[Powierzchnia] Siny Las
-
Rozciągnął się, trzaskając wszystkimi stawami i potrząsnął głową, żeby wyrzucić z głowy ten krzyk. Zebrał rzeczy, potrząsnął ramieniem mięśniaka i samemu bez słowa ruszył na zewnątrz.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
Towarzysz Mariusza w reakcji na dotyk tylko podniósł głowę i opuścił ją z zbolałą miną, ale pewnie za moment wstanie. Zaś Woliński jeszcze raz przesunął właz i… został porażony światłem. Musiało trwać przedpołudnie, i choć stado ołowianych chmur ospale przetaczało się przez nieboskłon, tak promienie odległego słońca z uporem przebijały się przez nie, rozświetlając truchło miasta.
Teraz Szprycer mógł w pełni dojrzeć stan wykopu. Przed zaplombowanym tunelem rozpościerało się istne cmentarzysko. Niektóre szkielety pozostawały daleko, ale inne zastygły, drapiąc i waląc w metal. Dzieci, dorośli, starcy, zarośnięta mogiła wszystkich wieków i stanów, której nikt nigdy nie zakrył ziemią, a której stróżami pozostawały jedynie chylące się rusztowania i rdzewiejący w milczeniu sprzęt budowlany.
Nie wiało. Panowała cisza. -
Wziął wiatrówkę w ręce i z wolna zataczał kręgi wokół wejścia, najpierw o krok od wejścia, potem dwa, następnie trzy, z każdym kręgiem stopniowo zwiększając odległość od podziemi. Zrobił mały zwiad, przy okazji wyuczonym okiem łazika, raczej odruchowo niż świadomie, wypatrywał między szkieletami jakiegoś chabaru.
-
//Chabaru?//
-
//Towar, sprzęt, szpej, ekwipunek, wyposażenie.
-
//Hmm, słowo warte zapamiętania. //
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
Co krok czuł, jak pod jego stopami chrupią i pękają porośnięte szarym bluszczem kości. Usłyszał także chrzęst za sobą, znak, że Serweryn również opuścił tunel i podążał za nim.
Robotnicy musieli opuścić wykop w pośpiechu, bo cały ciężki sprzęt pozostawiono na miejscu. Koparka niebezpiecznie przechylała się ku upadkowi, pogoda skutecznie wymyła grunt spod jej gąsienic. Za to upływowi czasu nie oparł się stary, poczciwy staliniec, pewnie jeszcze radzieckiej konstrukcji, spoczywający na dnie wykopu. Wszystkiemu przyglądały się z góry pręty i podesty często groteskowo wykrzywionych rusztowań, utrzymujących pion na przysłowiowe słowo honoru.
Pomimo swojego doświadczenia, trudno było mu wypatrzeć między trupami cokolwiek przydatnego. Musiały leżeć tu od przynajmniej dwóch dekad, a tak długi czas dla przedmiotów zdanych na łaskę natury, nuklearnej zimy, a przede wszystkim czasu był niszczycielski.
Pomimo tego, w pewnym momencie oślepiło go światło odbite od… nadgarstka? Na to wyglądało. Gdy zbliżył się do niego, okazało się, że na ramieniu kościotrupa znajdował się zegarek (6). Tworzywo, z którego wykonano obudowę, poza drobnymi pęknięciami prezentowało całkiem dobry stan. Trochę gorzej było z gumą, z której wykonano opaskę. Była całkowicie sparciała, ale znalezienie czegoś w zastępstwie dla niej nie powinno być trudne. Najlepsze w tym wszystkim było to, że zegarek wciąż działał! Cyferblat odmierzał godziny, minuty oraz sekundy (choć z tym, że według niego właśnie trwała godzina trzecia w nocy, Mariusz mógł się kłócić), a wskazówka minut powoli przesuwała się z miejsca na miejsce. Urządzenie musiało czerpać energię z słońca. Co jak co, ale firma Casio, której ledwo widoczne logo wciąż widniało na obudowie, odwaliła kawał dobrej roboty.
Po chwili w oczy rzucił mu się jeszcze jeden szczegół, a mianowicie ostrze, albo coś je przypominające, wystające spomiędzy zarośli. Gdy wyszarpnął je spomiędzy gąszczu rachitycznych łodyg i liści, okazało się, że w dłoniach trzymał kawał porządnej piły spalinowej (5). Choć łańcuch pordzewiał, to wciąż wyglądał na nadający się do użytku. Silnik prezentował gorszy stan, bo spomiędzy szczelin w metalowej obudowie wyrastały szaro-bure pędy. Za to powodów do szczęścia dostarczał chlupot benzyny w baku, co oznaczało, że układ paliwowy prawdopodobnie wciąż był szczelny. -
Zegarek schował do kieszeni, a piłę podał olbrzymowi.
- Nowa zabawka. A teraz idziemy, okolica wygląda spokojnie, a my nie mamy czasu do stracenia - Kiwnął głową w stronę, gdzie powinna się znajdować zapomniana stacja. -
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
Serweryn przyjrzał się niepewnie pile, choć Mariuszowi mogło się tylko tak wydawać, bo od momentu wyjścia na powierzchnię jego towarzysz cały czas nosił na sobie niewesoły wyraz twarzy. Finalnie jednak wziął ją w dłonie, obrywając resztki porostów oplatających obudowę, przy tym mrucząc coś niezrozumiale.
Było kilka możliwych dróg dojścia na Stare Osiedle; pierwsza była zdecydowanie najkrótsza i na pewno doprowadzi do celu, bo należało poruszać się wykopem, w którym miała zostać osadzona konstrukcja tunelu. Jednak prosta droga mogła okazać się pułapką bez wyjścia, bo wątpliwe, że w razie napotkania niebezpieczeństw, ucieczka po stromych i grząskich zboczach zakończyła się powodzeniem. Kolejną opcją było podążanie dawną ulicą główną. Towarzysze nie dotrą nią prosto na stację, ale na samo osiedle, skąd można byłoby ją odszukać. Do wyboru pozostawała jeszcze podróż przez Siny Las… -
- Idziemy wzdłuż wykopu, na górze. W razie strzelaniny będziemy siedzieć jak w okopie. Resztę już się będzie modyfikować na gorąco - Poprawił wszystkie paski sprzętu i sam ruszył przodem, coby nie dać towarzyszowi nadto czasu na gderanie, marudzenie i protesty. Sam raczej nie zostanie tutaj, a narzekać może w drodze, jak już nic nie będzie od niego zależeć.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
Wbrew pozorom, wdrapanie się po zboczu wykopu nie było wcale takie łatwe. Ziemia pod stopami była grząska i co rusz osuwała się spod stóp, a wątła roślinność zupełnie nie pomagała. Po chwili trudu jednak udało im się, a gdy już prawie wspięli się na szczyt, Serweryn pokazał “Aleksandrowi” dłonią by ten się zatrzymał, po czym wyszeptał:
— Trzy mutanty…! —
Gdy Mariusz wychylił się nieco, zobaczył, że w rzeczywistości były tam trzy połyski, w spokoju skubiące szare porosty; dwa dorosłe i jeden znacznie mniejszy, zapewne źrebię. -
- Idziemy zboczem, poniżej linii wzroku - Szepnął - Ominiemy stado i wtedy wyjdziemy na górę.
Wziął w dłoń swoją włócznię i szedł dość powoli, żeby jak najmniej luźnej ziemi usuwało mu się spod stóp. -
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
Droga przebiegała sprawnie, choć powoli. Już prawie zaszli za skrawek, na którym pasły się połyski, kiedy stało się coś, czego oboje nie mogli przewidzieć.
Źrebię wychyliło swoją głowę sponad zbocza, przyglądając się z ciekawością Serwerynowi i Mariuszowi swoimi wielkimi, czarnymi ślepiami. -
- Wara…! - Syknął ma mutanta, samemu momentalnie nieruchomiejąc, uprzednim wbijając tył włóczni w piasek, by móc powstrzymać szarżę.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
Mutant nie bardzo przejął się jego ostrzeżeniem i lekko, nieporadnie krzywiąc wykałaczkowate kopytka zsunął się po zboczu, obwąchując dwójkę. W pewnym momencie zbliżył się do Serweryna i zaczął… żuć jego kurtkę. Ten spojrzał się na towarzysza z paniką.
— …Kurna! — Szepnął. — …Zabierz go! -
- Nie rzucaj się, bo jak mamuśka przyjdzie, to będą żyć ci dupę, a nie kurtkę…! - Stanął plecami do zwierza a przodem do szczytu, żeby móc zareagować na nadejście rodziców - Pilnuj mi tyłu i spróbuj się odsunąć. Powoli, delikatnie. Ale nie dotykaj kurdupla, bo jeszcze zacznie mordę piłować.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
— Wiesz, ostatnie na co mam ochotę, to dotykać tą poczwarę!.. — Jęknął cicho, ale posłusznie zastosował się do polecenia.
Źrebak jednak nie wyglądał na chcącego odpuścić, coraz silniej ciągnął za połę kurtki. W końcu odezwał się darty materiał i oboje, Serweryn i mutant polecieli do tyłu. Mężczyzna wycofał się o kilka kroków, po czym spojrzał na rozerwane ubranie, a następnie na towarzysza, posyłając mu wzrok jasno mówiący “zabierajmy się stąd!”. W tym samym czasie zza zbocza wychylił się czarny łeb dorosłego połyska. Mutant powoli pokręcił głową to w lewo, to w prawo, patrząc na zbieraninę oraz swoje potomstwo, które na widok rodzica przestało wesoło żuć kawałek tkaniny i nieśmiało parsknęło w kierunku ludzi. -
- Chuj mi w dupę i kawałek szkła… - Zmielił w ustach litanię przekleństw, zostawiając to na inną okazję - Do tyłu i powoli, broń w rękach. Spokojnie, żeby nie uznali nas za wroga, bo mam dostateczną ilość otworów w ciele i chciałbym przy takowej liczbie pozostać.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
Serweryn najwidoczniej nie miał zamiaru oponować, bo z miejsca posłusznie wykonał polecenie. Połysk uważnie obserwował każdy ruch dwójki, lecz sam również nie ruszył się ani o centymetr. Dopiero, gdy po udeptaniu grudowatymi kopytami ziemi pod sobą jego źrebię w kilku susach dotarło na szczyt wzgórza i powróciło w pobliże trzeciego mutanta, połysk parsknął po raz ostatni i odszedł w kierunku swoich pobratymców, a Mariusz mógł dosłyszeć pełen ulgi oddech z strony swego towarzysza.
-
- I właśnie na takie okazje ludzkość wymyśliła spirytus medyczny… Bo zwykłym rektyfikowanym się dzisiaj nie wyprostuję… - Na chwilę wstrzymał oddech, wytarł czoło z wielkich i zimnych kropel potu, już się bojąc, jak za godzinę będzie cuchnąć cały jego strój, i jakie kolejne bydle tu przyciągnie - Idziemy dalej, nie ma co szaleć. Ty na przodzie, ja się łapię za łuk.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 1 (Wydarzenie)]
— Yhm. — Jego towarzysz żywo przytaknął.
Maszerowali przez następną godzinę, a z każdym krokiem w stronę osiedla natura przeobrażała się coraz bardziej: zanikały krzyże martwych i wegetujących drzew, a porosty i zdrewniałe rośliny w szaro-burych odcieniach pleniły się coraz gęściej i gęściej. W pewnym momencie znikły ostatnie kępki tak dobrze znanych człowiekowi chwastów i traw, a w ich miejscu pojawiły się połacie podłoża pokryte plątaniną siwych, delikatnych wiązek, delikatnie trzeszczących pod naciskiem podeszw dwóch par butów.
Wtedy, gdy oboje w milczeniu szli przed siebie, Mariusz ujrzał w oddali coś. To coś znajdowało się w koronie wyrastającego kilkadziesiąt metrów dalej, pokrytego siną skostlin, drzewa. Spomiędzy gąszczu podobnych barwą pędów i narośli Łazik mógł dostrzec wyłącznie parę oczu, niepokojąco ludzkich i zwierzęcych zarazem, jednak zdecydowanie nie bezmyślnych. Coś bacznie obserwowało obydwóch mężczyzn, nie poruszając się przy tym ani o centymetr.
Serweryn syknął jakby ugryzł go jakiś owad i podrapał się w tył głowy. Pomimo tego nie zwolnił, a dalej szedł naprzód, najwyraźniej nie zauważył anonimowego obserwatora.