[Powierzchnia] Stare Osiedle
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Nie miał zielonego pojęcia, co Sewerynowi siedziało w głowie, a ten nie spieszył się z wyjaśnieniami. Wrócili prawie pod samą plombę tunelu, w okolice osuniętych rusztowań i pozostałości sprzętu budowlanego. Dopiero tam Mariusz zrozumiał zamysł jego kompana.
Seweryn podszedł do pordzewiałego stalinca, przyklęknął obok silnika i w największym skupieniu zaczął przyglądać się jego wnętrznościom. Co chwilę wyrywał z ogromnego cielska spycharki garści zeschłych roślin, sinej biomasy i całą galerię zmumifikowanych żyjątek. Opukiwał rury, brał w dłonie sparciałe przewody, ewidentnie też czegoś szukał. W końcu obszedł całą maszynę, zatrzymał się z drugiej strony. Chwilę szarpał się z czymś, aż Szprycer usłyszał metaliczne stuknięcie.
— Aha!
Zza kadłuba stalińca wyłoniła się para rąk, zwycięsko unosząc ku niebu prostokątnie wygięty, zardzewiały pręt.
-
- I co, chcesz tym prętem odpalić tego złoma na pych? - Westchnął ciężko - Noc nas zastanie, a już wolałbym się prać badylami po mordach z tymi dryblasami na stacji, niż czekać do rana tutaj. Nawet jakby nic tu nie przylazło.
-
Mariusz Szprycer Woliński
— Nie marudź, tylko chodź… — Mężczyzna stęknął z wysiłkiem. — Mi pomóc. Zastało się, cholerstwo.
Tymczasem w oddali, gdzieś z trzewi Sinego Lasu, wydobył się głęboki, przeciągły skowyt. Niby podobny do tych, które Mariusz słyszał na ulicach Zdzieszowic z pysków zdziczałych psów, ale równocześnie zupełnie inny, jakby to, co go wydało, nieustannie dusiło się czymś i charczało. Zaraz po pierwszym pojawiły się kolejne, daleko na wschodzie. Ich chór przypominał Mariuszowi o niedawnych doświadczeniach z niedokończonego tunelu…
-
- A nie mówiłem? Jakieś bydle zaraz odgryzie mi dupę, a ty się bawisz w Boba Budowniczego! - Mimo to poszedł mu pomóc. Im szybciej go zatarga za łeb na stację, tym bezpieczniej. Cholerstwa są inteligentne, więc może trochę im odpuszczą.
-
Mariusz Szprycer Woliński
— I tak ją stracisz. Prędzej czy… — Stęknął, napierając z całej siły na pręt, który okazał się korbą rozrusznika. Żelastwo jęknęło z skrzekiem, odprysnęła brunatna rdza i ich ręce poleciały do przodu. Korba obróciła się. — …Później. Dawaj. Połowa sukcesu za nami.
Z kolejnymi obrotami metal poddawał się naporowi łatwiej, mieląc zsiadłe grudy smaru zmieszanego z odłamkami korozji. Obrócili raz, drugi, trzeci, a silnik… parsknął. Był to tylko cichy, zdławiony oddech potężnego motoru, ale niósł w sobie nadzieję na resuscytację uśpionej maszyny.
— Dawaj, pójdzie! Jeszcze raz! — Seweryn rozentuzjazmował się, zakasając rękawy.
Z kolejnymi obrotami dźwigni silnik jakby sam pragnął znów zaryczeć, ale tylko kasłał i kasłał, od czasu do czasu wypuszczając kominem nieśmiały obłoczek pary zmieszanej z popielatą chmurą spalin.
W końcu Seweryn zostawił Mariusza z korbą, rozkazując mu, by nie zaprzestawał machania nią. Sam wdrapał się na pokrywę silnika, zerwał z niej osłonę filtra powietrza i wyciągnął go, chowając do torby. Z niej wyciągnął także niewielką buteleczkę z przezroczystym płynem, który do złudzenia przypominał alkohol.
— Słuchaj no. — Spojrzał na towarzysza, odkorkowując szkło. — Jak dmuchnę do środka, obrócisz korbą, jasne? Tylko z siłą, musimy od razu posłać iskrę, inaczej zalejemy silnik.
-
- Pojebało cię do reszty?! Może jeszcze nitrogliceryny tam nalej! - Popukał się w czoło - Chuj wie, ile to już tu stoi, oleju pewnie nigdy nie wymienili, a ropa na bank się już rozwarstwiła. Zabijesz nas obu! Już wolę zginąć z chujem w garści i psem u szyi, niż skończyć jako zapalnika od eksperymentów nieudanego mechanika!
-
Mariusz Szprycer Woliński
— Co kogo ma zabić? Nie widziałeś tamtych kurewstw?! Ten bydlak wyciągnął kawał żelastwa z siebie jak pieprzoną wykałaczkę! Albo odpalimy tą kolubrynę i przebijemy się, albo twój spacer na Osiedle skończy się zmutowanym piknikiem na skraju drogi! — Trzasnął dłonią w blachę, z której odpadł pokaźny kawał skorodowanego metalu. — Gniotsa nie łamiotsa, Alexander, to nasza jedyna szansa. — Uspokoił się nieco. — Twoja i moja. Więc albo machniesz tą korbą, albo sam to zrobię, choćby dupą.
-
- A możesz nawet i kutasem, proszę cię bardzo! Tylko najpierw odejdę jakieś sto metrów, żeby jakiś wylatujący tłok nie rozerwał minęło łba - Nie zamierza się brać do tej samobójczej roboty - Ty z kolei nie rozumiesz, że ta banda jest inteligentna? Nie poszedł za nami, nie zaatakował, tylko ostrzegł przed kolejnym aktem agresji. Idźmy tam jeszcze raz i spróbujmy opłacić tranzyt jakimś żarciem.
-
Mariusz Szprycer Woliński
Słowa Mariusza ewidentnie zaskoczyły Seweryna, bo ten aż odłożył butelkę na korpus silnika i spojrzał na niego szeroko rozwartymi oczami.
— …Ty chcesz się z nimi handlować? -
- Wolę z nimi, jak z tą zgrają pupilków Dyktatora. Chuj wie, czy życie wśród nich nie byłoby lepsze - Usiadł z kwaśną miną, wyraźnie się uspokoił - Teraz już nawet i to mógłbym zrobić… Metro nie jest miejscem do życia. Już nie. Albo się z tym pogodzimy i odejdziemy, albo weźmiemy sprawy w swoje ręce. Złapiemy Dyktatora za wąsa, córunię za to grube dupsko, i zrobimy im starą, dobrą “ścieżkę zdrowia”.
-
Mariusz Szprycer Woliński
Mężczyzna z uwagą wysłuchał słów towarzysza, które musiały zainteresować go na tyle, że przysiadł na korpusie maszyny, machając nogami.
— Góra też nie jest miejscem do życia… O co Ci chodzi z “ścieżką zdrowia”? Zabić? Wygnać na powierzchnię z scyzorykami? -
- A spałować porządnie, żeby przez miesiąc musieli na brzuchach spać. I potem na kopach pogonić wgłąb tuneli i tyle ich widzieli. Niech już sobie radzą - Wzruszył ramionami - Za to góra… Kto wie? Gdzieś za tym grajdołem musi być chociaż kawałek placu bez mutantów.
-
Mariusz Szprycer Woliński
— Tak myślisz? — Zapytał mężczyzna. Na chwilę zastygł w miejscu, jakby myśląc nad czymś. Po tym wypuścił z siebie zbolały oddech i opadł luźno na korpus maszyny. — Gdzieś… Tylko powiedz mi gdzie? Gdzie jest to miejsce, w którym można oddychać jak dawniej?
Przybierający na sile wiatr świszczał, lawirując pomiędzy gałęziami uschłych drzew, w porytych rdzą blachach porzuconych sprzętów, a wreszcie rozbijając się na pokrzywionych szkieletach rusztowań. Wyblakłe płachty łopotały, głuchymi uderzeniami przypominając o swej obecności. Coś zagrzmiało w chmurach ponad nimi; mogło zbierać się na deszcz.
-
Ponownie wzruszył ramionami.
- A skąd mnie to wiedzieć? Trzeba iść i szukać. Niemożliwe, żeby cała planeta wyglądała w ten sposób.
Chwilę patrzył w stronę ich wcześniejszej marszruty.
- Może oni wiedzą…? - Potarł się po potylicy - Może potrafią gadać. Albo chociaż zrozumieją nasze zamiary. Cholera, mieć chociaż jednego takiego za przewodnika… Oddałbym za to nawet przedwojenną pukawkę. -
Mariusz Szprycer Woliński
Seweryn westchnął ciężko, drapiąc potylicę. Szprycer od razu spostrzegł, że jego słowa zabiły ćwieka siedzącemu na buldożerze mężczyźnie. Minęła chwila, nim znalazł dla niego odpowiedź.
— Doceniam optymizm, ale wiesz… — Spojrzał na Mariusza. — Jest powód, dla którego mało kto wracał żywym z Osiedla. Właśnie oni. I no, promieniowanie, ale rozumiesz co mam na myśli.
-
- Jaki był twój pierwszy odruch? - Skrzyżował ramiona na piersi i podniósł brew - Zaatakowałeś. Co wtedy się robi? Broni. Spirala agresji sama się nakręca. Ludzie są za bardzo przyzwyczajeni do mutantów, by postrzegać ich za coś innego. A wystarczy tylko wywiesić białą flagę.
Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Nie patrzysz szerzej. Miej otwarty umysł, skoro spacerujesz po powierzchni. -
Mariusz Szprycer Woliński
Seweryn nie odpowiedział od razu. Zamiast tego wbił ciężki wzrok w silnik pojazdu i raz po raz nerwowo dreptał nogą. Widać było, że słowa Alexandra, a raczej Mariusza, dały mu do myślenia i nie było mu łatwo znaleźć na nie odpowiedzi. Woliński nie mógł wiedzieć co właśnie działo się pod jego czaszką, mógł się jedynie domyślać. Być może górnika coś w nich dotknęło bardziej niż autor tych słów by chciał. Być może żałował swojej gwałtownej reakcji na spotkanie nieznajomego bytu? Wstydził się? A może teorie Wolińskiego były dla niego na tyle absurdalne, że budziły w nim gniew? Równie dobrze mógł odczuwać po trochę każdej z tych emocji.
— Ja nie spaceruję po powierzchni. — Odpowiedział twardo, ale Mariusz nie mógł stwierdzić czy mówił to w gniewie, smutku czy obojętności. — Przyszedłem tutaj by wziąć i wrócić z tym co moje. Patrzę tylko na to. Nie jestem od tego, by w imieniu ludzkości zawierać pokój z tym czymś… Tymi czymś, wiesz o co mi chodzi.
-
- Ale ja od tego jestem. Mocarstwa upadły, mam prawo do zajmowania ziemi we własnym imieniu. Jedynym warunkiem jest prowadzenie na niej upraw. Chyba znasz przedwojenne prawo? Wszyscy się nad nim spuszczają, próbując je dalej utrzymywać, więc grajmy według ich zasad. Naginamy, nie łamiemy. Oni mogą być rolnikami. Ja będę ich ustami.
Wyliczał kolejno na palcach. Nie miał zamiaru się poddać, skoro w jego głowie istniał już pełny plan, a minęło raptem kilka chwil.
- To spotkanie to coś wielkiego! To Cortez palący własne okręty! To Robespierre prowadzący rewolucję! To Cezar przechodzący przez Tybr pod bronią! To pomyłka Schabowskiego na konferencji! Właśnie zmieniamy historię, a ty wolisz trzymać się jakichś sztywnych zasad!
Chociaż nigdy nie był dobrym mówcą, to próbował teraz kopiować styl największych demagogów, przechodząc od suchych danych i twardej logiki do bardziej emocjonalnych reakcji. Pluł sobie w brodę, że manipuluje biednym facetem, ale czuł, że nie ma wyboru, a przeprosi go już po wszystkim.
- Słuchaj, nie po to zostałem stalkerem, żeby patrzeć na świat przez celownik karabinu, jak ta cała Gwardia. Chodzę, zwiedzam, sprawdzam, poznaję. Nie o wszystkim mówię władzom, jakimkolwiek władzom. Nawet prywatnym zleceniodawcom nie o wszystkim opowiadam. Co nie znaczy, że nie patrzę szerzej na ten nowy świat.
Pokręcił głową i zrobił jakieś dziesięć kroków do przodu, zdecydowany już, że pójdzie paktować z mutantami. Nawet za cenę życia.
- Prowadź mnie! Podążaj za mną. Albo zejdź mi z drogi… - Odwrócił głowę, mając nadzieję, że chociaż słowa wielkiego generała coś poruszą w tym człowieku. Poczym po prostu ruszył wolnym krokiem przed siebie, ku przeznaczeniu. Przeznaczeniu w czarnym odcieniu humanoida.