Dzikie Pogranicze
-
– Jak tam sobie chcesz. Najwyżej Leif zrzuci na ciebie twojego towarzysza. Ja początek, ty środek, Leif na końcu. Ruszajmy. – rzekł, poczekał jak się ustawią i wtedy ruszył.
-
Twój kompan bez słowa zabrał rannego najemnika i wspólnie ruszyliście dalej. Wędrowaliście cały dzień, ale bez większych ekscesów: Dzikie drapieżniki nie miały chyba ochoty walczyć z trzema oponentami na raz, a nawet gdyby, mogliście poświęcić rannego. Nie byliście jednak do tego zmuszeni, Orkowie również Was nie ścigali, co oznacza, że albo zostali wybici bądź odparci, albo wygrali i teraz korzystali z owoców swojego zwycięstwa, szlachtując pozostałych przy życiu najemników i sługusów kupca oraz rozkradając wszystko, co przedstawia dla nich jakąkolwiek wartość.
-
Lepiej dla niego by było, gdyby wygrali, bo wtedy są mniejsze szanse, że trafi na tych samych orków. Skoro wędrowali cały dzień, to warto odpocząć, a on mógłby rzucić okiem na rannego i spróbować go obudzić lub uśmierzyć jego ból za pomocą jakieś rośliny lub mikstury. W końcu wie trochę o alchemii. Rozejrzał się za jakimś miejscem, które byłoby odpowiednie na obóz, czyli jakieś większe drzewo albo jakaś jaskinia.
-
Mogliście rozbić obóz, jak najbardziej, ale również zaryzykować wędrówkę jeszcze godzinę lub dwie, aby dotrzeć do położonej niedaleko wieży, zapewne strażnicy, w której stacjonowali jacyś żołnierze.
//Mój błąd, miałem o tym napisać w poprzednim poście, ale najwidoczniej wyleciało mi z głowy.// -
O ile ci żołnierze ich nie zabiją. Zaryzykował i poszedł w kierunku owej wieży.
-
A wraz z Tobą pozostali. Strażnica była tym, czym wydawała się od początku: Kamienną, kwadratową wieżą, zwieńczoną kwadratowym dachem, na któym były też blanki i łucznicy, celujący do Was ze swojej broni. Na zewnątrz było tylko kilku żołnierzy, odzianych w skórzane kaftany lub kolczugi oraz jakieś tam hełmy. Na wyposażeniu mieli noże, włócznie, tarcze z drewna i jednoręczną broń, głównie proste miecze, pałki czy topory. Nie nosili na sobie żadnego emblematu, który świadczyłby o tym, że przynależą do jakiejś frakcji. Byli to zapewne żołnierze jednego z lokalnych włodarzy lub wolnych miast, a nie któregoś z verdeńskich bądź nirgaldzkich państw.
Nie zaatakowali Was, ale przerwali wszystko, co robili do tej pory, chwytając za broń i przyjmując pozycje obronne. Głównym zagrożeniem byli tu dzicy Orkowie, zwierzęta, potwory i bandyci, Wy pasowaliście tylko do tej ostatniej kategorii.
- Kim jesteście i czego tu chcecie? - zapytał jeden z żołnierzy. -
– Nic nie gadaj. Ja się tym zajmę. – powiedział szeptem do krasnoluda. – Najemnicy, którzy uszli z życiem przed atakiem Orków. – zwrócił się do żołnierza. – Szukamy schronienia i chcemy opatrzyć rany naszego rannego towarzysza. – nie powiedział rzecz jasna, że to on sam przyczynił się do obecnego stanu rannego.
-
- A gdzie zostaliście napadnięci? - zapytał, przyjmując nieco spokojniejszy ton i postawę. Pewnie chciał wiedzieć, jak blisko może znajdować się zagrożenie i czy opłacałoby się wysłać tam kogoś, kto mógłby przeszukać wozy zaatakowanej karawany, służba na pograniczu była niebezpieczna, a dawali za nią psie pieniądze, nic dziwnego, że każdy kombinował jak mógł, byleby tylko zarobić.
-
– Po środku niczego, jakiś dzień marszu stąd. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
-
- Co przewoziliście i czy ocalał ktoś jeszcze?
-
//było gdzieś w ogóle wspomniane, co było przewożone?//
-
//Nie, więc możesz mu powiedzieć, że dla kupca do wozu nie zaglądałeś, bo nie za to Ci płacił. Albo zwyczajnie coś wymyślić.//
-
– Nie wiem, co było w tej karawanie, płacono nam tylko za jej ochronę. Nie wiem czy ktokolwiek ocalał, bo uciekliśmy, gdy zaczęło się robić naprawdę gorąco.
-
- Płacą nam za ochronę tych ziem, a obawiam się, że atak na karawanę odbył się właśnie na nich. - powiedział dowódca żołnierzy, pocierając się po kilkudniowym zaroście na brodzie w zamyśleniu. - Dlatego możemy dać Wam schronienie na noc, nakarmić, napoić i dać zapasy na dalszą drogę, jeśli przemilczycie, gdzie odbył się ten atak. Umowa stoi?
-
– Stoi. Ale zajmiecie się nim, prawda? – spojrzał na rannego, który spoczywa na plecach Leifa.
-
- Zrobimy co możemy, ale i tak powinniście udać się z nim do medyka z prawdziwego zdarzenia w jakimś mieście. - odparł i otworzył drzwi do strażnicy. - Wchodźcie, niedługo zapadnie zmrok, a zostanie wtedy na zewnątrz to bardzo zły pomysł.
-
– Miejcie oczy dookoła głowy i nasłuchujcie. – powiedział szeptem do Krasnoluda i Leifa, a następnie wszedł do strażnicy.
-
Twój kompan kiwnął głową, a Krasnolud jedynie prychnął, był zbyt nieufny, żeby nie wpaść na to, co mu właśnie doradziłeś.
W środku nie było wiele miejsca, jedynie proste komnaty z piętrowymi łóżkami dla żołnierzy, nieco większa izba pełniąca miejsce stołówki, kuchni i pokoju do odpoczynku pomiędzy wartami, a reszta nie była Wam przeznaczona, jak choćby zbrojownia, lochy czy szczyt wieży, gdzie znajdowało się stanowisko obserwacyjne dla wojowników. Was zakwaterowano w jednej z izb mieszkalnych, najwyraźniej pustej, bo nie było tu nic, co świadczyłoby o tym, że dzielicie ją z jakimkolwiek żołnierzem. -
//Leif dalej ma tego człowieka na plecach czy go gdzieś odstawił?//
-
//Skoro macie do dyspozycji piętrowe prycze, to na logikę chyba jasne, że go na niej położył, zamiast dalej dźwigać, co nie?//