Dallas
-
Antek:
Nie udało się, granat eksplodował, nim zdołałeś się po niego schylić, co paradoksalnie uratowało Ci życie, gdybyś miał go już w dłoni w chwili eksplozji, prawdopodobnie byłbyś martwy. Przeżyłeś, owszem. Jak? Nie wiedziałeś, miałeś tylko migawki, niezbyt wyraźne, czasem zlewające się ze sobą: Widziałeś napastników, lufę pistoletu jednego z nich tak blisko twarzy, że mógłbyś ją ucałować, strzały, czyjeś ręce ciągnące Cię w kierunku samochodu, ślady krwi, które zostawiłeś na podłodze domu… Później kompletnie straciłeś świadomość.
Gdy ją odzyskałeś, znajdowałeś się w jakimś namiocie, na prostym łóżku, z małą poduszką pod głową i wytartym kocem na sobie. Byłeś nagi od pasa w górę, a przynajmniej w teorii, większość Twojego brzucha pokrywały bandaże, podobnie z klatką piersiową. Twój ekwipunek i ubrania leżały na ziemi obok, tuż obok krzesła, na którym siedział jeden z najemników, ubrany w kombinezon mechanika lub kogoś w tym guście, krótko ścięty młodzian, mógł mieć jakieś dwadzieścia kilka lat, rozwiązujący krzyżówkę.
- Hmmm… “Niechęć do gatunku ludzkiego”, na jedenaście liter… - mruknął, z pewnością sam do siebie, pewnie jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że się obudziłeś.
Zohan:
Nikt Cię nie zatrzymywał, a jeśli chodzi o baraki, to je odnalazłeś bez problemu, były to proste drewniane konstrukcje, w których nic poza piętrowymi łóżkami w zasadzie nie było. Baraków było łącznie siedem, a w każdym spać mogło sześć osób, choć wątpiłeś, aby wszystkie były pełne. Gorzej, że nie jesteś pewien, gdzie są wolne miejsca. -
- Cóż, pewnie dość mocno zostałem poturbowany, skoro mam na sobie tyle bandaży. Ale zaraz… czy ja nie jestem w niewoli? - pomyślał zaskoczony. Istotnie, walczył z innymi najemnikami i to oni mogli go wziąć w niewolę. Raczej nie będzie w stanie efektywnie zabrać swój ekwipunek - w końcu dostał kilka kulek w brzuch.
- Mizantropia. - rzekł nieco zdezorientowany do najemnika-mechanika. -
Najwyżej jak ktoś się przyjebie do niego o miejsce, to zejdzie i sobie poszuka innego. Usiadł na jednym z łóżek i wziął się za czyszczenie swojej broni, aby jakoś zabić czas.
-
Antek:
- Hm, faktycznie. Pasuje. - odparł uradowany, w ogóle niezmieszany tym, że się obudziłeś, wpisując hasło do krzyżówki. Później włożył ją do jednej kieszeni, a długopis do drugiej. - Myślałem już, że w ogóle dziś nie wstaniesz, wtedy byłoby kiepsko. Medyk twierdzi, że powinieneś być w stanie chodzić, choć do nowego trochę Ci brakuje. Spróbuj, bo nie mamy za dużo czasu, niedługo wyruszamy.
Zohan:
Gdy ludzie zaczęli schodzić się po kolacji, do tego baraku, który wybrałeś, trafiły tylko trzy osoby, niezbyt przejęte tym, że mają Cię za nowego lokatora. Jax odnalazł Cię po jakimś czasie, zapewne metodą prób i błędów, wchodząc do wszystkich baraków po kolei, zajmując łóżko nad Tobą. A broń lśniła. -
- Kuźwa, a ja myślałem, że już będzie po mnie. - powiedział i spróbował się podnieść, a jeśli to się uda, to pora spróbować podejść po swoje ubrania i ekwipunek.
-
– Dali nam robotę na pojutrze. – zaczął. – Poza ranczem.
-
Antek:
//Przyśpiesz trochę te prozaiczne czynności.//
Nogi lekko się pod Tobą uginały, ale byłeś w stanie stabilnie chodzić.
- Bo będzie. - odparł mężczyzna z zagadkowym uśmieszkiem i wyszedł z namiotu. - Ubieraj się, bierz graty i chodź, mówię przecież, że nie mamy czasu.
Zohan:
- Spęd bydła? - zapytał półżartem i półserio. W sumie, to nie musi być wcale takie nieprawdopodobne, jakby Ci się wydawało. -
Szybko się ubrał, wziął swój ekwipunek i wyszedł z namiotu.
- Dobra, to idziemy. - odparł. -
Pewnie nadejdzie taki dzień, że będą wypasać bydło i je zaganiać. O ile dożyje takiego dnia.
– Ruszymy po zrzut tego… ee… Z-Comu. Jutro pewnie będziemy siedzieć na ranczu i robić jakieś codzienne roboty. -
Antek:
Po wyjściu z namiotu zdałeś sobie sprawę, że musiałeś być nieprzytomny dość długo, najpewniej kilka dni, bo obóz znacząco się rozrósł, został w pełni umocniony: Otoczony suchą fosą głęboką na ponad cztery metry, murem z gruzu i samochodowych wraków oraz tym podobnymi, prymitywnymi, ale jednak spełniającymi swoje zadanie, fortyfikacjami.
- Przez Ciebie i tego drugiego cały zwiad w Dallas wziął w łeb. Przeżyłeś tylko Ty i jeden z żołnierzy, który Cię stamtąd wyciągnął, reszta zginęła tam lub tutaj, gdy nasi medycy nie zdążyli ich połatać. No, może i to nie Twoja wina, ale kogoś trzeba było obwinić, ten drugi narażał dla Ciebie swoje życie, więc został bohaterem, a reszta jest martwa, musiało oberwać się Tobie. Tutaj wspomnę, że Stary jest konkretnie surowy, mógłby Cię nawet za to rozstrzelać, ale masz szczęście, zabrał Ci tylko samochód na potrzeby naszej drużyny, a Ciebie przeniósł na kompletnie nowe stanowisko. Chociaż ja to bym rozstrzelał, wyjdzie to samo, a męczyć się będziesz krócej.
Zohan:
- Zrzut? W sensie, że broń, amunicja, jedzenie i inne takie? -
- Wiem, że zjebałem, i pewnie powinienem był dawno zostać rozstrzelany. - odparł. - Wiadomo coś o chujach, którzy nas wtedy zaatakowali?
-
– Tego oczekują ludzie, a co będzie w tym zrzucie to nikt nie wie. Równie dobrze może być coś, czego nikt by się nigdy nie spodziewał.
-
Antek:
- Niech Cię o to głowa nie boli, Stary ich rozgryzie, zeżre i wysra. A zresztą, już się więcej nie spotkacie: Wyjeżdżasz z Dallas.
Zohan:
- My tu już trzeci raz z rzędu czekamy na pornosy! - odkrzyknął jeden z ludzi, z którymi dzieliliście barak, a reszta zaśmiała się. -
- Hm? Czyżby to było zakończenie mojej współpracy ze Starym? - zapytał zaintrygowany, szczególnie przez to, że najemnik powiedział mu, że wyjeżdża z Dallas.
-
– Wystarczy wam kamera, jakaś dziewczyna i możecie sami je nagrywać! – ten mu również odkrzyknął. – I ba! Takie przejdą do historii, bo ile osób nagrało pornosy w trakcie apokalipsy? Założę się, że nikt!
-
Antek:
- Jeśli byś tu został, to nawet jego autorytet by Cię nie ochronił. Przez Ciebie zginęło kilku chłopaków, którzy mieli o wiele dłuższy staż i przyjaciół, więc w końcu ktoś zatłukłby Cię, a wszystko zrzucono by na jakiś wypadek. Dlatego właśnie jedziesz z nami. Stary chce zadomowić się w Dallas, zrobić tutaj bazę do dalszych wypadów i zleceń. Jakimś cudem skontaktował się ze swoim starym znajomym, który załatwi nam wszystkie potrzebne towary, o ile my będziemy chronić konwoje pojazdów z zaopatrzeniem. Tak czy siak: Gratuluję. Właśnie zostałeś dumnym czołgistą.
Zohan:
Jak na nowego, chyba zdobyłeś sobie ich ich sympatię, co jest dobrym początkiem, bo do przyjaźni czy zaufania daleko. No i masz gwarancję, że nie poderżną Ci gardła, gdy będziesz spać, a to też miła rzecz. -
- O kurwa. Spodziewałem się raczej tego, że zostanę wypieprzony na zbity pysk, ale nie tego, że zostanę czołgistą. - odpowiedział zaskoczony. - Ja bardziej nadaję się na zwiadowcę, czy coś, ale postaram się jak najlepiej sprawdzić w roli czołgisty. - dodał entuzjastycznie i zasalutował.
-
Gardła nie poderżną, ale nasrać pod kołdrę mogą, czego naprawdę by nie chciał. Ściągnął z siebie łachmany i poszedł spać.
-
Antek:
Mężczyzna popatrzył na Ciebie jak na idiotę i ryknął serdecznym śmiechem.
- Ja pierdolę, facet, Ty nawet nie wiesz, w co się wpakowałeś… Ujmę to tak: Cała załoga trzyma się razem od chwili, kiedy poskładaliśmy ten czołg do kupy. Z wyjątkiem tego czołgisty, który obejmuje fuchę strzelca, takich mieliśmy już chyba czternastu i wszyscy zginęli. Jeden przeżył rekordowo dwa miesiące, inny zginął tego samego dnia, jak obsadził swoje stanowisko, gdy odłamek urwał mu łeb. Dlatego powinieneś się cieszyć, gdybyśmy Cię wywali.
Zohan:
Zasnąłeś, a obudziłeś się o świcie. Może i nie o stereotypowym pianiu koguta, ale na dźwięk trąbki jak najbardziej. -
- Zobaczymy, czy pobiję ten rekord. - odpowiedział pewnym siebie głosem, choć był nieco poddenerwowany faktem, iż nie posiada doświadczenia jako czołgista, a tym bardziej miał być pewnie na pozycji strzelca.
- Kiedy wyruszamy? - zapytał.