Dallas
-
Antek:
Waliłeś w gruncie rzeczy na ślepo, ale tak wielu wrogów, na tak małej przestrzeni gwarantowało, że prawie każdy strzał zrobi swoje. Nim znów skryłeś się za osłoną, mogłeś nieco przyjrzeć się swoim oponentom: Wszyscy byli ludźmi, mężczyznami, odzianymi w stroje typowe dla żołnierzy, włącznie z ochraniaczami na łokcie czy kolana, hełmami czy maskami przeciwgazowymi, uzbrojeni w pistolety maszynowe i karabinki automatyczne. Nie mieli żadnych oznaczeń przynależności do którejś z frakcji, a przynajmniej Ty żadnych nie zauważyłeś. Odziani byli w kamizelki kuloodporne, a mimo to jęknęli, gdy zostali trafieni, możliwe, że ich zraniłeś lub sprawiłeś ból, ale chyba na zabicie nie ma co liczyć.
Zohan:
Na drugim końcu stołu, owszem. Również jego pochłaniało w głównej mierze jedzenie, a nie jakiekolwiek rozmowy z siedzącymi wokół ludźmi. Nie ma co mu się dziwić, z Was dwóch to on miał szybki metabolizm i lubił dobrze zjeść, a wcześniej nie miał zbytnio ku temu warunków. Jeśli się nie myliłeś, to chyba pochłaniał już trzecią porcję tego, co było na stole. -
Rzucił więc kolejny granat błyskowy i przeładował pistolet. Po przeładowaniu pistoletu strzelił kolejne dziesięć razy w kierunku przeciwnika.
-
I dobrze, niech je. Gdy już skończył dokładkę, to podsłuchał jakieś rozmowy przy stole.
-
Antek:
Wystrzeliłeś dwa, gdy tamci odpowiedzieli taką nawałą ogniową, że podziurawiliby Cię jak sitko, gdybyś w porę się nie ukrył. Gorzej, że zaraz zaczną walić po ścianach, a te kul nie zatrzymają.
Zohan:
Ludzie rozmawiali tu o sprawach dnia codziennego: O tym, jakie szykują się plony, jak było na pastwisku ze zwierzętami, i ile kto samotnych Zombie szlajających się po okolicy odstrzelił. Jakby apokalipsa tu w ogóle nie dotarła. -
Wyciągnął granat odłamkowy, wyjął zawleczkę, wychylił się za ścianę i rzucił granat w kierunku wroga.
-
Efekt był przeciwny do zamierzonego, bo nim ten zdążył eksplodować, został odrzucony lub odkopnięty w Twoją stronę.
-
Spróbował odrzucić granat w stronę wroga, a jeśli to się uda, to zacznie uciekać w stronę kuchni.
-
Czyli uprawiają ziemię, mają zwierzęta i pewnie robią jeszcze inne rzeczy związane z ranczem, o których pewnie nie wie. Jeść więcej nie będzie, więc odszedł od stołu i poszedł do baraków, aby sobie zaklepać jakąś pryczę.
-
Antek:
Nie udało się, granat eksplodował, nim zdołałeś się po niego schylić, co paradoksalnie uratowało Ci życie, gdybyś miał go już w dłoni w chwili eksplozji, prawdopodobnie byłbyś martwy. Przeżyłeś, owszem. Jak? Nie wiedziałeś, miałeś tylko migawki, niezbyt wyraźne, czasem zlewające się ze sobą: Widziałeś napastników, lufę pistoletu jednego z nich tak blisko twarzy, że mógłbyś ją ucałować, strzały, czyjeś ręce ciągnące Cię w kierunku samochodu, ślady krwi, które zostawiłeś na podłodze domu… Później kompletnie straciłeś świadomość.
Gdy ją odzyskałeś, znajdowałeś się w jakimś namiocie, na prostym łóżku, z małą poduszką pod głową i wytartym kocem na sobie. Byłeś nagi od pasa w górę, a przynajmniej w teorii, większość Twojego brzucha pokrywały bandaże, podobnie z klatką piersiową. Twój ekwipunek i ubrania leżały na ziemi obok, tuż obok krzesła, na którym siedział jeden z najemników, ubrany w kombinezon mechanika lub kogoś w tym guście, krótko ścięty młodzian, mógł mieć jakieś dwadzieścia kilka lat, rozwiązujący krzyżówkę.
- Hmmm… “Niechęć do gatunku ludzkiego”, na jedenaście liter… - mruknął, z pewnością sam do siebie, pewnie jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że się obudziłeś.
Zohan:
Nikt Cię nie zatrzymywał, a jeśli chodzi o baraki, to je odnalazłeś bez problemu, były to proste drewniane konstrukcje, w których nic poza piętrowymi łóżkami w zasadzie nie było. Baraków było łącznie siedem, a w każdym spać mogło sześć osób, choć wątpiłeś, aby wszystkie były pełne. Gorzej, że nie jesteś pewien, gdzie są wolne miejsca. -
- Cóż, pewnie dość mocno zostałem poturbowany, skoro mam na sobie tyle bandaży. Ale zaraz… czy ja nie jestem w niewoli? - pomyślał zaskoczony. Istotnie, walczył z innymi najemnikami i to oni mogli go wziąć w niewolę. Raczej nie będzie w stanie efektywnie zabrać swój ekwipunek - w końcu dostał kilka kulek w brzuch.
- Mizantropia. - rzekł nieco zdezorientowany do najemnika-mechanika. -
Najwyżej jak ktoś się przyjebie do niego o miejsce, to zejdzie i sobie poszuka innego. Usiadł na jednym z łóżek i wziął się za czyszczenie swojej broni, aby jakoś zabić czas.
-
Antek:
- Hm, faktycznie. Pasuje. - odparł uradowany, w ogóle niezmieszany tym, że się obudziłeś, wpisując hasło do krzyżówki. Później włożył ją do jednej kieszeni, a długopis do drugiej. - Myślałem już, że w ogóle dziś nie wstaniesz, wtedy byłoby kiepsko. Medyk twierdzi, że powinieneś być w stanie chodzić, choć do nowego trochę Ci brakuje. Spróbuj, bo nie mamy za dużo czasu, niedługo wyruszamy.
Zohan:
Gdy ludzie zaczęli schodzić się po kolacji, do tego baraku, który wybrałeś, trafiły tylko trzy osoby, niezbyt przejęte tym, że mają Cię za nowego lokatora. Jax odnalazł Cię po jakimś czasie, zapewne metodą prób i błędów, wchodząc do wszystkich baraków po kolei, zajmując łóżko nad Tobą. A broń lśniła. -
- Kuźwa, a ja myślałem, że już będzie po mnie. - powiedział i spróbował się podnieść, a jeśli to się uda, to pora spróbować podejść po swoje ubrania i ekwipunek.
-
– Dali nam robotę na pojutrze. – zaczął. – Poza ranczem.
-
Antek:
//Przyśpiesz trochę te prozaiczne czynności.//
Nogi lekko się pod Tobą uginały, ale byłeś w stanie stabilnie chodzić.
- Bo będzie. - odparł mężczyzna z zagadkowym uśmieszkiem i wyszedł z namiotu. - Ubieraj się, bierz graty i chodź, mówię przecież, że nie mamy czasu.
Zohan:
- Spęd bydła? - zapytał półżartem i półserio. W sumie, to nie musi być wcale takie nieprawdopodobne, jakby Ci się wydawało. -
Szybko się ubrał, wziął swój ekwipunek i wyszedł z namiotu.
- Dobra, to idziemy. - odparł. -
Pewnie nadejdzie taki dzień, że będą wypasać bydło i je zaganiać. O ile dożyje takiego dnia.
– Ruszymy po zrzut tego… ee… Z-Comu. Jutro pewnie będziemy siedzieć na ranczu i robić jakieś codzienne roboty. -
Antek:
Po wyjściu z namiotu zdałeś sobie sprawę, że musiałeś być nieprzytomny dość długo, najpewniej kilka dni, bo obóz znacząco się rozrósł, został w pełni umocniony: Otoczony suchą fosą głęboką na ponad cztery metry, murem z gruzu i samochodowych wraków oraz tym podobnymi, prymitywnymi, ale jednak spełniającymi swoje zadanie, fortyfikacjami.
- Przez Ciebie i tego drugiego cały zwiad w Dallas wziął w łeb. Przeżyłeś tylko Ty i jeden z żołnierzy, który Cię stamtąd wyciągnął, reszta zginęła tam lub tutaj, gdy nasi medycy nie zdążyli ich połatać. No, może i to nie Twoja wina, ale kogoś trzeba było obwinić, ten drugi narażał dla Ciebie swoje życie, więc został bohaterem, a reszta jest martwa, musiało oberwać się Tobie. Tutaj wspomnę, że Stary jest konkretnie surowy, mógłby Cię nawet za to rozstrzelać, ale masz szczęście, zabrał Ci tylko samochód na potrzeby naszej drużyny, a Ciebie przeniósł na kompletnie nowe stanowisko. Chociaż ja to bym rozstrzelał, wyjdzie to samo, a męczyć się będziesz krócej.
Zohan:
- Zrzut? W sensie, że broń, amunicja, jedzenie i inne takie? -
- Wiem, że zjebałem, i pewnie powinienem był dawno zostać rozstrzelany. - odparł. - Wiadomo coś o chujach, którzy nas wtedy zaatakowali?
-
– Tego oczekują ludzie, a co będzie w tym zrzucie to nikt nie wie. Równie dobrze może być coś, czego nikt by się nigdy nie spodziewał.