Dzikie Pogranicze
-
- Rozejrzę się za jakimś tylnym wyjściem. - odparł, doskonale rozumiejąc, co masz na myśli, i odszedł na poszukiwania.
- Śmierdzunce Urki. - mruknął pod nosem Krasnolud, pociągając łyka z manierki. -
– Lepiej by było, gdybyś był trzeźwy.
-
Krasnolud jedynie parsknął śmiechem, ale ten po chwili zagłuszyło to, co stało się później: Orkowie musieli być o wiele lepiej zorganizowaną bandą, bo albo mieli katapultę, albo Maga Ziemi, gdyż nagle przez drzwi wpadł wielki głaz, który je kompletnie wyłamał, miażdżąc przy okazji trzech pechowych żołnierzy, a przez taką oto wyrwę zaczęli wdzierać się pierwsi Zielonoskórzy, jak na razie zwarci z pozostałymi przy życiu strażnikami.
-
Że sprawy nabiorą takiego szybkiego tępa, to się nie spodziewał… Wycofał się na tył najbardziej jak jest to możliwe, ale dalej będąc w polu walki.
-
Pierwsi Orkowie padli trupem, strażnicy wciąż mieli dość zwartą formację i małą przestrzeń do obrony, proste pchnięcia włóczni wystarczały, ale Orków było coraz więcej i w końcu jeden zdołał przełamać szereg przy użyciu wielkiego młota o kamiennej głowicy, zabijając kilkoma zamachami dwóch Twoich tymczasowych towarzyszy broni, co stworzyło lukę, przez którą wdarli się kolejni zieloni. Przeciwko nim stanęli zaprawieni w bojach ludzie pogranicza, ale nawet oni nie mogę długo wytrzymać, więc zaczęli się cofać, starając się odeprzeć lub zabić przeciwnika w indywidualnych pojedynkach jeden na jednego. Ciebie jeszcze żaden z Orków nie zaatakował, a z kolei Krasnolud sam przejął inicjatywę i jednym ciosem w udo powalił Orka, drugim zaś zrzucił jego głowę z barków, aby potem ruszyć wprost na herszta bandy z wielkim młotem.
-
Nie będzie zgrywać chojraka i latać za krasnoludem i mordować orków. Zacznie to robić, kiedy będzie to konieczne, a na razie poczeka na Leifa.
-
Herszt i Krasnolud zwarli się w śmiertelnym boju, trafiając wreszcie na równych sobie rywali. W wypadku pozostałych walczących nie było tak różowo, ludzie w większości przegrywali.
- Tędy! - usłyszałeś zza pleców, a gdy się odwróciłeś, dostrzegłeś Twojego kompana, wskazującego na jeden z korytarzy wieży. -
– Krasnoludzie! – zawołał, ale nie liczył na to, że ten go usłyszy, a co dopiero za nim ruszy. W końcu to krasnolud. Pobiegł w kierunku Leifa.
-
Ale jednak usłyszał i skinął Ci głową.
- Opóźnię ich i dołączę! - odkrzyknął, chwytając topór oburącz, aby zatrzymać potężny cios młota, a później wyprowadzić solidną kontrę, którą mało co nie rozpłatał Orka. - Muszę jeszcze ubić trochę zielonych sukinsynów! -
– Nikt nie będzie na ciebie czekać! – rzucił, aby Krasnolud ruszył swój zad. – Znalazłeś jakieś wyjście na zewnątrz? – zapytał swojego niewolnika.
-
Skinął głową, wskazując na koniec korytarza.
- Powinniśmy wyjść niezauważeni, jeśli Orkowie nie otoczyli wieży. - odparł. - I jeszcze coś: Był ze mną tamten kompan Krasnoluda, jakoś go poskładali, ale pod drzwiami natknęliśmy się na dwóch Orków. Zabiłem ich, ale oni zdążyli wcześniej pozbyć się jego. -
– Miejmy nadzieję, że nie otoczyli i za chwilę krasnolud do nas dołączy. Ktoś taki jak on może się przydać nawet na chwilę, a szczególnie, że tamten nie żyje.
-
Ponownie pokiwał głową, nie mając nic do dodania. Krasnolud za to rzeczywiście wrócił, widocznie szczęśliwy, więc jego walka z orczym hersztem musiała zakończyć się zwycięstwem, a wraz z nim uciekali dwaj strażnicy z wieży. Z jednej strony niewygodny balast, z drugiej to jednak w pięciu jest łatwiej przebijać się przez morze zielonych, niż we trzech.
- Uciekajta, kurwa! - krzyknął Krasnolud, pomimo krótkich nóg gnając na przedzie grupy. - Tuż za nami są! -
Wziął nogi za pas i biegł najszybciej jak tylko mógł. Liczy na to, że zgubią Orków w korytarzach albo chociaż zgubią poza murami wieży.
-
Orkowie, o których mówił Leif, byli pewnie tylko strażnikami, mającymi pilnować tej części wieży, ale pewnie ich herszt nie zakładał, że ktoś zdoła tędy uciec, więc na zewnątrz zastaliście tylko dwa trupy.
- Jeśli nie wystawicie nas po drodze, to zabierzemy Was do najbliższego miasta. - powiedział jeden z wartowników.
- I to najkrótszą drogą! - dodał pospiesznie drugi. -
– Ile nam zajmie dotarcie do tego miasta? – spojrzał się na strażników. – I czy wy należycie do niego?
-
- Strażnica przestała istnieć, my jesteśmy zwolnieni z przysięgi. - odparł pierwszy z nich. - Możemy zaciągnąć się gdziekolwiek indziej.
- Nie należymy do nikogo i niczego, jesteśmy wolnymi ludźmi. - dodał drugi, nie wiedzieć czemu oburzony Twoim pytaniem.
- Dobres, rybeńki, dobres. - wmieszał się Krasnolud. - Drapać siem będzieta później, nam tera trza stąd spierdalać! -
Krasnolud ma rację. Im szybciej dostanie się do miasta, tym lepiej.
– Prowadźcie do tego miasta. -
- Możemy, ale przy wieży też jest stajnia. Możemy spróbować się przebić i zabrać konie, tak będzie szybciej.
- Szybciej uciekniemy, ale większe szanse na to, że po drodze zabiją nas Orkowie. - odparł Leif. - Wolę uciekać na pieszo teraz, niż ryzykować dla kilku koni. -
– Chodźmy pieszo. Nie będę się narażać dla paru koni.