Szkarłatna Wyspa
-
Max:
Złote monety na pewno, ale przeczuwałeś, że szklane paciorki i tym podobne przedmioty też by się nadały. Mógłbyś się w nie zaopatrzyć przy następnej okazji, o ile zdecydujesz się na kolejny rejs. Ale monety też się nadadzą, a możliwe, że gdzieś w ładowniach galery lub magazynach na wyspie były inne świecidełka, cokolwiek zamierzał kapitan, to jednak pewnie zakładał handel z tubylcami, a bez takich przedmiotów byłoby ciężko.
Vader:
Pokusa wybrania się w dżunglę z myśliwymi z plemienia była dość kusząca, zawsze to jakaś rozrywka, a i szansa na sprawdzenie się w boju z nieznanymi ci potworami i zwierzętami, których skóry mógłbyś nosić później dumnie jako trofea. Jeśli chodzi o marynarzy, najemników, a nawet tubylców to fakt, byli nieciekawi, ale może ten cały Król Mag, o którym wspomniał kapitan, będzie ciekawszą postacią? -
Bardziej interesowało go coś mniej świecącego, ale jedna moneta ujdzie.
- Dobra, to gdzie mają swoje chaty? Przy dżungli? -
— Albatrosss… — pociągnął cicho pod nosem. — A wiecie, że jest taki ptak?
Pewnie część kobiet go nie zrozumie, ale co mu tam. Gadka to gadka. -
Max:
Wskazał ci odpowiedni kierunek i odszedł do swoich spraw. Najwidoczniej dogadasz się z nimi bez tłumacza.
Zohan:
Znów zaśmiały się zaszczebiotały coś w swoim języku, czego nie rozumiałeś. No i byłeś dzięki temu z nimi kwita, bo i one pewnie niewiele rozumiały z tego, co mówiłeś. Ale w końcu taka próba flirtu na niewiele się zdała, gdy kobiety odeszły, choć miałeś przeczucie, że nie możesz uważać się za zupełnie przegranego. -
O, nieźle.
- Dzięki za pomoc! - rzucił jeszcze.
No to ruszył we wskazaną drogę, podrzucając monetę. -
Nie trwało to długo, szybko trafiłeś na miejsce i to chyba akurat w porę, bo kilkunastu łowców właśnie zbierało się do wyruszenia w dżunglę, zabierając strzałki, dmuchawki, proce, pociski do nich, łuki i kołczany pełne strzał, oszczepy, włócznie, maczugi i zapewne prezenty od Albatrosa i jego załogi, czyli stalowe noże, których sami nie mogli wykonać. Zareagowali ciekawością, jak na tubylców przystało, ale czułeś, że są wobec ciebie o wiele bardziej nieufni niż inni miejscowi. Zapewne przez strój, ale może chodzić też o coś innego.
-
Nono, na niezłą brygadę tracił, widać że profesjonaliści! Do tego ta nieufność wobec czegoś nowego - słodko.
- Czołem! Widzę że się mnie obawiacie, ale zajmę tylko chwilkę. Co możecie mi powiedzieć o wielkim, czarnym ptaku? Jak się pojawił, to reszta uciekła. -
Jeden z łowców wysunął się do przodu i rozłożył szeroko ramiona. Najpierw myślałeś, że to jakiś gest na przywitanie albo nawet próba mocarnego uścisku, którym połamałby ci przynajmniej kilka żeber, ale po chwili zapytał:
- Taki? Większy? -
//Taki? Czy jednak większy?
-
//Większy.//
-
Kobiety nieraz go spławiały i nieraz mu odmawiały. Mówi się trudno, najwyżej spróbuje następnym razem w jakiś sposób się z nimi porozumieć. I co teraz? Nie może po chwili podejść do kobiet i znowu próbować, więc chyba musi się rozejrzeć po wiosce i znaleźć kogoś, kto potrafi rozmawiać w jego języku.
-
- Więęęększy. - I tu pokazał rzeczywiste rozmiary. Jeśli jego ręce by nie starczyły, dorobiłby sobie z kości za pomocą iluzji. Pora zobaczyć jak zareagują na magię!
-
Zohan:
Byli to wszyscy marynarze, najemnicy, także ci z załogi, którzy zostawali tu na stałe lub się zmienili podczas służby na kształt garnizonu, a także otoczenie władcy i sam władca, ten cały Mag.
Max:
Cóż, niezbyt przyjaźnie, bo choć jakąś Magię musieli znać, skoro władał nimi Mag, to jednak chyba nie taką lub po prostu obawiali się, że użyjesz jej przeciwko nim, czego tamten pewnie nigdy nie musiał robić. Niemniej, niemal skończyło się to do ciebie tragicznie, niemalże czułeś te wypuszczone z dmuchawek strzałki i rzucone oszczepy, które zamiast poszybować w twoją stronę, zostały powstrzymane w ostatniej chwili przez samozaparcie wojowników lub polecenie ich wodza.
- Duży. - powiedział w końcu tamten, który do tej pory z tobą rozmawiał, wyraźnie nieucieszony z faktu, że to akurat o takiego ptaka ci chodziło. - Mówimy na niego Tetokonak… Porywacz Dzieci. Ale i dorosłych potrafi zabić.
Widocznie ten tutaj łowca spędził więcej czasu, może jako przewodnik, z marynarzami z Verden, skoro tak dobrze operował waszą mową. -
Hmmm… Nieźle, nieźle, pewnie by się z nimi podroczył, gdyby nie sprawa jaką miał. Zniknął zaklęcie.
- Potrafi? Dziwne, ja sobie przed nim stałem i odleciał po chwili. Da się to oswoić? - spytał z nieukrywaną radością. Ptaszek coraz bardziej mu się podobał! -
Od razu zaprzeczył, kręcąc głową, tak jak inni myśliwi.
- Za duże, za agresywne, za żarłoczne. Nawet jak próbuje się z pisklakiem, to nic nie daje. Trzeba ich unikać albo zabijać. -
- Nikt, nawet w legendach, go nie oswoił? - spytał się, licząc na jakikolwiek trop ku oswojeniu ptaka.
-
Zaprzeczył ponownie.
- Byli tacy, co próbowali. Nie z legend, z wioski. Marnie skończyli. -
- Wiadomo jak próbowali? Wszyscy nie żyją, czy jednak jeden się uchował?
-
- Nie wiemy, jak próbowali, ale im się raczej nie udało. Jeden przeżył, ale oszalał, teraz jego umysłem władają złe duchy… Moglibyście się dogadać. Mieszka w samotnej chacie na wybrzeżu, na północ stąd.
-
Aaaaa, ma trop!
- Dobrze, zajrzę do niego, dziękuję za rozmowę. - Rzucił monetę i poszedł w stronę chaty.