Federacja Starej Huty
-
Długo musieliście czekać, zanim nadszedł oddział młodzików Federacji.
- A wy co tu robicie? - Odezwał się chłopa czek niewiele starszy od Owcy, najwyraźniej dowódca - Wszystkie siły na front! Nasi się wykrwawiają! -
Zanim zareagował na rozkaz, Marley poszedł do dowódcy i powiedział półszeptem, by Hip nie usłyszał.
— Musimy odesłać jednego z naszych na tyły. Macie kogoś, z kim mógłbym go posłać? -
- Może pójść z rannymi, jak zluzujemy główne siły - Powiedział twardo. Dla niego nie była to kolejna strzelanina, lecz walka o życie własnej rodziny.
-
— Czaję, czajnik. — Odparł zdawkowo, odsuwając się z powrotem do swoich towarzyszy, wiedział jednak, że Hipa będzie trzymał cały czas z tyłu.
— Słyszeliście kierownika. — Oznajmił Wikingowi i chłopakowi, obracając hokej w dłoniach. — Biegniemy na front, ja idę przodem, Wiking w środku, Hip - będziesz ubezpieczał nasze tyły.
-
Skinęli głowami i ruszyliście wszyscy dalej przez zrujnowany blok. Dotarliście już późno, na pierwszym piętrze w ostatniej klatce, obozem rozłożyły się siły Federacji. Jeden z mężczyzn, wyglądający na dowódcę frontu, wydawał rozkazy, dopóki nie przerwał mu krzyk kogoś z budynku naprzeciwko, wciąż zajmowanego przez Ligę.
- Wróblewski! E, Jan Wróblewski! To ty?!
- Kapitan Wróblewski, niemyty skurwysynu… - Mruknął pod nosem mężczyzna ale podszedł do okna - Czego chcesz, Pele?!
- Wracajcie już do siebie! Możecie sobie zatrzymać ten blok, jak wam tak zależy, ale to, co już zajęliśmy, jest nasze! Słyszysz?! Zabierajcie dupy w troki, bo przypierdolimy wam z RPGrury!
- Gówno macie, a nie granatnik… - Sapnął wściekły żołnierz - Tunel oczyszczony? Zajdziemy te ortalionowe gnidy od dupy strony! -
— To chyba do nas. — Mruknął Mar do swoich ,podwładnych" i machnięciem dłoni pokazał im, by ruszyli za nim, a sam skierował się w stronę rzeczonego tunelu.
Po drodze na zmianę przypominał sobie obrazy z piwnicy i powtarzał jak mantrę to, że nikogo nie zabije bez potrzeby - zwiąże, ogłuszy, jeżeli zastrzeli, to tylko w obronie własnej. Te dwa sprzeczne przekazy walczyły w nim, bo gdy jeden chciał krwi Dresiarzy, drugi robił wszystko, by jedna z ostatnich sznurówek, którymi powiązano rozpadający się już przed Apokalipsą umysł Marley, nie puściła, trzymała wszystko w ryzach.
-
Razem z tobą, poszło przeszło trzydzieści osób, najwidoczniej wyznaczonych do tego celu. Szybko wróciłeś do piwnicy i pierwszego pomieszczenia, z wypatroszonymi zwłokami kobiety. Żołnierzy Federacji przeszedł zimny dreszcz, nie bardzo wiedzieli, jak zareagować na ten widok i niepewnie spoglądali na drzwi do kolejnego pomieszczenia.
-
— Dalej będzie tylko gorzej. — Marley powiedział, tonem wyjątkowo pozbawionym jego charakterystycznego żartu i polotu - nie potrafił się zdobyć na to, wiedząc co czeka na nich kilka metrów dalej.
Jedyne co go pocieszało, to że przygotowany, lepiej zniesie ten widok. Nie to, żeby miał coś przeciwko tym, którzy zwrócą zawartość żołądka albo załamią się, to były naturalne ludzkie reakcje. Rzecz w tym, że on nie musiał dokładać swoich emocji do tego.
— Chodźmy jeden za drugim i nie patrzcie dookoła, jasne? — Powiedział tonem, w którym brzmiała władcza nuta. — Ani w dół.
-
Kilka osób spojrzało po sobie niepewnie, jednak nikt nie protestował. Na przód wyszedł dowódca oddziału i poprowadził was dalej. Ewidentnie była to ciężka przeprawa, szczególnie że na końcu czekał na was zawał i musieliście potem przez to wszystko wrócić.
- Dlaczego nie mówiłeś, że przejście jest zawalone?! Niepotrzebnie tracimy czas, a oni mogą zaatakować od boku! - Krzyknął przewodnik, bardziej nerwowo, niż mogłoby to wynikać z zaistniałej sytuacji. -
— I nikogo kurwa nie wysłaliście, by w tym czasie to odgruzowali?! — Wydarł się w odpowiedzi na przewodnika, ale nie czekał na jego reakcję, tylko od razu zawrócił, bo o ile zirytowało go to, że nic z tym nie zrobili przez ten cały czas, gdy z Wikingiem i Hipem kwitli na klatce schodowej, to miał rację, dresy mogły zaatakować kiedy oni siedzieli w rzeźni.
-
Przez obecne widoki atmosfera zrobiła się gęsta niczym smog nad okolicznym kombinatem jeszcze kilkanaście lat temu. Nerwowość można byłoby kroić nożem, poczym nakładać porcjami na talerze i podawać na talerzach udekorowanych łuskami oraz ziarnami prochu bezdymnego. Mimo to całe to duże zgrupowanie wojsk zawróciło na pozycje wyjściowe, a gdy dowódca zdawała relację Wróblewskiemu, wtem wpadł zdyszany mężczyzna w średnim wieku, ubrany typowo po stalkersku.
- Panie kapitanie! Chorąży Kicińska zaginęła!
- Nosz do kurwy nędzy! Jakby mało było problemów! Gdzie?!
- Ostatni meldunek oddała ze swojego posterunku, potem Liga przecięła szlaki komunikacyjne. Mija już dziesięć godzin.
Zapakowała chwila nerwowego milczenia, poczym Jan się odezwałem głośniej, aby wszyscy w wysuniętym sztabie dowodzenia usłyszeli.
- Zluzować wszystkie siły wsparcia oraz oddziały Federacji uczestniczące w ataku na blok. Reszta ma zostać w gotowości, po zmroku przyjedziemy górą i zaatakujemy ich pozycje w ostatnim bloku. Co do Kicińskiej… Poszukaj stalkerów, myśliwych, kogokolwiek! Trzeba znaleźć osoby obyte w powierzchni, wysyłamy grupę szturmową. Ona jest nam potrzebna jak mało kto, jeśli cały ten syf ma się skończyć. -
Słuchając całej rozmowy, Marley podjął szybką decyzję.
— Zgłaszam się na chętnego. — Uniósł rękę w górę w uczniowskim geście. -
Żołnierz uniósł brew, jednak po chwili się odezwał.
- Dobra, pójdziesz ty i kilku naszych stalkerów. Formować oddział, reszta zna rozkazy. Rozejść się!
Zapanował spory ruch, w którym goniec momentalnie przepadł, zapewne niosąc kolejne meldunki. Już po chwili mieszkanie opustoszało, pozostawiając na miejscu kilku sztabowców oraz stalkerów. Pojawił się też jeden specjals, wyglądający o wiele lepiej, niż poprzednia grupa uderzeniowa, chociaż także widoczne były na nim świeże rany. -
Ustawił się razem z resztą oddziałów ochotników, w duchu licząc na to, że Wiking zadba o to, by Hip dotarł cały i bezpieczny na tereny nie objęte wojną.
— To co teraz? — Rzucił pytanie w eter. -
- Wychodzimy na ulicę, skąd przyszły posiłki z Galery, i idziemy wzdłuż, posterunek chorążej był na końcu ulicy.
Wyjaśnienie zdwakowe, mimo że faktycznie wyczerpujące. Plotki musiały się już rozejść, bo jakoś nikt nie miał ochoty śpiewać pieśni wojennych, świętując powodzenie kontruderzenia.
Grupa bojowa, jak psy myśliwskie szybko i sprawnie wróciła do pamiętnego okienka, przez które zaczęła się cała ta niechlubna przygoda. Od tej strony, marsz w prawo oznaczałby powrót na ziemie byłych policjantów, toteż siły Federacji ruszyły w lewo, ulicą mającą po bokach duże połacie brudnej ziemi, będącej kiedyś trawnikami z drzewami. Teraz trawy rosnąć nie chce, drzewa lata temu lokalsi wykorzystali na własne potrzeby, a powybijane okna z okolicznych bloków co chwila straszyły odbłyskami przypominającymi lunety karabinów snajperskich. Niczym puste mieszkania celujące lufami swych okiennic w grupkę powoli idących mężczyzn. -
Marley pozostawał czujny, idąc na tyłach grupy. Odblaski były odblaskami, ale w momencie, w którym któryś z nich okaże się wizjerem wroga, wolał być gotowy do padnięcia na ziemię przy najbliższej możliwej osłonie. Nie wiedział, w co się pakowali, dlatego ściskając hokej w dłoniach, chciał być przygotowany na najgorsze.
-
Najgorsze obawy się potwierdziły, jednak dopiero u szczytu ulicy, zaraz przed samym blokiem, w którym miała mieć posterunek Kicińska. Z jednego z okien po drugiej stronie posypały się strzały. Chaotyczne, niecelne, jednak wciąż stanowiące zagrożenie. Dudnienie, które przyszło ze strzałami, przypomniało ci czasy wielkiej wojny w mieście. Był to jakiś poważny sprzęt, może nawet WKM, broń której w okolicy nie widziało się już od lat.
-
Wtedy przez umysł Marleya przebiegła myśl, że konflikt w tym zakątku woli mógł prędko rozrosnąć się na tyle, by włączyć w siebie mniejsze frakcje - czy do lokalnej wojenki ktoś wyciągał by takie zabawki?! Szybko jednak strząsł z siebie ten pomysł, nie ze względu na jego prawdopodobieństwo, ale z względu na to, że wolał nawet nie myśleć o kolejnej wielko-skalowej wojnie.
Wraz z innymi pobiegł na klatkę bloku Kicińskiej, bo chociaż strzały jakie im podarowano nie trafiły, to wolał nie ryzykować sprawdzaniem celności kolejnych.
-
- A taka wasza mać! Możecie sobie w dupę wsadzić tego gorącego pręta! - Z góry usłyszałeś mocny, kobiecy głos, przypominający nauczycielkę w podstawówce strofującą niesfornych uczniów. Po czym z mieszkania nad wami padło kilka strzałów z muszkietów, broni z której produkcji Federacja jest słynna. Wymiana ognia zakończyła się równie szybko, jak się zaczęła, każda ze stron oszczędzała cenną amunicję.
- A wy co?! Kolejna gębą do wykarmienia?! Jak nie macie kilku konserw ze sobą, to wypierdalać mi z powrotem pod tego kaema! -
Wbrew wyobrażeniom Marleya, Kicińska wciąż żyła i sądząc po odgłosach, chyba nie zamierzała szybko zdechnąć - wreszcie jakieś pozytywne wiadomości! Rozejrzał się dookoła, co robiła reszta grupy?