Dzikie Pogranicze
-
Zmęczyć go w ten sposób było ciężko, ale za to solidnie go wściekłeś, a wściekły Ork był mniej uważny, nic więc dziwnego, że Krasnolud, gdy rozprawił się ze swoim przeciwnikiem, szybko i temu wbił topór między łopatki, dotkliwie go raniąc, choć jeszcze nie zabijając, i ruszając na kolejnego Zielonoskórego.
-
Korzystając z “wolnej” chwili spróbował wyciągnąć swój oręż ze zwierzęcia, aby mieć czym się bronić. Maczuga jest pewnie dla niego za ciężka i on sam jest na nią za słaby.
-
Jest to kawał nabijanego krzemieniami, grotami włóczni ludzkich wartowników, zębami, kłami i pazurami drewna, broń do zabijania na jeden cios w większości przypadków, ale faktycznie, brak Ci nieco krzepy, żeby to unieść, a co dopiero walczyć. Topór za to zdołałeś wyrwać z truchła, Orkowie zaś, o dziwo, uciekli. Nie miałeś pewności czemu zrezygnowali z tak łatwej zdobyczy, ale lepiej darowanemu koniowi nie patrzeć w zęby. Zwłaszcza, że nie byliście tak łatwą zdobyczą, zorientowałeś się, że za cenę życia tego jednego strażnika ubiliście aż czterech Orków i tyle samo Wargów.
-
Pewnie większość roboty odwalił Krasnolud z tym swoim toporem, ale nie będzie mu za to dziękować. Przynajmniej na razie. Teraz przeszukał ciało strażnika, aby wziąć sobie jakiś nóż, sztylet czy jakąś inną mniejszą broń białą, aby na przyszłość mieć przynajmniej czym się bronić oprócz toporem.
-
Miał i jednoręczny miecz, i sztylet, więc nie masz co się o to obawiać. W sumie nie masz zupełnie już o co się obawiać. No, może to przesada, ale Orków bać się już nie musisz, bo trafiliście wreszcie do niewielkiego miasteczka Dzikiego Pogranicza. Wciąż czyhały na Was liczne zagrożenia, nawet po drugiej stronie murów, w środku, ale Orkowie nie odważyliby się przypuścić ataku na to miasto, nie gdyby nie mieli powodu, a nawet jeśli, to musieliby zebrać siły przynajmniej kilku lub więcej plemion, by liczyć na sforsowanie obrony strażników i umocnień. A jeśli o strażnikach mowa to ten, który Wam towarzyszył, dość sprawnie przedstawił historię, dzięki czemu bez większych problemów wszyscy weszliście do środka, a on opuścił Was, kierując się ze swoimi sprawami do koszar straży w pobliżu bramy.
- No. - zaczął Krasnolud i westchnął, gdy oparł się na toporze. - I to by było na tyle, ni? -
– Poradzisz sobie samemu z tą przesyłką?
-
- A poradzę, jak nie poradzę? A jełopów tu nie brakuje, co by ze mną poszli dla kilku złotników… No, chyba że Wy chcecie.
-
– I tak chcę się wyrwać z tego miasteczka jak najszybciej, więc przy okazji moglibyśmy Tobie potowarzyszyć. Ale najpierw trzeba uzupełnić zapasy i, no wiadomo, ustalić ile z tego dostaniemy.
-
- Ta… Ale dziś to już nie ma co iść, zanim tam dojdziem to będzie ciemno, a noc po środku tych stepów to mnie nie kręci, nie wiem jak Was. Wyruszymy jutro o świcie, jak odpoczniem, uzupełnim zapasy i w ogóle, Zgoda?
-
– Nie myśl, że zapomnę o negocjacjach. – powiedział to z uśmiechem na ustach. – Znajdźmy karczmę, Ty załatwisz pokoje, a ja z Leifem kupimy prowiant.
-
Zgodził się bez wahania, więc chyba nie miał zamiaru zrobić Was w chuja, bo gdyby tak, to mógłby wykręcać się czymś. Tak tylko odszedł jedną z ulic miasta, z toporem na ramieniu i wesołym gwizdaniem na ustach.
- Ufasz mu? - zapytał Leif, gdy tylko Krasnolud odszedł na tyle daleko, że można było mieć pewność, że nie będzie tego słyszał. -
– Nie, nie ufam. Będę musiał pomyśleć i wziąć pod uwagę wszystkie możliwości, jakie się wiążą z tym wszystkim. Ale przede wszystkim trzeba się dowiedzieć wszystkiego o tej przesyłce.
-
- Jeśli masz tyle złota i na tyle twardą głowę, to spróbujemy go wieczorem upić, żeby się rozgadał. Inna kwestia, że to my możemy się upić, a nie on, i nie będziemy w stanie nawet zleźć z łóżka, a co dopiero znowu wracać na te sawanny i stepy.
-
– Prędzej my się upijemy, niżeli on. Wypiłem trochę tego krasnoludzkiego świństwa i myślałem, że mnie zetnie od razu, a oni takie rzeczy normalnie piją…
-
- No to ja nie mam już innego pomysłu, jak wyciągnąć z niego jakieś informacje. Bo przecież nie zapytamy wprost, a jeśli, to i tak albo nic nie odpowie, albo powie coś, co nie musi być prawdą.
-
– Albo spróbujemy pić zupełnie co innego. My jakieś piwo, a on ten swój spirytus.
-
- No i to jest plan, ale chyba mamy teraz coś innego do załatwienia, nie?
-
Przytaknął i zaczął poszukiwać jakiś straganów z jedzeniem. Zależy mu głównie na sucharach, suszonym mięsie, ale również na warzywach czy też owocach, które mógłby jeszcze dzisiaj zjeść.
-
Jeśli chodzi o warzywa i owoce, to było ich niewiele, nie było tu warunków do uprawy roślin, ale gdy już jakieś znalazłeś, to mogłeś przyznać, że nie widziałeś takich wcześniej na oczy. Prowiantu podróżnego w postaci suszonego czy wędzonego mięsa bądź sucharów było pełno, miasteczko było tylko przystankiem dla grup handlarzy, najemników i innych, więc wielu lokalnych kupców zarabiało ładne pieniądze, sprzedając taki podróżny prowiant.
-
Kupił trochę owoców, suchego prowiantu na przynajmniej tydzień oraz mięsa, aby nie dostać bzika od wcinania samego pieczywa. Po załatwieniu tych wszystkich spraw, dał wszystkie rzeczy Leifowi, aby on je dźwigał, i ruszył w kierunku karczmy.