[Powierzchnia] Osiedle Piastów
-
Osiedle zostało wybudowane jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegło wieku, by zapewnić dom dla tysięcy robotników pracujących przy wyrobie koksu. Wielkie blokowiska piętrzyły się ku chmurom, wypełnione gwarem codziennego życia. Trzecia wojna światowa zmieniła ten stan rzeczy, bo choć Piastów jakkolwiek nie ucierpiało podczas bombardowania Zdzieszowic, to wielki pożary, jakie nawiedziły szargane walką o zasoby miasto, zamieniły budynki z wielkiej płyty w zionące pustką, czarne skorupy. Walki między zdesperowanymi ostatkami mieszkańców także zdewastowały zabudowę. Dziś, 22 lata od dnia Apokalipsy, to co ocalało z Osiedla, zostało w znacznym stopniu rozszabrowane. Łazicy zaglądają tu coraz rzadziej.
-
Dzieciożerca
Rdzawe Widmo otworzyło oczy. Leżał w piwnicy, która tymczasowo służyła za kryjówkę mu i jego towarzyszom. Wtedy coś poczuł. Dziwne, bliżej nieokreślone uczucie, a raczej… jego brak. Nie miał władzy w swoich mięśniach. Jego kończyny były wiotkie. Mógł poruszać jedynie ustami i powiekami. Pomimo tego, dokładnie widział wnętrze brudnego pomieszczenia, potrafił spojrzeć w każdy jego kąt, niemalże jakby jego wzrok zawisł nad ciałem. Wtedy spostrzegł rzeźnię, jaka go otaczała. Księciuniu został przybity do framugi, z rękami szeroko rozłożonymi na boki. W tej pozycji przypominał człowieka, o którym tak często opowiadał. Na lewo od niego klęczał Grot. Spomiędzy dłoni, którymi zasłaniał twarz, w miejscu szkieł jego gogli wyrastały dwie strzały. Krew ciekła przez mu przez palce. Gladiator leżał obok swojego szefa. Z jego piersi sterczało mnóstwo mieczy, włóczni, strzał, ostrz, a na jednym z nich sam zaciskał dłonie. W jego ustach pływała spora ilość krwi. Chłystek wisiał na ścianie, twarzą odwrócony w stronę duchownego. Trzymał się na niej dzięki trzem prętom zbrojeniowym - jeden przebijał jego krocz, drugi serce, a ostatni usta. Gdy jedna z kropel posoki uderzyła nadzwyczaj głośnie o posadzkę, Dzieciożerca usłyszał długi, mrożący krew w żyłach syk. Glizdek unosił łeb nad jego ciałem, uchylając gębę najeżoną ostrymi jak brzytwa zębiskami i kłami, które przypominały wielkie noże. Mutant wodził językiem zapach bandyty.
// Spokojnie, spokojnie. Graj, zaraz się wszystko wyjaśni. Nie zmarnuję pracy, którą włożyłeś w towarzyszy, nie tak szybko. //
-
- Co do chuja karmazyna? - westchnął. Ach, no tak. Był szalony. Kolejna porąbana wizja umysłu, którego psychika jest w strzępach. Cóż, bywało gorzej. Gwizdnął na węża, tak zwykle go przywoływał, teraz był ciekaw jego reakcji.
-
Dzieciożerca
Gwizd podziałał na zwierzę inaczej niż zazwyczaj. Glizdek wydał z siebie przeraźliwy pisk i zatopił kły w swoim opiekunie. Rdzawego Renegata przeszyły fale bólu, ale to nie był koniec. Wąż nieustannie kąsał, przesuwając kły w górę torsu. W końcu, po kilkudziesięciu sekundach, które wydawały się godzinami tortur, mutant nachylił ociekający krwią łeb nad szyję swojej ofiary. Paszcza zapikowała w dół i rozszarpała gardziel mężczyzny. Dzieciożerca powoli dusił się własną krwią, desperacko usiłując złapać oddech.
— Szefie? — Zobaczył nad sobą Księciunia. Był w tej samej piwnicy, w której obudził się przed momentem, tyle, że tu wszyscy żyli. Część jego bandy wciąż spała, duchowny i Chłystek wyglądali na świeżo wybudzonych. Glizdek leżał nieruchomo w kącie. -
//Dawaj odpisy do innych PBF’ów a nie.//
- Czego? - odparł, podnosząc się do pozycji siedzącej. Sięgnął po jedną z butelek wody, które miał przy sobie, i upił mały łyk. - Miałem sen. - dodał, jak gdyby dla wyjaśnienia i znów napił się wody. -
// Daj mi słowo zachęty. //
— A my wam powiemy, że Szef charczał, jakby zaraz miał się udusić. Bogu za ratunek dziękować. — Księciunio odsunął się i oparł na łokciach. Wyjął z kieszeni naszyjnik stworzony z zębów zabitych przez bandę mutantów i zaczął miarowo przesuwać osobliwe koralki w rytm niezrozumiale mamrotanych słów.
— Nie, ale serio, Szefie, myślałem, że zaraz wykaszlesz kutasa gębą. — Chłystek zaśmiał się, po czym wyciągnął z kieszeni pasek jakiegoś mięsa i odgryzł solidny kawał. Drugą część podał jemu: —Jaki masz plan na dziś? — Zapytał. -
//Koks.//
- Zabawne, kurwa. No normalnie zesrałbym się ze śmiechu. - mruknął i przyjął jedzenie. Żuł miarowo pasek mięsa i zastanawiał się nad jego słowami. - Co będziemy robić? To co zawsze, Chłystku: Spróbujemy opanować świat. Albo chociaż to smutne jak pizda gruzowisko. -
// Nie przekonujesz mnie. //
Dzieciożerca
— A właśnie, mówiąc o tym gruzowisku, to on — Chłystek wskazał skinieniem głowy na zanurzonego w rytuale księdza: — widział nad ranem coś ciekawego i chyba powinieneś o tym usłyszeć, Szefie. — Duchowny jednak nie wydawał się poruszony słowami młodzieńca, bo całą uwagę poświęcał naszyjnikowi. Dopiero uderzenie w ramię otrzeźwiło go na tyle, by po szybkich wyjaśnieniach mógł odpowiedzieć.
— Widzieliśmy stwora wielkiego jak Świątynia Salomona, kiedy odprawialiśmy jutrzenkę na warcie! Cały czarny, wysoki na piętro i z kłami dłuższymi niż my dwaj razem wzięci! Tak, tak, ogromny był! — Klecha żywo pokiwał głową, jakby na potwierdzenie własnych słów.
— Wypił butelkę lewego bimbru, nie? — Młodzieniec zapytał się półgłosem. -
//Twoja strata, za kilka dni sam będziesz jęczeć o odpisy.//
- To ja jestem tu tym walniętym, Księciuniu, nie pamiętasz? - odrzekł, jego bardziej rozbawiło niż wystraszyło to, co mówił duchowny. - Takie stwory nie istnieją. -
// Powiedz no, Fatalisto; Jęczałem kiedyś o odpisy? //
Dzieciożerca
— Zobaczycie, zobaczycie, o Bogu też tak nam mówili… — Duchowny mruknął i powrócił do swoich modłów. Chyba przyszedł najwyższy czas na obudzenie reszty bandy, jeżeli Renegat miał dzisiaj ochotę na jakąś większą akcję. Być może warto było sprawdzić, co kombinowało kilku Łazików, którzy ostatnimi czasy podejrzanie często złazili się do jednego z mieszkań kilka bloków dalej. -
//Nigdy nie mów nigdy.//
Gdzie Łaziki, tam łupy, a przynajmniej wedle jego logiki. Dlatego zaczął budzić resztę, a choć korciło go, żeby zrobić to za pomocą donośnego “TE POPIERDOLEŃCE Z METRA ATAKUJĄ, ŁAPAĆ ZA BROŃ!!!”, to jednak się powstrzymał, bo jeszcze wywołałby zmutowanego wilka z radioaktywnego lasu. Zamiast tego zwyczajnie ich szturchał lub lekko kopał, jeśli tamto nie pomogło. -
Dzieciojad
Szybciej lub wolniej, cała banda stawała na nogi. Jedynie Gladiator miał małe problemy z otworzeniem oczu, ale gdy tylko Szef zbliżył nogę, by go kopnąć, potężny mężczyzna nie otwierając oczu złapał ją i zamknął w żelaznym ucisku. Szybko ją wypuścił, pewnie zdawszy sobie sprawę z tego, że nic mu nie zagrażało.
— Dzień dobry. — Wypowiedział, nienaturalnie dobrą polszczyzną. Właściwie, czy na pewno on to powiedział? Na pewno nie był to jego głos, a poza tym wojownik nawet nie poruszył ustami. -
Wzruszył ramionami i rozejrzał się wokół, niepewny czy to głos intruza, czy może ten w jego głowie.
-
Dzieciożerca
Kanibal wciąż nie mógł zyskać pewności. Wiadome było jedno, na pewno nie powiedział tego Gladiator, bo otworzył oczy dopiero po chwili i wstał, naprężając mięśnie pleców, niemalże jakby prezentując się przed tłumami. Pewnie jakiś stary nawyk. Rozglądając się wokół, nikogo obcego też nie zauważył, choć w korytarzu kątem oka dostrzegł ulotny cień, jednak nie był na tyle “żywy”, by został uznany za zagrożenie. Jego trepy zabrały się za jedzenie.
-
On już był najedzony, więc zajął się konserwacją broni, od czasu do czasu rzucając okiem na miejsce, w którym widział cień, ale robił to tak, aby ten tego nie zauważył, a przynajmniej na to liczył.
-
Dzieciojad
Po krótkim czasie Rdzawy Renegat i jego kompani byli gotowi do czegokolwiek ich szef postanowi. W tym czasie cień nie zawitał do nich ani razu więcej. Pewnie było to tylko przywidzenie, może drobne zwierzę. Albo nie.
— Szefie, może ogarniemy dzisiaj tą melinę Łazików? Wie Szef którą. — Odezwał się Chłystek, pewnie mając na myśli jeden pobliski blok, do którego od jakiegoś czasu para Łazików chodziła tam i z powrotem, znosząc tam różnego rodzaju przedmioty. -
- Lepsze to niż majaki walniętego klechy. - odrzekł i rozejrzał się wokół. - No, także wszyscy gotowi?
-
Dzieciożerca
Wszyscy zgodnie kiwnęli głową, sygnalizując, że są gotowi. Droga na zewnątrz była prosta - przejść korytarzem, omijając po drodze pułapki zastawione przez grupę, następnie wspiąć się na klatkę schodową i odsunąć blokującą zejście paletę. Wtedy już kilka kroków dzieliło zejście do piwnicy od dawno pozbawionej drzwi framugi wyjścia z bloku.
-
A więc wziął w dłonie kuszę i poprowadził grupę naprzód, raczej dość dziarskim krokiem, w końcu przerabiali to wielokrotnie. Dopiero przy wyjściu zatrzymał się na chwilę i wyjrzał dyskretnie na zewnątrz, badając teren.
-
Dzieciożerca
Nic nie zwiastowało problemów. Okoliczne gruzowiska i szkielety blokowisk wyglądały na puste i martwe, poza jednym cieniem, który na mgnienie oka pojawił się w pustym oknie oddalonego od was budynku. Pewnie był to połysk, nic groźnego. Wszystko przykrywała cienka warstewka marcowego śniegu, gdzieniegdzie topiąca się, wypełniając zapadnięte chodniki błotnistą breją. Uroki wiosny w nowym świecie, nieprawdaż?