Dzikie Pogranicze
-
Goblin wręczył Wam klucze i dał kufle pełne mętnego trunku, rzecz jasna dopiero wtedy, gdy zebrał i podliczył zapłatę za wszystko… Niezależnie od tego, jaki finał będzie miała jeszcze jutrzejsza wyprawa z Krasnoludem, na pewno później musisz znaleźć dla siebie i Leifa jakieś intratne zlecenie, żeby mieć za co żyć.
-
Na pewno będzie musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie lub zlecenie, za które będzie musiał zarobić na życie. Może w końcu zajmie się alchemią? Dziadko go wiele nauczył, ale ten wolał ruszyć w świat niż zająć się warzeniem mikstur. Dosiadł do stolika z kuflem i wziął łyk trunku.
– Gdzie potem wyruszysz, Krasnoludzie? Państewko Mrocznych Elfów odpada, więc pozostaje ci tylko Cesarstwo. -
- A czemu odpada? Takiego mistrza topora jak ja przyjmą od razu, żeby walczyć z Cesarzykami, drzewojebami albo innymi Krasnoludami.
Dziwne, zwykle Krasnoludy były patriotami, zwłaszcza w ostatnich latach, gdy na tron wstąpił nowy książę, który koronował się na króla, a choć pewnie zdarzali się tacy, co kolaborowali, to raczej na niewielką skalę. Ten musiał mieć jakaś urazę do własnego państwa czy rasy, jeśli tak ochoczo manifestował chęć walki z nimi. -
– Nie przeszkadza ci zabijanie swoich pobratymców? W końcu Krasnoludy słyną ze swojego patriotyzmu, prawda Leif?
-
Ten pokiwał głową w odpowiedzi, a Krasnolud jedynie prychnął.
- Mam innego pana niż ten nasz cały król. On o mnie dba, a tamten tylko udaje takie wspaniałego, mnie i moją rodzinę miał w dupie. Dlatego jeśli będę musiał, nie zawaham się walczyć przeciwko innym Krasnoludom. -
– Chcesz się zemścić na nowym królu czy masz go głęboko w nosie?
-
- Jeśli mój pan mi to rozkaże, to chętnie, ale sam dla siebie bym nie spróbował.
-
– Pan Krasnolud czy jakieś innej rasy pan?
-
- Myślę, że woli pozostać anonimowy.
-
– Czyli pewnie nie jest jakoś mocno rozpoznawalny. Albo jest i dlatego woli pozostać anonimowy.
-
Krasnolud uśmiechnął się lekko pod wąsem i nic nie odpowiedział, woląc za to napić się piwa.
-
Ten też się napił piwa, ale również wyciągnął jeden z owoców, który zakupił dzisiejszego dnia i pokroił go, a nawet i obrał, jeżeli musiał.
– Wiesz, krasnoludzie. – powiedział, przeżuwając kawałek owocu. – Musisz nam nieco więcej powiedzieć o tej wyprawie. -
- Niby co? - odparł, nieco speszony, a może i zdenerwowany? Tylko co mogło wywołać w nim taki stan?
-
No właśnie… co?
– Kim jest jegomość, a raczej jakiej jest rasy, bo Drowom nie powinno się ufać, ile płaci i gdzie musisz zanieść tę przesyłkę. -
- Nie jest śmierdzuncym Elfem, jeśli tak Cię to martwi. Sam se zaniese te przysłkie, Wy mnie macie tylko pomóc tutaj, żeby mnie gupie Orki-dzikusy nie napadły. Zapłacem Wam tak… No, z sto złota na łeb. Pasuje?
-
– Dwieście dwadzieścia na głowę. – doskonale wie, że Krasnolud będzie się targować i pewnie dojdą do porozumienia gdzieś tak w połowie.
-
- Ta. Ja już żem widział Was w akcji. Tyle to Wy żeście wcale nie warci. Sto dwadzieścia mogem dać.
-
– Sto sześćdziesiąt i stawiam tobie kolejne piwo.
-
- Sto czterdzieści i wiyncyj nie dam.
-
– Stoi.