdyby, mogliście poświęcić rannego. Nie byliście jednak do tego zmuszeni, Orkowie również Was nie ścigali, co oznacza, że albo zostali wybici bądź odparci, albo wygrali i teraz korzystali z owoców swojego zwycięstwa, szlachtując pozostałych przy życiu najemników i sługusów kupca oraz rozkradając wszystko, co przedstawia dla nich jakąkolwiek wartość.
-
Lepiej dla niego by było, gdyby wygrali, bo wtedy są mniejsze szanse, że trafi na tych samych orków. Skoro wędrowali cały dzień, to warto odpocząć, a on mógłby rzucić okiem na rannego i spróbować go obudzić lub uśmierzyć jego ból za pomocą jakieś rośliny lub mikstury. W końcu wie trochę o alchemii. Rozejrzał się za jakimś miejscem, które byłoby odpowiednie na obóz, czyli jakieś większe drzewo albo jakaś jaskinia.
-
Mogliście rozbić obóz, jak najbardziej, ale również zaryzykować wędrówkę jeszcze godzinę lub dwie, aby dotrzeć do położonej niedaleko wieży, zapewne strażnicy, w której stacjonowali jacyś żołnierze.
//Mój błąd, miałem o tym napisać w poprzednim poście, ale najwidoczniej wyleciało mi z głowy.//