[Deravierres] Sektor Velmer
-
Hans
Młodzieniec omiótł wzrokiem część okopu, w której się znajdował i jedynymi krzesłami jakie udało mu się wypatrzeć, to te, na których akurat siedzieli. Do tego celu mógł wykorzystać jedną z drewnianych skrzyń, ale musiałby się pożegnać z jako taką wygodą i powitać zimne, gołe i twarde dechy. Reinhardt zgarbił się, zaciągnął się papierosem w srebrzystym papierku i wypuścił z ust szary dym, który prędko rozpłynął się w powietrzu, po czym rzekł:
- Im mniej o nim wiesz, tym lepiej dla ciebie.
- Nie ma co młodego straszyć - dodał Heinrich. - Skurwysyn jakich mało, dodatkowo matka go ponoć z domu wyrzuciła, bo go z roboty wyjebali. To się zakręcił taki burek dwa lata przed wojną pod centrum rekrutacyjnym i wzięli go do schroniska. I tak się nasz porucznik dorobił.
- Ta, tylko żeby nikt mu nie doniósł, że “Kapral Heinrich Schulz znowu publicznie obraźliwie wyraża się na temat porucznika Benkerta”, bo ci zakręci cwela w betoniarce, jak kilkudziesięciu osobom wcześniej.
- Zakręcić to on sobie może śmigłem na stole - parsknął po chwili śmiechem. - I tak go tutaj nie ma, i nie będzie. Krecik nie wyściubia nawet nosa ze swojego kopca, bo jeszcze by mu go odstrzelili. -
Hans
Młodzian w zasadzie czuł się nieco nieswojo podczas rozmowy dwóch żołnierzy. Najbardziej jednak poczuł się tak przy końcówce rozmowy, kiedy Ci przeszli na jakiś żołnierski slang? No, na pewno nie używali raczej normalnych określeń, ale by jakoś nie wyjść na głupiego lub nie spaść w ich oczach zwyczajnie udawał że wszystko rozumie kiwając głową, w zasadzie nie dodając od siebie żadnego komentarza. Zwyczajnie żaden nie przychodził mu na tę chwilę do głowy… -
Godzina szósta, czas jej pobudki. Wstała i nie spojrzała się na zegarek, jak pewnie większość osób. Doskonale wiedziała, że organizm nigdy jej nie zawodzi. Teraz zapewne było podobnie. Zaraz po tym wykonała szereg podstawowych czynności, jak poranna toaleta i ubranie munduru.
Kiedy się upewniła, że ma wszystko przy sobie, wyszła z pokoju i ruszyła na zebranie. Na placu widziała, że kadra zbiera się na placu, więc zapewne niedługo będzie zbiórka i ewentualnie omówienie ataku na Imperium. Słyszała plotki paru innych żołnierzy na ten temat. Czekała na ten dzień - będzie mogła się w końcu wykazać. -
Hans
Żołnierze jeszcze przez chwilę komentowali to, co działo się na froncie, nie szczędząc przy tym wulgarnych słów. Z ich rozmowy młodzieniec dowiedział się niewiele i było to mało interesujące, wszak przede wszystkim składało się z jadowitych uwag adresowanych do kadry oficerskiej, a później przeszło na coś znacznie ciekawszego - na ten odcinek lasu i tajemnice z nim związane.
- Mam szczerą nadzieję, że następne rozkazy nie zastaną nas w nocy.
- Czyżbyś się bał, Reini? - Heinrich parsknął śmiechem. - To prawdopodobnie takie same mity jak o tym duchu euxperskiego żołnierza, który w Bellewarde w porach wieczornych zwykł podchodzić do samotnych żołnierzy na warcie i prosić ich o szluga, a następnie, niezależnie od odpowiedzi, znikać.
- Niby tak - zmieszał się. - Ale meldunki o tym, że niepochowane trupy w nocy od tak rozpływają się w powietrzu, a przesłanki, że kilka nocnych patroli w ogóle nie wróciło do macierzy nie wzięły się znikąd.
- Pewnie Imperialiści. Swoją drogą, to ciekawe, co tam u tych pizdusiów. Jak kilka dni temu rozpoczęli ofensywę, to kompletnie się wykrwawili i od tamtego czasu nie ma po nich śladu. Jedynie ponoć okazjonalne starcia, które kończą się w oka mgnieniu.
- Może się boją? - bąknął Reinhardt, z niepewnością w głosie.
- Niby czego?
- Tego bagna. To nie pierwszy raz, kiedy mimo dużych strat nadal napierdalali bardziej niż Benkert swoją żonę po pijaku. A teraz nagle cisza. Jakby wojna zamarła w miejscu.
- Pierdolisz głupoty, Reinhardt. Pewnie szykują coś większego i nie chcą tego zjebać.
- Możliwe, że tak jest. Ale obecność starożytnej, martwej magii w tym miejscu nadal mnie niepokoi…Ines
Zbieranina żołnierzy ustawiła się w jednorzędowym szeregu, wyprostowani jak struna i czekający na rozkazy od przełożonych, którzy stali przed nimi dumnie, w paradnie wyglądających mundurach i czapkach z twardym daszkiem o krwistoczerwonych lamówkach. Żołnierze stali w bezruchu, i gdyby nie unoszące się delikatnie klatki piersiowe, można by pomyśleć, że cały okop składa się z armii kamiennych posągów. Do dostojnej tyraliery żywych rzeźb dołączyła również Ines. Padła komenda na odliczanie, która wykazała, że w całym okopie znajdowało się 50 ludzi, z kolei jej przypadł numer 47. Wysoki oficer o kruczoczarnych włosach i kilkudniowym zaroście, stanął metr przed nimi, badawczo świdrując ich wzrokiem, jakby miał nadzieję na poznanie najbardziej skrywanych sekretów, położonych w najgłębszych czeluściach duszy. Po chwili zaczął, cicho, jakby nieśmiało, a z każdym kolejnym słowem coraz bardziej się rozkręcał:
- Żołnierze - powiedział - wojska Imperium nocą przypuściły atak na jedną z wysuniętych pozycji, spychając nas wgłąb bagien i kompletnie odcięli posterunek von Tolendorfa, zamykając ponad dwie setki piechurów w śmiertelnym okrążeniu. Nasi bracia, nasze siostry, pod jego wodzą nadal opierają się nieprzyjaciołom, ale ich walka bez pomocy jest z góry skazana na porażkę. I to właśnie dzisiaj, z samego rana, przypuścimy szturm na nasze dawne linie i pomożemy odciętym jednostkom się utrzymać. Ansheer nigdy nie zostawia swoich! - wykrzyczał, dodając żołnierzom morale. - Po zebraniu się w oddziały, wychodzimy z okopu i idziemy na nowo zmienioną linię frontu. Będę walczył z wami, ramię w ramię! Razem na pewno uda się odepchnąć wroga i odzyskać utracone tereny! Wymarsz!Po krótkiej, jakby okiem mrugnąć, chwili, dowódcy danych oddziałów wyszli przed szereg, rozkazując, aby każdy z ich grupy ustawił się za nim. W tej plątaninie krzyków ciężko było cokolwiek zrozumieć, a wojskowi co i raz zrywali się z miejsca, ustawiając zaraz za elegancko umundurowanymi feldkomendantami.
- Czterdziestki! - krzyczała jakaś oficer, usiłując przekrzyczeć się przez resztę. - Czterdziestki, do mnie! -
Hans
Hansowi zdecydowanie udzielił się niepokój Reinhardta. Może nawet nieco za bardzo, ponieważ jego ciało na wspomnienie o tych bagnach przeszły ciarki i pojawiła się do tego gęsia skórka. Oczywiście wspomnienia o duchu wcale go nie uspokoiły, mimo że był to zupełnie inny region niż ten, w którym się obecnie znajdują. Skoro tamto miejsce nie było tak przesiąknięte magią jak to, to co może się wydarzyć tu? Odpowiedź przyszła sama w następnej wypowiedzi jego kompana. Dreszcze ponownie nawiedziły jego ciało, może nawet intensywniej niż wcześniej. Szybko uciekła z niego jakakolwiek chęć walki, ale to może przez to że ma obecnie za dużo czasu na rozmyślania i za bardzo o tego typu głupotach rozmyśla. Cóż, to już jego wina, nikogo innego.
- Podzielam zdanie Reinhardta - silił się na w miarę neutralny ton, próbując nie pokazywać że chwilę temu nawiedził go śmiertelny strach. - Naprawdę tego nie czujesz? - Zwrócił się do Heinricha. - Bo ja czuję to aż w kościach… -
A więc jednak, będzie walka! Już ją palce świerzbiły na myśl o rzuceniu swoimi granatami! Nareszcie zobaczy ich działanie w boju! Do tego, miły bonus, nie będzie to ślepe natarcie, tylko szarża aby pomóc swoim! Dla niej lepiej, być może zyska ich szacunek, a nawet i pogłos, jeśli wykaże się czymś heroicznym, jak zmiecenie okopu jednym, celnym rzutem.
Kiedy jej uszu dobiegło wołanie pani oficer, ruszyła tam jako jedna z pierwszych. Kiedy tylko się przed nią znalazła, zasalutowała i stanęła na baczność.
– Numer czterdzieści siedem melduje się! – ryknęła, chcąc udawać tych krzykliwych ludzi, co zawsze głoszą jakieś płomienne przemowy, albo przemawiają do grup, jak ten przed chwilą. No i do tego musiała, aby jakkolwiek ją usłyszano… -
Hans
Heinrich nie stracił nic ze swojego sceptycyzmu i w ogóle nie przejął się tym, co mówili jego kompani i prędko zmienił temat:
- Dziwy nie dziwy, mam robotę do zrobienia. Idę się przejść do magazynowego, może jakaś robota pomocnicza będzie, bo zaraz zapuszczę tu korzenie i umrę z nudów - po tych słowach wstał i poszedł w czeluść okopów, nie oglądając się za siebie.
Reinhardt westchnął głośno, po czym rzucił na drewnianą kładkę niedopałek papierosa, którego zdeptał.
- Straszna chujnia, nie ma nic roboty - powiedział, po czym wlepił badawczy wzrok w Hansa. - Chcesz jeszcze o czymś pogadać? Bo jak nie, to również idę do magazynowego. Ponoć czeka na mnie list i przydałoby mi się nieco rozprostować kości.Ines
- Za mnie! - odkrzyknęła.
Jednakże zanim zdążyła się ustawić, oficer kontynuował:
- Wychodzić z okopów! Nie oddalajcie się zbytnio od dowódców swoich oddziałów i chodźcie za mną! Dalsze instrukcje przekażę później! -
Hans
Młodzieniec odprowadził Heinricha wzrokiem, dziwiąc się nieco jego podejściem do tego miejsca. Cóż, może jak Hans przeżyje nieco bitew, jego nastawienie również ulegnie zmianie? Chociaż z drugiej strony Reinhardt również obawia się tego miejsca, a również pewnie swoje w życiu widział…
- Za bardzo nie mam o czym. I chętnie przeszedłbym się razem z Tobą do magazynowego, podobnie co Heinrich szuka nieco rozrywki… - Co prawda rozgrywka obu żołnierzy nieco mu jej dostarczyła, ale nie ciężko o ponowny nawrót znużenia, ciągłą ciszą na froncie. Co prawda coś tam zaczęło się ruszać, ale nie wiadomo kiedy ten ruch dotrze do nich… I nie wiadomo w jakiej postaci. Na ostatnią myśl Hansa przeszył lekki dreszcz. -
Hans
- W takim razie trzymaj się za mną - odparł, ociężale wstając z krzesła. - I trzymaj głowę nisko. Może i okopy są głębokie, ale w niektórych miejscach poziom wykopania się zaniża, a cholera wie, czy gdzieś w pobliżu nie czyha jakiś imperialny snajper. -
Hans
Huh, wychodzi na to, że Reinhardt jest o wiele bardziej…zabobonny, ostrożny? niż spodziewał się tego Hans. Jednakże, by nie drażnić rozmówcy, ruszył za nim, w odpowiednich momentach zniżając głowę. -
– Tak jest! – wrzasnęła entuzjastycznie, aby każdy inny oddział widział jej zapał.
Sprawdziła sprzęt ten ostatni raz, upewniła się co do naładowania karabinu, poprawiła mundur i ruszyła ku przeznaczeniu. Nie oddalała się zbytnio, nawet trzymała się tyłów. Karabin w gotowości, trzymany jedną ręką, druga przy torbie z samoróbkami i materiałami do nich. Rozglądała się na boki, przed siebie, nad oddziałem nawet za siebie, byleby wypatrzeć obce jej mundury, te szpetne ryje najeźdźców, ostrzec resztę przed rzezią, wykonać ten pierwszy ruch. Nie było to jej rolą, fakt; może byli tu lepsi, fakt; ale nie miała nic lepszego do roboty. Ta energia ją rozpierała, przepełniał ją młodzieńczy entuzjazm.
Tyle czasu się na to szykowała, tyle czasu ćwiczyła, tyle czasu ślęczała znudzona w tych okopach.Wszystko dla tego jednego dnia, dla tej jednej chwili chwały, dla glorii jaką zostanie otoczona po wygranej wojnie. Chciała wysławić Graischtadtów, chciała wysławić siebie. Po to się zgłosiła, to był jej cel, jej przeznaczenie. Niby znała piekło wojny, ale… ona się nie da, nie jest z tych. Ma świadomość destruktywności tego sportu. Wierzy jednak, że potrzeba tu odpowiednich osób, przygotowań i szczęścia. Póki co miała wszystko. -
///Odpis ma pewnie parę lub więcej błędów, bo pisałem go będąc ledwo żywym.///
Hans
W dalszej części wędrówki po krętym zalanym wodą okopie, bardziej przypominającym zdewastowany rów melioracyjny po bokach głównych dróg na wsiach, poziom faktycznie się zaniżał - cholera wie, czy charakterystyczne wyszczerbienia w ścianach fortyfikacji były od zawsze, czy może złośliwy bóg bagien zaczął działać. Schylił się więc, zgodnie z poleceniami Reinhardta, a dalsza wycieczka przebiegła bez żadnych problemów. Być może imperialny strzelec wyborowy nie był nimi zainteresowany lub nie było go w ogóle.Wchodząc do części w kształcie dużego półkola, przeznaczonego na magazyny, ujrzał Heinricha, który rozmawiał właśnie z magazynierem, ale był zbyt daleko, żeby cokolwiek usłyszeć, a ci, widząc zbliżającą się dwójkę, przerwali konwersację i udawali, jakby w ogóle nie miała ona miejsca. Heinrich bez żadnego słowa oddalił się nieco na tyły, gdy podstarzały człowiek odpowiedzialny za logistykę linii bez zwłoki wypalił:
- Długo się jeszcze ten list ma ode mnie kisić?
- Właśnie po niego przyszedłem - odrzekł niedbale, z widoczną niechęcią.
- To świetnie - brudne dłonie magazynowego zanurkowały do głębokich kieszeni, skąd wyjęły pognieciony, w niektórych miejscach przemoczony list i czym prędzej podały go Reinhardtowi. - Już taki był. Poczta nie działa tutaj zbyt efektywnie, jeśli chodzi o zachowanie świstków w stanie nienaruszonym - oznajmił, obawiając się oskarżeń o nienależyte traktowanie pisemnej korespondencji z premedytacją.Wojskowy energicznie wyrwał go z łap niemłodego już mężczyzny, który bardzo szybko się oddalił się z miejsca zdarzenia, jakby sądził, że oddając mu ten list uruchomił zapalnik bomby, która miała wybuchnąć lada moment. Czytał go z widocznym przejęciem i co chwilę kręcił głową, od razu sygnalizując Hansowi, że naprawdę nie jest dobrze.
- Cholera jasna… - bąknął tylko.Ines
Przy obecnym terenie obserwacja nie miała aż tak dużego znaczenia, gdyż znajdowali się jeszcze na terenach znajdujących się w rękach Przymierza, przynajmniej na oficerskich mapach, choć nutka sceptycyzmu w kwestii bezpieczeństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, gdyż sama zauważyła, że niektórzy również czynią obserwacje, ze snajperską precyzją wertując gęsty odcinek lasu, przez który właśnie przechodzili. Gęste rzesze krzaczorów i monumentalne starożytne drzewa, ograniczające widoczność, skupiającą się i tak tylko na wiecznej zieleni czyniły to miejsce wręcz idealnym na zasadzkę, głównie z powodu ciemnozielonych mundurów Imperialistów, które w takim terenie spisywały się znakomicie. Choć gdyby zamierzali coś takiego, już pewnie zaczęliby strzelać. Mimo to nadal czuła na sobie czyiś wzrok i wydawało się jej, że z pobliskich krzaków ktoś co kilka sekund wystawia głowę, co kilka sekund później okazało się być najzwyklejszą w świecie iluzją optyczną, bo były to jedynie liście, muskane delikatnie lekkim wiatrem.W pewnym momencie pochód zatrzymał się, a oficer ponownie kazał żołnierzom zebrać się w krąg, po czym ponownie rozpoczął swoją tyradę, tym razem o ciszej i spokojniejszym tonem, który w dalszym ciągu wyrażał ekscytację tym, co stanie się już niebawem.
- Za krótką chwilę znajdziemy się pod liniami Imperialistów - rzekł. - Ale zanim przejdziemy do pełnoprawnej operacji, musimy dokonać wstępnej penetracji frontu, zanim dojdzie do całkowitego przebicia. Według informacji zwiadowców, Imperialiści mocno osadzili się w niedalekiej sieci leśnych okopów, jakieś 400, może 500 metrów stąd na zachód od naszej obecnej pozycji. Drugą rzeczą, którą musimy się zająć, będzie strażnica, stanowiąca słabiej broniony punkt obserwacyjny Imperialowiku, plus minus pół kilometra na północ, niemalże prostoliniowo. Zajęcie zajętej przez wroga strażnicy ułatwi nam zadanie, bo jeżeli dobrze pójdzie - nie wystrzelą flar sygnałowych i nie wezwą wsparcia, w postaci żołnierzy z sieci okopów. Mają tam mniej żołnierzy, ale jest jeden szkopuł - wywiad donosi o bytności patroli zmechanizowanych, więc musimy być ostrożni. W przypadku ufortyfikowanej pozycji okopowej - mają tam masę żołnierzy i stanowisk ze statyczną bronią maszynową, ale wywiad donosi, że od strony rzeki całość jest mało broniona, w postaci dwóch okrojonych oddziałów rezerwowych, które nie mają ani jednego karabinu maszynowego, więc przedarcie się na tym punkcie powinno być łatwe. W razie wykonania naszych dwóch zadań, połączymy się radiowo ze sobą i z kwaterą główną, gdyż akcja ta doprowadzi do połączenia się z drugim plutonem, wysłanym z sąsiedniej linii. Dalsze instrukcje zostaną przekazane po wykonaniu operacji. Drużyny 1 i 2 - za mną, natomiast drużyny 3, 4 i 5 ruszają za Minverldtem - wskazał na wysokiego szczupłego oficera z dorodnym wąsem. - Który z kolei poprowadzi was okrężną drogą do rzeki. Słuchajcie się swoich dowódców, gdyż ci wyznaczą wam zadania, które macie wykonać. Naprzód!Na te słowa wszyscy z żołnierzy zerwali się na równe nogi i w luźnym szyku rozeszli się w wyznaczone strony, a droga, mimo, że była tą okrężną, nie była wcale taka długa - uwinęli się w raptem kilkanaście minut, jednakże, zamiast rozpocząć przez nią przeprawę, oficer rozkazał się nagle zatrzymać i paść na ziemię. Sam natomiast przykucnął przy jednym z większych kamieni, po czym spojrzał przez lornetkę, mówiąc po chwili cicho:
- Imperialiści rozwinęli swoją linię obrony - wskazał palcem na porośnięte ciernistymi krzakami wzniesienie na drugim brzegu rzeki, gdzie faktycznie stało czterech Imperialistów, siedzących blisko stacjonarnego karabinu maszynowego. - Potrzebuję dwóch ludzi. Czy ktoś jest chętny? -
Hans
Młodzieńca bardzo zdziwiło zachowanie Heinricha, jednakże wierzył, że nie jest to nic złego, a… W sumie obecnie nie ma pomysłu co to innego mogłoby być, ale mniejsza o to. Młodzieńca bardzo zaniepokoiła również późniejsze zachowanie Reinhardta. Na pewno nie jest dobrze, a sądząc po zachowaniu magazyniera, pozostanie tu było jednak złym pomysłem, ale kto wie czy gorszym nie byłoby oddalenie się.
- Co? - Rzucił, trochę z grzeczności, trochę z własnej ciekawości. -
A więc mają plan, dobry plan. Jej jednak bardziej imponuje wywiad i zwiad. Imperium naprawdę jest aż tak słabe, że bezproblemowo można było wyciągnąć aż takie luki? Co jest? Nie byli tego świadomi i nie próbowali tego nawet ukrywać? Eh, mniejsza, grunt że przez ich głupotę zwycięstwo może przyjść o wiele szybciej i prościej. Do tego sama będzie mogła się do niego przysłużyć, jednak przez wgląd na ilość drużyn jakie miały z nią pójść, to zadanie będzie ciężkie. Mimo to wolałaby jak najmniejszą ilość osób - mogą zabrać jej chwałę.
Dalsza droga jej nie przeszkadzała, bo wiedziała że na miejscu będzie się dziać, otrzyma nagrodę za swą cierpliwość. Kiedy przywódca kazał paść, ta położyła się jako jedna z pierwszych, sztywno przylegając do podłoża, sięgając po broń. Odwlecze to jednak na później, a dokładniej na jakieś parę minut. Wyczuwała szansę, możliwość wykazania się. Będzie chętna na wszystko.
– Zgłaszam się – zakomunikowała żywiołowo i z werwą, jakby nie brakło jej sił i entuzjazmu. -
Hans
- “W wyniku niskiej aktywności frontowej zluzowanie zostaje przesunięte o dwa tygodnie.” - wyczytał z kartki, po czym z agresją ją zmiął i wrzucił do kieszeni. - Co za pierdolenie! Zawsze na liniach trzymają nas po dwa, nigdy nie było inaczej. A teraz po całym jednym tygodniu będę musiał siedzieć jeszcze dwa. W papierach coś pozmieniali, banda pieprzonych biurokratów? A ilość żołdu pewnie będzie tak samo marna jak za stary termin.
- Te, Reinhardt - zaczepił go Heinrich, który pojawił się znikąd. - Nie wściekaj się tak. Jest tu bardzo spokojnie, więc masz pewność, że do tego czasu nie odstrzelą ci łba. Jeżeli kojarzysz Dantunga, to wiesz, o co mi chodzi.
- Taaa - służba w gorących sektorach nigdy nie należała do najprzyjemniejszych.
- No i znalazłem nam robotę. Gnijemy w tych okopach, więc jakakolwiek czynność jest mile widziana, do tego za dodatkowe aktywności będą na nas lepiej patrzeć pod kątem awansu. Możemy jeszcze wziąć młodego, o ile by chciał - Heinrich spojrzał się na Hansa pytającym wzrokiem.
- A co to za robota?
- Idziemy na drugą linię i pomagamy przenieść rannych do głębszych punktów medycznych. Wczoraj wieczorem doszło do jakiejś wymiany ognia z Imperialistami, w której straciliśmy prawie dwa pełne oddziały. Długo w takim brudzie nie wytrzymają, a większość noszowych znajduje się na innych punktach i liniach. Wolą nie ryzykować i formują tymczasową grupę noszową, przynajmniej do momentu aż przestanie być tak spokojnie.Ines
Kilka sekund po niej zgłosił się postawny mężczyzna z charakterystyczną szkarłatną opaską z groźnie szczerzącą się kredowobiałą czaszką, na której czole widniały inicjały “VK”. Oficer przywołał ich do siebie zamaszystym ruchem ręki, po czym zaczął:
- Rzeka płynie bardzo łagodnie, ale nie jest płytka - sięga do pasa. Ale da się to obejść - wskazał palcem na leżące kilkadziesiąt metrów od nich zwalone grube drzewo, rozpłaszczone na całej szerokości rzeki, tworzące naturalny most. - Jedna osoba, trzymając gotowy do odbezpieczenia granat w ręku, przebiegnie przez to upadłe drzewo, upadnie centralnie pod wrogą pozycją i rzuci do nich granat. Druga natomiast będzie osłaniać pierwszą ogniem z karabinu powtarzalnego - wskazał na duży głaz leżący nieopodal. - Ta formacja skalna zapewni dobrą osłonę i kryjówkę. Po pierwszym strzale pewnie nawet się nie skapują, skąd ktoś do nich strzela. Kto z waszej dwójki umie celnie strzelać, a kto szybko biegać?
Niezwłocznie odezwał się kawaler:
- Nie należę do najszybszych osób, ale zostałem obdarzony celnym okiem.
- Więc będziesz strzelcem. Jak dam ci znak dłonią, odstrzelisz Imperialistę najbliżej stojącego przy kaemie. Natomiast ty - spojrzał na nią. - Jak usłyszysz strzał, z całych sił biegniesz przez “most” i miotasz granatem prosto w ich broń maszynową. W razie przeszkód sam przyłączę się do zabawy. Teraz idźcie, jak najbliżej krzaków i miejcie głowy nisko. Jeżeli zauważą kogoś przedwcześnie, to cały atak będzie zagrożony. Wytężcie wzrok i nadstawiajcie uszu- innej formy sygnałów nie będzie. -
Hans
- Ależ oczywiście że pójdę, cokolwiek by jakoś urozmaicić sobie dzień - odparł, ciesząc się ze znalezionego zajęcia. Ta stagnacja powoli zaczyna być irytująca, Hans mógłby się założyć, że praktycznie każdy poparłby jego zdanie. Może nawet po drodze jego koledzy zechcą mu opowiedzieć o tym Dantungu lub zapoznać z jakimikolwiek znanymi wszystkim, oprócz nowych, przypadkami, zawsze to jakiś sposób na zabicie nudy.
- Wyruszamy natychmiast? - Zapytał się, licząc że odpowiedź będzie pozytywna. -
Co prawda nie dano jej dość do głosu, ale tyle dobrego, że udało się ustalić role bez sprzeczek. No i jej pozycja w tym planie jej odpowiadała - strzelać za dobrze nie umie, biegu może też i najlepszego nie ma, ale skoro mają swojego sokoła, to ona musi być gepardem i się mocno postarać. Właściwie najbardziej obawiała się samego dotarcia - niecelnego rzutu nie brała nawet pod uwagę.
Po odsłuchaniu rozkazów kiwnęła głową i zaczęła kierować się do wskazanego krzaka, dość nisko. Na miejscu była gotowa do nagłego zerwania się do biegu. Czekała na sygnał, nie wychylając się. -
Hans
- Jak to mówi ślepy - nie widzę przeszkód - odrzekł żartobliwie Heinrich, podśmiewając się cicho pod nosem. - To niedaleko, ale przez to błocko może nam się trochę zejść.
- Nadal nie postawili kładek?
- Po cholerę mają stawiać kładki na pierwsze linie, w początkowej fazie bitwy? - Heinrich puknął się w czoło. - Pewnie postawią, ale nie teraz. Pamiętaj, że mimo wszystko to nie jest front statyczny i możliwość utracenia linii wraz z wyłożonymi markami na jej luksusy jest bardzo wysoka, a wojna pochłania pieniądze w ilościach hurtowych. Choćby mała bezpowrotna strata jest bolesna.Obaj mężczyźni ruszyli, natomiast Hans za nimi. Przez całą drogę po zabłoconych, ciasnych jak gorset transzejach, w których woda sięgała kostek, bezlitośnie zalewając wnętrza niedostatecznie wysokich butów, nadal ze sobą rozmawiali, a dzięki im rozmowom droga nie dłużyła się aż tak.
- Słyszałeś o “Upiorach”? - zagaił Reinhardt.
- Tak, średnio wierzę w te bajeczki o tutejszej magii.
- Ale nie o takich.
- To o jakich?
- 742 Dywizja Piechoty “Fritz Berndorf”, zwana “Upiorami”.
- Co jest w nich takiego ciekawego, że mnie o nich pytasz? Nigdy o nich nie słyszałem.
- Nic dziwnego - oznajmił, wyjmując papierosa z kieszeni. - Dopiero zdobywają popularność, wysławili się w Fallernes, a teraz przenoszą ich do nas. Mówią, że to elita.
- Sytuacja musi być patowa, jeśli wysyłają elitę na tak bierny odcinek frontu.
- A cholera tam wie naszą generalicję - powiedział beznamiętne, podpalając papierosa zapalniczką. - Ale ponoć to ciekawe indywidua. W całej dywizji panuje kult przodków, nawiązania do dawnych symboli, a także wszechobecna atmosfera śmierci. O ile w całej naszej armii występuje jej symbolika, to nie w takich ilościach jak u nich - na hełmach i maskach przeciwgazowych kredą malują czaszki, co ma oznaczać ich zażyłość z jej metafizycznością. Ponoć modlą się przed każdą walką, przyjmując śmierć w otwarte ramiona. Swoją czy wroga - jest im to obojętne.
- Doprawdy, ciekawi osobnicy.
Rozmowa o niejakich “Upiorach” trwała aż do samego końca relokacji. Kiedy tylko zauważyli, że dochodzą pod okopy drugiej linii, natychmiastowo ucięli rozmowę nożyczkami i weszli na nią w ciszy.W okopie było znacznie czyściej niż w tym, w którym stacjonują - wody nie było prawie wcale, a błocko kleiło się mniej i buty aż tak się w nim nie zapadały. Część fortyfikacji, w której się znajdowali, miała kształt dużego półokręgu, rozdzielonego na samym środku kolistą kupą nieruszonej, zabitej dechami wilgotnej ziemi. Wydawało się, że między przerwami ciurkiem przepływa zabrudzona woda, która błyskawicznie mieszała się z ziemią. Faktycznie, nie były to zbyt optymalne warunki do trzymania rannych.
- Gdzie są ci ranni? - zapytał Reinhardt.
- W bunkrach - wskazał palcem na wysoki betonowy blok znacznie przewyższający okop. - Trzymanie rannych gdzie indziej prędko doprowadziłoby do ich śmierci, więc zajęli stanowiska karabinów maszynowych i wolnych wiliżerów. Na obecny moment i tak nikt nie atakuje. Chodźcie za mną.Heinrich poprowadził ich wewnątrz betonowego kloca, w którym od samego wejścia śmierdziało krwią i ziołowymi lekami przeciwbólowymi, których zapach wywoływał zawroty głowy. Kiedy weszli, przywitał ich widok pięciu osób leżących na improwizowanych legowiskach z koców, a jeden z nich był opatrywany przez felczerów. Stale powiększająca się pod nim plama krwi nie świadczyła dobrze. Ujrzał także krępego, niskiego oficera medycznego z białą opaską z czerwonym sakhrem, który błyskawicznie przywołał ich do siebie ruchem ręki.
- Wy dwaj - wskazał na Heinricha i Reinhardta. - Przed bunkrem są nosze, weźcie je i bierzcie rannych po kolei, będziecie musieli przejść pod samą trzecią linię, gdzie odbierze ich inna grupa noszowa. Natomiast młody niech pomoże felczerom - rozkazał. -
Hans
Mimowolnie, Hans uśmiechnął się na żart Heinrichia, widać było, miał równie proste poczucie humoru co on. W sumie to przez całą drogę, młodzieniec zamiast próbować włączyć się do rozmowy, tylko się jej przysłuchiwał, bo w sumie nie wiedział za bardzo jak się włączyć. Na szczęście, obaj żołnierze nie rozmawiali o niczym nudnym, więc młodzian miał o czym słuchać przez całą drogę.
Po drodze, Hans starał się unikać co większych kałuż, jeśli szerokość okopu pozwalała mu choć nieco zmodyfikować swą trasę. Na każdą wodę w bucie mruczał coś do siebie, niby przekleństwa, choć ciężko było zrozumieć, co miał konkretnie na myśli.
Same “Upiory” mocno pobudziły Hansa, o podobnych oddziałach opowiadano czasem w rodzinie, ale nigdy o tak wyjątkowych, dziwnych i… Nierealnych? Ten cały kult przodków, te całe nawiązania do śmierci, mimo iż wydawało się to ciekawe, Hans niezbyt chciał wierzyć w istnienie takich ludzi. Ta, na pewno opowieści o nich są mocno przesadzone, zwłaszcza pod tym względem.
Po usłyszeniu polecenia, mina Hansowi nieco zrzedła. Nie spodziewał się, że zamiast nosić rannych, będzie musiał ich opatrywać… Rzucił na nich wszystkich okiem i podszedł do tych, którzy wydawali się najbardziej potrzebować dodatkowej pary rąk. Zlustrował dokładniej rannego, po czym wypalił:
- Jak się mogę przydać? -
Ines
Imperialiści operujący przy stanowisku kaemu nie dostrzegli niczego, co bardziej niż zwykle zwróciłoby ich uwagę. Ot, przeciętna warta na flance. Cisza jak makiem zasiał, brak jakiegokolwiek żołnierza nieprzyjaciela w zasięgu wzroku. Człowiek aż sam chciałby funkcjonować w takim spokoju, jak ta czwórka, kiedy to frontową idyllę przerwał wystrzał z karabinu. Z karabinu położonego na przeciwnym brzegu rzeki. Ktoś z precyzją snajpera ululał do wiecznego snu imperialnego żołnierza sprawdzającego taśmę z amunicją, trafiając go prosto w sam środek czoła. Jego ciało w kilka chwil zwiotczało i oparło się o karabin maszynowy, w taki sposób, jakby znikąd dorwał go Piaskowy Dziadek i zesłał na niego twardy jak kamień sen. To był sygnał, na który właśnie czekała.Hans
Ranny opatrywany przez trzech felczerów był młody - miał pewnie tyle samo lat co Hans, może trochę więcej. Jego nieostre rysy twarzy i modnie zaczesane na bok włosy wydawały mu się niedojrzałe, wyglądał na ucznia kończącego szkołę średnią, który postanowił pójść na front. Tak bardzo skojarzył mu się z nim samym. Był nieprzytomny - jego skóra przybrała trupioblady kolor, a jego oddech był płytki jak większość okopowych kałuż. Śmierć wyciągała po niego swoje kościste szpony, a trójca medyków usiłowała je odpędzić. Rosły mężczyzna o kwadratowej szczęce i krótkim blond zaroście usiłował zatrzymać krwotok z jego uda, ale ze znikomym skutkiem. Uciskał ranę, a między jego palcami płynęło coraz więcej krwi. Życie rozlewało się po podłodze w szaleńczym tempie, a kałuża jasnej cieczy stale zwiększała swoją objętość. Inna felczerka o krótkich, sięgających ramion ognistych włosach, zielonych dużych oczach i bardzo delikatnej, młodej twarzyczce stała wyprostowana a w prawej dłoni trzymała foliowy zbiornik z hemoglobiną, natomiast trzecia aplikowała młodzikowi jakiś przezroczysty lek w strzykawce, którą to wbiła w żyłę łokciową. Ta była nieco starsza od drugiej, rysy jej twarzy były ostrzejsze, a kręcone czarne jak smoła włosy sięgały jej bioder.
- Roztwór na krzepliwość krwi podany - powiedziała beznamiętnie, jakby tego typu sytuacje były rutyną, do której zdążyła przywyknąć.Słysząc pytanie Hansa, odezwał się tamujący krwawienie wielkolud:
- Na drewnianym stoliku po lewej leżą czyste bandaże i gaza. Podaj mi je, szybko! - polecił agresywnym tonem, a w jego głosie czuć było stres.