[Powierzchnia] Śródmieście
-
Zmielił w ustach przekleństwo i zaczął się gramolić spod cielska, samemu przy okazji sprawdzając, czy ma w ciele dokładnie tyle samo otworów, co przed wyjściem na powierzchnię.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Po chwili Szprycerowi udało się wydostać spod ociekającego krwią truchła mutanta. Gdy podniósł się, jego głowa szumiała niemiłosiernie, najwidoczniej miała większe problemy z dojściem do siebie po upadku niż reszta ciała Łazika. Mógł zauważyć kilka rzeczy. Pierwszą z nich było to, że jeden z psów, największy, stał na skraju ronda i niespokojnie przebierał w miejscu, nieustannie warcząc na mężczyznę. Z jego prawego oka sączyła się krew, innych ran nie było. To musiał być ten, którego postrzelił wiatrówką. Trzymał się dokładnie na granicy zasięgu Burz, wiedząc, że kilka kroków w kierunku niedoszłej zdobyczy mogło go zabić. Ostatni z kundli uciekał, kulejąc z podciągniętą pod siebie łapą. Kolejnym, co zauważył było to, że ktoś nieustannie krzyczał w jego kierunku.
— Do cholery, chodź tutaj! Do padliny zlezie się całe cholerstwo z okolicy! —Wrzeszczał któryś z wartowników. -
- Chwila! Byłem trochę zajęty macaniem się z tą paskudą! - Sięgnął po maczetę i odrąbał kundlowi ogon. Dopiero potem ruszył na stanowiska wartownicze.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Odcięcie ogona wcale nie było takie łatwe. Dzisiejsze psy były zbudowane o wiele silniej niż ich przedwojenni bracia, ich mięśnie były wytrzymałe, a kości grube i twarde. Niemniej po chwili Szprycer złapał zdobycz w swoją dłoń i mógł udać się w kierunku zejścia na stację. Defensywa Szkolnej w pewnym stopniu przypominała miniaturową wersję Perły - schody prowadzące do podziemnych peronów odgrodzono od powierzchni grubym murem. Przejścia na drugą stronę broniły stalowe wrota, upstrzone wgnieceniami oraz zadrapaniami. Po obu stronach zejścia wykopano proste ziemianki, z których wartownicy obserwowali okolicę i w razie czego - strzelali do wszystkiego co żywe i nie jest człowiekiem. Mężczyzna mógł zobaczyć mężczyznę, który wcześniej krzyczał do niego. Niewysoki wąsacz z nosem czerwonym jak burak posyłał mu wściekłe spojrzenie. Tymczasem do Mariusza odezwała się jedna z jego towarzyszek broni:
— Zapukaj trzy razy po trzy i przeciągnij dłonią po metalu, wpuszczą Cię od razu do środka, Łaziku. — Młoda blondynka skinęła głową w kierunku zejścia. -
- Tak, dzięki… - Mruknął, nie bardzo zważając na gniew, jak się zdawało, dowódcy posterunku. Podszedł do bramy i wykonał uderzenia w umówionym sygnale, wciąż trzymając w garści ogon.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński"
Minęło kilka sekund i za wrotami rozległ się dźwięk odsuwanego rygla. Odźwierny pociągnął ciężką blachę, a ta zwróciła się ku wnętrzu zejścia, otwierając drogę dla Mariusza.
Zmiana tematu, czekaj na post kontynuujący fabułę. -
Maruder [T-16(Dzień 0)]
Prowizoryczna gródź Perły zamknęła się za Maruderem w akompaniamencie skrzypienia starego metalu. Był na zewnątrz, jednak to wciąż było znajome “zewnątrz”. Schody w dół, zaczątki budowanego przez Dyktatora muru, dwie, potężne wieże wartownicze, z których na okolicę czujnym okiem spoglądali dobrze wyposażeni Gwardziści. W oddali, na lewo, zagospodarowane ruiny Domu Kultury i krzywe, prążkowane kominy dawnych Zakładów, z których niektóre do złudzenia przypominały ponure szubienice. Przed sobą miał ulicę, a za nią rozlatujące się fasady dawnych sklepów, kafejek i restauracji, o których opowiadał mu jego opiekun. Za jego plecami wznosił się monumentalny Powstaniec, od dziesiątek lat baczny na wyznaczonej mu pozycji i strzegący mieszkańców Perły, a przynajmniej tak mówili co bardziej przesądni. Spotkanie miało się odbyć w tym miejscu, ale o tak wczesnej porze jeszcze nie było tu nikogo.
//Sugeruję poczekanie. Jako postać i jako gracz. //
-
Skoro miał czas to poświęcił go na oględziny okolicy, aby znaleźć sobie najlepszą pozycję do odpoczynku i przyglądania się tym terenom, oczekując na pojawienie się innych najemników, rządowych cyngli i samego konwoju, którego miał bronić.
-
//Poczekamy na Kavalera.//
-
Maruder [T-16(Dzień 0)]
Czas uleciał, a w raz z nim zaczęli zbierać się rządowi łazicy. Od pierwszych porannych ptaszków, szczerze zaskoczonych tym, że ktoś stawił się na miejscu zbiórki przed nimi, po ostatnich ospalców, którzy swoimi ruchami dawali poznać, że podnieśli się z pryczy nie wcześniej niż kwadrans temu. Ta barwna zbieranina dzieliła się jeszcze bardziej. Widział tu kilka podekscytowanych i przerażonych piętnastek, to znaczy osób, które świeżo skończyły piętnaście lat, a więc weszły w “dorosłość” wedle zasad zdzieszowickiego metra. Znalazło się wielu “niedzielnych łazików”, czyli pijusów, narkomanów, bumelantów, którzy łazikostwo na rzecz państwa traktowali jedynie za łatwe źródło środków do dalszego marnowania się. Najwęższą grupę stanowili znani Maruderowi wyjadacze, doświadczeni mistrzowie łazikostwa. Niektórzy z nich byli świadkami pierwszych wyjść na powierzchnię i z powierzchnią wiązali się do dzisiaj, ale na stare lata, gdy ich wiedza nie wystarczała, by zastąpić sprawność, decydowali się na dołączenie do wypadów rządowych.
Kilka minut później pojawiło się także kilku Gwardzistów, eskorta karawany.
Upłynęła jeszcze minuta, a z ulicy Filarskiego rozbrzmiał znajomy rzęchot. Nadjechała zdezelowana furgonetka, ciągnąc za sobą dwie przyczepy. Całe nadwozie trzęsło się, z rury dął gęsty, srebrzanosmolisty dym, a siedzący w gnieździe Gwardzista w zrelaksowanej pozycji opierał się o jakiś dziwny, ogromny karabin, chyba automat, sądząc po wymiarach bębna nabojowego.
Gardłowy krzyk dowodzącego całą akcją Szarogwardzisty poderwał wszystkich i zagonił do zebrania się przy pociągu drogowym.
Wszystkich, oprócz Marudera. Drogę zastąpiło mu trzech żołnierzy. Pierwszy był niski i krępy, z świńską twarzą, ale palącymi płomieniem ślepkami. Drugi był wysoki, silnie zbudowany, ale jego muskulatura bardziej przypominała sumiennie praktykowane treningi, niż tępawą siłę. Za to trzeci był zupełnie młody, ścięty na jeża, niewysoki, ale wyższy od świńskiego ryjka. Po jego mimice można było wywnioskować, że nie jest stałym bywalcem na powierzchni.Świński ryjek wyciągnął jakąś kartkę i szybko odczytał, śmiejąc się przy tym pod nosem, po czym ponownie upchał do kieszeni.
— …Obywatel Maruder? — Zapytał, próbując powstrzymać się od śmiechu. -
- Dopiero co wyciągnęli Cię od cyca matki czy jesteś po prostu głupi? - odparł, a nim tamten mógł odpowiedzieć dodał: - Każdy bardziej rozgarnięty w metrze przynajmniej o mnie słyszał. Większość mnie zna. Żaden ze mnie nie kpi.
Gdyby nie eskorta pozostałych i chęć otrzymania godziwego zarobku pewnie nie byłby takim miłym i ugodowym najemnikiem, ale dałby mu z miejsca w pysk, co powinno wystarczyć za potwierdzenie. Może i faktycznie zadzierał nosa, ale miał powód. Drugiego takiego najemnika nie było, odkąd stary umarł, a dopóki (jeśli) Maruder nie wyszkoli swojego następcy, tak jak sam został wyszkolony przez tamtego starca, to nie pojawi się kolejny. -
Maruder [T-15(Dzień 0)]
Świński ryjek spoważniał w mgnieniu oka, stojący obok niego Schwarzenegger tylko podniósł brew, a młody zachichotał pod nosem.
— Oczywiście. — Mruknął Ryjek, którego opuścił pokłady śmiechu. Jego mięsista, pokryta szarą szczeciną twarz teraz nie przejawiała żadnych emocji, poza chłodem, jaki emanował w kierunku Marudera. — Dzisiaj obywatel Maruder nie pójdzie na zbiory rzepaku. Wracamy na stację, a stamtąd w dalszą drogę. Pytania? — -
//To jest część zlecenia czy niezbyt, bo nie jestem pewien?//
-
// Nie, na pewno nie jest to coś, co robią rządowi Łazicy. O co może chodzić? Ja nie wiem, ale Świński Ryjek chyba wie. Dopytaj. //
-
- Tak. - odparł, krzyżując ręce na piersi. - Po co mam się tam udać?
-
Maruder [T-15 (Dzień 0)]
Pytanie przywróciło uśmiech na twarz Ryjka. Parabola. Wesoły, potem kamienny, teraz znowu głupawo zadowolony z siebie.
— Otóż. — Świnka zaczął wyjaśnienia. — Sojusz Metra Zdzieszowickiego ma dla pana o wiele ważniejsze zadanie, niżeli prosty zbiór rzepaku. Czy jest panu znany Łazik o pseudonimie “Szprycer”?Oczywiście, w odmętach umysłu Marudera pływała ta ksywa. Gość był nieszczególnym Łazikiem, jakich wielu. Odróżniała go jedna, rzadko spotykana cecha; dezerter z Szarej Gwardii. Niewielu dezerterowało, a jeszcze mniejszej ilości udawało się to przeżyć. Zwykle tacy ludzie znikali i wszelki słuch po nich ginął, Szprycer nie stosował się do tej zasady.
-
Wzruszył zdawkowo ramionami.
- Zależy. A jeśli nie zapłacicie mi tyle, żeby rzucił tę fuchę, to nie liczcie na jakąkolwiek pomoc z mojej strony. -
Maruder [T-15 (Dzień 0)]
— Czy dwukrotność sumy, jaką zebrałby pan babrząc dłonie w rzepaku, jest odpowiednią stawką? — Oczy Ryjka zabłysnęły, a głupi uśmiech na jego twarzy przeobraził się w uśmiech wręcz szelmowski.
Z ulicy za ich plecami ruszyła kolumna rządowych Łazików, osłaniająca z wszystkich stron transportowy zaprzęg. Mieli przed sobą kilka godzin marszu, potem kilka kolejnych, spędzonych na wycinaniu bladożółtych roślin i wzajemnym chronieniu się przed drapieżnikami, a na koniec równie długą drogę powrotną. Szczęśliwej drogi, chłopaki. -
- Żebyś wiedział, przystojniaku. - odparł, parskając śmiechem. - Co dokładnie mam zrobić?
-
Maruder [T-15 (Dzień 0)]
Ryjek przewrócił oczami.
— To zależy. Czy obywatel ma przy sobie wszystko, co potrzebne na być może nawet kilka dni pobytu poza domem? Żywność zostanie zapewniona przez nas.