[Metro-Zdzieszowice] Stacja Szkolna
-
- Ale może być to akcja finansowo handlowa. Barter. O ile jesteście skłonni się ze mną dogadać - Wzruszył ramionami, próbując mówić bardziej wyszukanymi słowami, skoro te proste stanowiły problem.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Łysol zapewne zdążył kilkakrotnie pogubić się w próbach zrozumienia zdania, ale musiał złapać jego ogólny sens, bo po chwili myślenia wyprostował się, zadarł dziarsko głowę i zagracił twarz cwaniackim uśmiechem pełnym żółtych zębów.
— Dogadać można się z każdym, tylko trza mieć za co. — Odpowiedział, obscenicznie zaciągając się skrętem. -
- To raczej twa w tym maniera, Goliacie, by dolara znaleźć - Wzruszył ramionami i pokazał mu przelotnie okładkę Biblii, by nikt nieproszony nie zauważył, co posiada.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Chłopak zmarszczył brwi na widok przebłyskujących liter tytułu Świętej Księgi. Skinął na swoich ziomków.
— Czekajcie tu. — Powiedziawszy to, złapał Mariusza nie znoszącym sprzeciwu uściskiem i pociągnął ze sobą do pobliskiej wnęki.
— Pokaż to i gadaj jak człowiek. — Zażądał pół-głosem. -
- Już mówiłem. Chcę sprzedać. Wy chcecie kupić. Ja chcę kasy od zaraz, wy dostaniecie całą stację za tydzień, gdy będziecie mieć już kupca. Jasne? - Strząsnął jego rękę ze swego ramienia.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
— Najpierw muszą to zobaczyć, nie wciśniesz mi jakiegoś szajsu. — Młody nie ustępował, wyciągnął dłoń przed siebie w oczekiwaniu na Księgę.
-
- Nie dostaniesz jej do ręki, za dużo jest warta. Płacisz teraz albo idę z tym do Arkowców, którzy oddadzą mi za nią wszystkie swoje dziewice - Schował książkę i zaczął powolnym, ostentacyjnym krokiem się oddalać.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Łysol pozornie pozostał nieustępliwy, ale tylko na ułamek sekundy, bo złamał się i słyszalnie podwyższonym głosem zawołał.
– Czekaj, ile chcesz?! Dam, cholera! – -
- Masz sprzęt czy żywą gotówkę? - Zatrzymał się i zapytał, nie podchodząc do niego.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
— Sprzęt, cholera… Sprzętu nie mam, chyba, że potrzebujesz kopaczki albo nożyczek… Ale żywa gotówka… — Chłopak jeszcze bardziej ściszył zdesperowany głos.
— Mam siostrę, kilka lat młodszą, ale nie jest głupia, brzydka też nie jest, nada się do garów i do łóżka. Klepnę ją, żeby siedziała cicho, ty dasz mi książkę, zmyjemy się stąd i oboje będziemy zadowoleni. Idziesz na to? — -
- To, że jestem stalkerem, nie oznacza, że jestem dzikusem. Nie mam zamiaru zabawiać się w nadzorcę niewolników. Dajesz mi coś wartościowego albo idę do Arkowców - Spojrzał na niego z obrzydzeniem.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
// Nie po to spędziłem cały wieczór nad wymyślaniem nazwy dla łazików, żebyś teraz mi tu stalkerował. //
— Waluta? Mogę skombinować całe trzy setki waluty! Albo kupę ubrań i szmat! Oba! I rerw…rwer…rewolerwer! — Chłopak podchodził do niego, a w jego oczach coraz żywiej skrzyła się desperacja. Zobaczył drogocenny owoc zakazany i był w stanie wiele dać za niego, a zapewne także wiele zaryzykować.
-
- Rewolwer? Pierdolisz… Od lat nikt tu nie widział działającej broni palnej, która by nie była w łapskach tego chujka i jego “wielkiej” córuni - Mimo wszystko spojrzał na niego z zainteresowaniem.
-
// Mówiąc to Mariusz ma na myśli zaawansowaną broń palną czy broń palną jako ogół? Bo jeżeli to drugie, to mamy tutaj pewien problem, broń palna nie jest aż tak rzadka wśród “cywilów”, o czym wspominałem w Dykcjonarzu Nowego Świata. Pozwolę sobie go zacytować; “[…] Potem sytuacja zaczęła ulegać zmianie - Na nowo odkryto metody produkcji prochu strzelniczego i to właśnie na nim oparto nowo powstające uzbrojenie. […] Wciąż nie zamożni, ale potrzebujący większej siły ognia posiadają proste hakownice, rusznice czy samopały/ Ci operujący większym budżetem pozwalają sobie na kupno broni od działających np. na terenie Perły rusznikarzy - są to muszkiety, rewolwery, strzelby strzelające kartaczami i jednostrzałowe pistolety oraz karabiny, z czego te drugie używają amatorsko produkowanej amunicji zespolonej, która pomimo swych niedokładności pozwala na znacznie szybsze oddawanie strzałów i osiąganie lepszej celności” //
-
//Chodziło mi o przedwojenną technologię, a nie badziewia lokalnych dyletantów.
-
// Rozumiem. //
Mariusz “Szprycer” Woliński
Widząc zainteresowanie Łazika, twarz Łysola rozjaśniła się. Stanął pewnie, wkładając dłonie w kieszenie.
— Serio mówię, taki na sześć strzałów. Ojciec kupił dawno, chciał nim w wł… wał… wył… wyłamywaczy strzelać, a tylko kisi go w szafie. Pożyczę go i Ci sprzedam za książkę, co ty na to? — -
- Bez pestek na niewiele mi się zda to kopyto - Wzruszył ramionami.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
— Pestek? — Młody tępo spojrzał na Mariusza. — Przecież do rewo… rowe… rwelorwera nie potrzebujesz żadnych pestek. Bierzesz proch, kulę, jakąś szmatę żeby nie wypadało, jakieś czyścidełko i strzelasz, nic skop… skompilikowanego. — Odpowiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-
- Ten pieprzony samopał?! Chyba cię pojebało… Już wolę kamieniami rzucać. Nic nie jesteś w stanie mi zaoferować - Pokręcił głową i obrócił się plecami.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
— Nie chcesz? Gościu, a-ale… — Łysol zająknął się jeszcze kilkakrotnie po czym umilkł. Sekundę później Mariusz usłyszał krok postawiony w jego stronę.
— W takim razie załawimy to inaczej. — Głos chłopaka brzmiał zdecydowanie pewniej, aż podejrzanie pewniej.