[Vaarthern] Część Północna
-
Najmniejsza i najmniej zasiedlona część imperialnej stolicy, choć może się poszczycić kilkoma cieszącymi oko historycznymi zabudowaniami, stworzonych stylem cardenhaardzkim, które jakimś cudem uniknęły zburzenia, jak na przykład licząca ponad trzysta lat kaplica innerystowska, pod którą modlili się sami dawni carowie lub liczący ponad milenium gigantyczny zamek Zimorodka, położony na niewielkim Półwyspie Książąt. Zamiast całych blokowisk, których wysokie budynki są w stanie drapać chmury po ich śnieżnych brzuchach, są liczne osiedla kolorowych domków jednorodzinnych, będących piękną gamą barw na zielonej palecie równo przystrzyżonych trawników. Sprawia to, że część północna Vaarthernu stała się ostatnim bastionem natury, która oddziela żywą zielenią północ miasta od martwej, brzydkiej szarości samego centrum. Vaarthen Płn. charakteryzuje się również najmniejszą ilością obozów szkoleniowych w całym mieście. Nawet przed samą wojną były tutaj jedynie trzy szkoły wojskowe, które po wybuchu konfliktu stworzyły ściśle współpracujący ze sobą zespół treningowy rekrutów. Poza samymi szkołami żołnierskimi, znajduje się tutaj jedna z większych baz wojskowych, szczelnie otoczona wałami drutu kolczastego i monumentalnych ścian siatki, wyraźnie oddzielających zespół budynków wojskowych od reszty miasta. Z nieznanego powodu baza została zamknięta, a wkroczenie na jej teren grozi aresztowaniem lub nawet rozstrzelaniem przez strażników, którzy licznie patrolują ten kompletnie pozbawiony życia złowrogi teren. Mieszkańcy mogą się tutaj cieszyć nieskazitelnym powietrzem, niezakłócaną przez nic ciszą i spokojem, a także osobliwym pięknem zieleni i barwnych jednorodzinnych domków.
-
6:58. Właśnie wskoczyła kolejna minuta na zegarku. Nie musiał nawet patrzeć, liczył tyknięcia od długiego czasu. Wyczekuje. Ten jeden, jedyny raz chce wstać przed resztą, perfekcyjnie na czas, a nuż zaskoczy tym wszystkich. Nie to żeby wcześniej mu się nie udawało. No… czasami. Jednak, zawsze kiedy wstał o wyznaczonej godzinie, to i tak był gotowy jako jeden z ostatnich. Nadszedł dzień, kiedy to wszystko się zmieni.
Cyk. 6:59. Leży sztywny, wyprostowany. Na dźwięk przesunięcia się kolejnej wskazówki, momentalnie spiął mięśnie, czekając na ten decydujący moment. Nie śpi już od piątej. Obudził się przez koszmar. Śniło mu się, że jest na wojnie. Wcześniej w końcu został wyrzucony ze szkoły i zapisał się ot tak bez przygotowania. Akurat trafił na front, gdzie walczyło jego rodzeństwo. Nie radzili sobie za dobrze. Był ich jedyną nadzieją. Jedyny ich nie ignorował, reszta żołnierzy była bardziej pochłonięta szturmem w inną stronę. Nie znał się na wojnie i wojsku, więc stąd mogło to być dla żołnierza nielogiczne, jednak jego podświadomość miała prawa logiki gdzieś. Wszyscy go wołali, prosili o pomoc, wręcz błagali. Kiedy tylko ruszył w ich stronę, dostał kulą w nogę i upadł, a rodzeństwo zginęło. To go o wiele mocniej uświadomiło, że musi zdać tę szkołę. Podobne wizje, mimo że nierealne bo jednak byli lepsi od niego, regularnie nawiedzały jego umysł, a determinacja z każdą kolejną marą rosła, mimo iż rozsądek kazał przestać i złapać na chwilę oddech, ale już wcześniej został zepchnięty na dalszy plan.
Czekał na ten decydujący moment, który zbliżał się nieubłaganie. -
Dmitrij
Stary jak świat zegar, powieszony na jednej z brunatnych ścian sypialni rekrutów, zdawał się patrzeć na wszystkich śpiących nowicjuszy z arystokratyczną wyższością. Drewniane pudło, które zdążyło już zbutwieć, jakby wpatrywało się w przebudzonego już młodego mężczyznę z gorzką rezygnacją, że tym razem, sadystyczny wynalazek jednego ze strażników penitencjarnych, jak prześmiewczo nazywano tutejszych instruktorów, który objawiał się w postaci prostego elektronicznego urządzenia, ukrytego w kukułczym domku, które, ustawione na godzinę siódmą, wydawało z siebie niezwykle głośny, rozrywający bębenki uszne dźwięk, przypominający syreny alarmujące o zbliżającym się bombardowaniu, nie wyrwie go ze snu i nie zmusi do kolejnego marszu na pole treningowe. Sam to zrobił. Kolejne cyknięcie, ale diabelskie urządzenie nie zaczęło wyć.
Miast tego młodzian usłyszał cichy skrzyp drzwi do sypialni, w których ukazało się dwóch przygarbionych “strażników penitencjarnych” w zaniedbanych wojskowych koszulach w granatowo-białe paski, co przywodziło na myśl skradające się zebry. Jeden z nich trzymał w dłoni megafon.
Skradając się, ustali na samym środku pomieszczenia, po czym najwyższy instruktor, który z dumą ściskał w ręku megafon, przyłożył go do ust, po czym z czystą złośliwością ryknął:
- Wstawać, wy leniwe kłody! Podnieście wasze niestyrane, młodzieńcze tyłki do góry i odgońcie sny o domku i mamusi! Mamy przed sobą cały dzień praktyki! - krzyczał, a jego potęgowany przez megafon władczy głos odbijał się echem od ścian jak piłeczka do ping-ponga.
Nowy wymysł instruktorów na poranne pobudki okazał się być jeszcze skuteczniejszy niż hałaśliwa syrena, zastępująca kukułkę w dziwnej figurze geometrycznej, której obecnie nie sposób nazwać domkiem. Rekruci ze zdziwieniem wymalowanym na ich delikatnych, zaspanych twarzach i półprzymkniętych oczach, zaczęli wstawać ze swoich łóżek, a następnie gęsiego kierować się do szatni, położonej tuż obok, aby potem wejść na stołówkę i na samym końcu, rześcy i zmotywowani stanęli w szeregu na hali, gdzie oddziały penitencjarne zagospodarują im cały dzień.
- Widzimy się na zewnątrz, nieproduktywne ciołki! - ryknął jeszcze raz, jakby na pożegnanie żywej kolumny ludzi, którzy jak żywe trupy bez życia kierowali się ku wyjściu. -
Dojrzał zegar, o którym zapomniał i chciał zapomnieć. To symbol jego porażki, przegranej i wstydu. Nigdy nie był w stanie wstać o odpowiedniej porze, mimo obecności tego cholernego, głośnego ptaszyska. Kiedy inni zakrywali głowę poduszkami, przeklinali w duchu zegarmistrza który skonstruował to narzędzie szatana, tak on dalej śnił o swej chwale i potędze. A ten jazgot w tle to jakieś tam odgłosy pola bitwy, a nie zbliżających się karnych ćwiczeń na placu. Tak zawsze to widział, nic się nie zmieniało. Nawet dziś się bał, że ten gruchot mu przeszkodzi w dniu jego chwały.
Skrzyp. Od razu zwrócił oczy ku drzwiom. Więc dziś obudzą ich we własnej osobie? Jest! Jak się cieszył, że nie usłyszy tego dźwięku! Czekał zniecierpliwiony, gotów wyskoczyć jak tylko się odezwą.
I… od razu pożałował swej decyzji. Natychmiast zakrył swe uszy ręką, czekając aż przestanie. Kiedy tylko skończył, wyskoczył z łóżka jak nowo narodzony, dodatkowo napędzony tą satysfakcją, że najpewniej był jednym z pierwszych obudzonych. Chyba tylko on nie był jakoś przybity, senny lub nieprzytomny. Ale to dla niego typowe - niemal nigdy nie było widać u niego znużenia, zmęczenia lub błagalnego spojrzenia proszącego o natychmiastowe zakończenie pobytu w tej szkole. Wiedział, że w przyszłości pójście tu okaże się dla niego zbawieniem. Jak zaskoczy i zacznie coś robić porządnie… -
Dmitrij
Standardowy początek dnia w obozie treningowym - zostać nagle wyrwanym ze snu, aby potem w pocie czoła wziąć szybki prysznic, który rozjaśni nieco zaspany umysł, a potem ubrać się w niskiej jakości mundur, który rwał się jak kartki papieru i miał jedynie odwzorowywać ten używany oficjalnie w armii, ale nawet i to nie szło tym pozszywanym kawałkom szmat najlepiej. Rekruci przy prawdziwym imperialnym bojcu wyglądali w nich jak banda miernot, które życie kopnęło w cztery litery na tyle mocno, że muszą nosić łachy, które zdawały się być nawet gorsze od przepoconych, brudnych, podartych ubrań noszonych przez bezdomnych.A potem pora śniadaniowa, ostatni najspokojniejszy element dnia - późniejsze przerwy na jedzenie były chaotyczne i nieuporządkowane i to w taki sposób, że godziny spożywania następnych posiłków były różne, ale w swoim zakresie różniły się tylko godziną lub dwoma. Wszyscy rekruci zebrali się w obszernym pomieszczeniu, którego ściany i podłogę wypełniały mlecznobiałe kafelki. Ubogi wystrój stołówki stanowiło kilkadziesiąt stołów i niezliczona liczba krzeseł. Mimo ich dużej ilości, nie starczyło ich - niektórzy rekruci musieli poczekać, aż zajmą po kimś miejsce i jeżeli im się poszczęści, sprawnie pójdą do punktu zbiórki, nie zmuszając reszty do nudnego czekania. Na jego szczęście, dzień nie był jakiś pechowy i udało mu się zająć jedno z miejsc od razu. Żywienie w tym miejscu nie było na całe szczęście tak podłe jak “umundurowanie” treningowe - ciepła zupa i danie główne będą rzeczami, za którymi będzie tęsknił na froncie. Akurat dzisiaj tak się złożyło, że tą zupą była pomidorowa i pieczone mięso z kurczaka z kartoflami. Nie było tego zbyt dużo, ale wystarczyło, żeby się najeść.
Następnie w kolejce było słuchanie smętów oddziałów penitencjarnych, którzy przeliczą liczbę rekrutów i ukarzą spóźnialskich pompkami, a to wszystko na wieczne zatłoczonej, dusznej hali, któremu powietrzu nie pomagało nawet otwieranie okien. Nikt chyba nie zliczy osób, które tutaj zasłabły. Po wykonaniu tych wszystkich czynności, instruktor, który odpowiadał za dzisiejsze budzenie ich, powiedział przez megafon:
- Dzisiaj będziemy testować kruchość waszych ciał i zobaczymy, kto wytrzyma, a kto pęknie jak wazon zrzucony przypadkiem przez dziecko. Na zewnątrz marsz! -
Akurat mu to życie jakkolwiek odpowiadało. Oczywiście jeżeli nie był na końcu i nie musiał się jakoś spieszyć, ale ze względu na fakt że rzadko miewał takie dni jak ten, to doceniał każdy podobny i to swego rodzaju uważał za piękne. Do tego nie wkradał się tu jakiś nieład lub chaos - większość wyglądała podobnie, albo miała jakieś cechy wspólne. Lepsze to, niż chaotyczny i nieuporządkowany tryb życia, jaki prowadził wcześniej. Pobudka o różnych godzinach, potem szkoła, obiad, treningi i czas wolny. Nie zawsze w takiej kolejności, nie zawsze dało się przewidzieć o której co się zacznie lub skończy. Irytowało go to. Ten nieład wkradający się w jego życia coraz bardziej go męczył. Nigdy nie był w stanie ułożyć jakiegoś stałego planu, który by go satysfakcjonował. W tej szkole co prawda też za idealnie nie było, często podświadomie nienawidził tego miejsca, lecz sama możliwość jakiegoś ładu, przynajmniej z rana, go satysfakcjonowała i pomagała tu trwać. Małe sukcesy podobnie, bo nawet te najmniejsze nie zdarzały się za często.
Samo śniadanie mu starczyło. Lepsze to, niż jakaś zabawa w diety białkowe, jakie miał w domu, a które nie dawały jakoś wiele. Ba, jeden lekarz nawet stwierdził, że mogą pogarszać stan jego zdrowia, ale oczywiście rodzice go wyśmiali i brnęli w to dalej. Normalne jedzenie to coś za czym tęsknił i czego chciał, a co dostał dopiero tu, po tylu latach życia. Do dziś ciężko było mu czasami uwierzyć w ten fart, albo pech, zależnie od dnia lub samopoczucia. W zdecydowanej większości był to pech.
Zaraz po tym udał się na tę duszną, znienawidzoną przez niego salę. Z jego wątłym i słabym ciałem każdy pobyt tu to już był test wytrzymałości, a co dopiero ten, jaki szykują… Cicho przełknął ślinę ze strachu. Cieszył się, że przynajmniej nie chcieli tego zrobić tutaj. Chociaż było to też trochę niepokojące… Jakiż to będzie test? Czyżby szprycowanie ołowiem? Okładanie kijami? A może wymyślą coś chociaż odrobinę humanitarnego i mniej absurdalnego od jego pomysłów? -
Dmitrij
Wysoki instruktor odpowiedzialny za budzenie kadetów, wyprowadził ich wszystkich na zewnątrz, prowadząc na doskonale wszystkim znane i znienawidzone pole do testów wytrzymałościowych, wzniesione na dawnym boisku piłkarskim. Obecnie zielona murawa została zastąpiona przez przepastny piach, który spowalniał ruchy rekrutów i przylepiał się do ich ubrań, w wyniku czego choćby po jednym okrążeniu całego pola treningowego całe ubranie nadawało się już tylko do wytrzepania i wyprania, a nieszczęśnicy wyglądali niczym wydmowe potwory. Wyzwania pola testowego trzeba było pokonywać po kolei, w pełnym wyposażeniu, z treningowym egzemplarzem karabinu Szczerniakowa na plecach i wypełnionym plecakiem, który ważył tyle, że zdawało się, iż jest on załadowany kamieniami. Na początku prosta dróżka, licząca 60 metrów, którą należało przebiec sprintem, aby później rzucić się na ziemię i przeczołgać pod liniami zwojów prawdziwego drutu kolczastego, który rozrywał plecy tych, którzy mieli je zbyt wysoko. Następna w kolejce była górka, na którą trzeba było się wspiąć bez żadnej pomocy, mając do dyspozycji moc własnego zmęczonego ciała, aby później z niej zjechać i od razu nabić się na drewniane pachoły sięgające większości kadetów do pasa, przez które należało przebiec slalomem, aby potem dojść do czterometrowego dołu wypełnionego błotnistą wodą, przez który należało przejść na cieniutkiej desce. Na tym elemencie większość egzaminowanych oblewała, ale nie ma się co temu dziwić - pole testowe zaprojektowane przez sadystę, który dawał tego typu niespodzianki na sam koniec. Zaraz po nim była kolejna trzydziestometrowa dróżka, tym razem kręta, która miała symulować przechodzenie po polu minowym, dlatego też w ziemię wkopano kilka ceglanych platform, po których należało jak najszybciej przejść. Jeżeli ktoś dotknął piachu - z automatu oblewał. A wszystko to, aby następnie dojść do drewnianego wału, przed którym należało przebiec na kucaka. Ma to za zadanie symulować poruszanie się za osłoną - jeżeli ktoś wychyli głowę zbyt wysoko, to wiadomo jak się to kończy, żeby na samym końcu przejść do pozycji z łódką do Szczerniakowa, którą należało załadować do karabinu i oddać pięć strzałów w wyznaczony cel, w postaci manekina. Tutaj czas liczył się najbardziej - jeżeli rekrutowi nie udało się wystrzelić przynajmniej trzech celnych strzałów, które trafią w cel w ciągu pół minuty, również oblewał egzamin. A to tylko jeden z trzech innych pól treningowych położonych na obszarze szkoły…Rekruci biegli po kolei, wypuszczano ich jeden za drugim, mniej więcej w momencie, kiedy było między nimi 90 metrów przerwy, więc kiedy wcześniej wypuszczony egzaminowany zaczynał wdrapywać się na piaszczystą górkę. Dmitrij miał być testowany jako trzynasty. W pewnym momencie osoba przed nim wystrzeliła jak z procy, a jeden z instruktorów założył mu na plecy wypełniony ciężkimi kamulcami plecak, który niesamowicie ciągnął go na dół, po czym dołożył jeszcze czterokilogramowy karabin produkcji Szczerniakowa. Kiedy osobnik przed nim odpadł, bo drut kolczasty ostro poharatał mu plecy, w wyniku czego jeden z instruktorów odwołał go na bok, oficer stojący po jego prawej dał mu sygnał dłonią, że ma ruszać.
-
No no no… sam tor na pewno nie był za łatwy, ale miał też wrażenie, że bardzo dobrze symuluje to, co będzie się robić na wojnie oraz też wymaga umiejętności realnie tam potrzebnych. To zupełnie inny poziom tych torów niż w podstawówce, które według niego nie uczyły za wiele, a niektóre ćwiczenia to już w ogóle nie miały sensu. Posiadały jednak jedną, wielką zaletę i przewagę nad tym tu - były łatwiejsze. Co prawda nie znaczy to od razu, że je zawsze przechodził, ale była o wiele większa szansa powodzenia, niż przy tym tu. No i tam nie było przeszkód, których oblanie oznacza automatyczne niepowodzenie…
Mocno się zaskoczył, kiedy poczuł na sobie to obciążenie. Tak się zamyślił, że odciął się na chwilę od świata rzeczywistego. Walczył jednak z tym obciążeniem, aby nie paść na glebę już na samym starcie. Kiedy jednak dostał karabin, podwoił wysiłek i chęć ustania przynajmniej na koślawych nogach. Jakakolwiek postawa, nawet karykaturalna, tylko proszę, nie na leżąco…
Jeżeli wygrałby ze swoim ciałem, ruszyłby pędem na tor przeszkód, nie bacząc na zmęczenie. Po dobiegnięciu do drutu, rzucił się na ziemię i starał się czołgać ostrożnie, aby nie wpaść na kolce. Czas się dla niego tu średnio liczył, bo o żadnym wymogu czasowym nie słyszał. Kiedy tylko by przeszedł pod nim, ruszyłby dalej na górkę, wspinając się na nią szybko, stawiając duże kroki. Zaraz potem zjechał szybko, aby od razu przystąpić do równomiernego slalomu. Tu ani się nie spieszył, ani nie zwalniał, starał się utrzymać swoje typowe tempo, które jakoś powalająco prędkie nie było. Przy kładce nie miał opracowanego sposobu, wszystko zależało od tego jak bardzo był zmęczony i od pierwszych kroków. Jeżeli postawiłby je pewnie, bez zachybotania i utraty równowagi, przebiegłby się po niej prędko. W innym wypadku to ostrożne stawianie kroku za krokiem, aby nie runąć. Na polu minowym starał się wyczuć jakieś tempo, nucić coś pod rytm i tak skakać, aby nie nadepnąć na piach. Co innego, gdyby były różnie porozstawiane. Wtedy liczyłby na fart przy każdy kroku… Na strzelnicą przeszedł dość nisko. Wcześniej ćwiczył taki chód właśnie na takie momenty. Załadował magazynek i starał się jak najszybciej wycelować w środek manekina, albo inne duże miejsce, po czym strzeliłby wyznaczoną ilość razy. -
Dmitrij
Ruszył ociężale z miejsca, niemal nie wywracając się na twarz już na samym starcie, z ledwością utrzymując równowagę. Czuł, że na plecach zamiast plecaka i karabinu dźwigał monstrualnej wielkości głaz, który wgniatał go w ziemię. Z dużą trudnością udało mu się przebiec dróżkę, a także przejść pod stalowymi zwojami drutu kolczastego, który łapczywie spoglądał na jego plecy. Kilka osób nie miało co do tej przeszkody szczęścia i zetknęło się z metalowymi cierniami, które rozdarły ich mundury. Dmitrij miał sporo szczęścia, gdyż jego to nie spotkało. Opieszale podbiegł do górki, a następnie próbował ją pokonać. Podczas nieudolnej wspinaczki, na którą jeden z instruktorów parsknął śmiechem, głaz na plecach ściągnął go na ziemię. Dosłownie. Jeden z oficerów gwizdnął, po czym nakazał mu zejść z toru, do reszty przegranych, których skupisko powiększało się z każdą minutą. Zebrani na placu członkowie “oddziałów penitencjarnych” chłodno wpatrywali się w nich z dezaprobatą, jakby mieli szkolić bandę błaznów, a nie rekrutów z samego Imperium. Jak dobrze, że jego rodzice tego nie widzą…I tak miał sporo szczęścia, bo nie odpadł przy kładce. Dzięki temu przynajmniej nie wyglądał niczym błotny potwór, jak kilka osób z drużyny przegranych. Może i otrzymał mniej punktów za całość, ale przynajmniej nie będzie musiał biegać wokół toru, o ile oficerowie tak rozkażą. Członkowie Wesołego Fanklubu Przegranych, jak nazywano tutaj wszystkich, którzy oblewali różnorakie testy i nie zdobywali dużej ilości punktów, rozmawiali ze sobą po cichu, o rzeczach mało interesujących i mało ważnych, związanych przede wszystkim z ich małą jak palec strefą znajomości. Prawdopodobnie wszystko przebiegałoby tak samo, gdyby nie głośne wycie karetki i jej przejazd po szosie niedaleko toru. Za nią pędziły dwa granatowe radiowozy z włączonymi kogutami. Czyżby jakiś cięższy w skutkach rozbój?
- Znowu karetka - zagaił jeden z dumnych przedstawicieli WFP do swojej koleżanki tuż obok. - Ponownie jakaś akcja ekstremistów czy co?
- Pewnie jedzie do obszaru zamkniętego - odparła cicho. - Pewnie ponownie odstrzelili kogoś, kto ignorował wszelkie ostrzeżenia i zapuścił się dalej niż powinien. -
Z początku szło mu świetnie, nawet wierzył w sukces, kiedy nagle… został sprowadzony do parteru, dosłownie. No nic, przynajmniej początek dnia nie był jakoś najgorszy. Ta niewielka iskra nadziei mu starczyła jako porządny motywator, aby brnąć w to dalej - widać jakiś postęp. Mikry bo mikry, bardziej w bezsenności, ale zawsze to coś, może przez to zacznie się wysypiać?
Ze wstrętem odszedł do grupy z tego fanklubu. Nie należał do niego ani fizycznie, ani mentalnie, ani społecznościowo. Bardziej od tego wolał oglądać zmagania innych, lepszych od niego. Być może teraz coś wyciągnie, być może tylko ten jeden moment mu nie wyszedł, być może ziści się jego sen. Do tego czasu obserwacje te nie przynosiły zbyt wiele, nawet tyle co nic, lecz jak wiadomo, obecnie wierzył w jakiś sukces…
Jednak jego myśli zagłuszyła karetka. Otrząsnął się, a potem zaczął się przysłuchiwać rozmowie. Znowu? Naprawdę jest tak skupiony na ćwiczeniach, że nie słyszał jej zbyt często? I o czym oni gadają? Jaki obszar zamknięty? Zbyt wiele o nim nie słyszał, chociaż za chwilę się to zmieni.
– Co to ten obszar zamknięty? – zagadał koleżankę z WFP. Chyba pierwszy raz sam z własnej woli się do nich odezwał… -
Dmitrij
Członkini WFP odwróciła się jego stronę jak oparzona, wpatrując się w niego dużymi piwnymi oczami, w których malowało się zdziwienie. Młoda dziewczyna, którą Dmitrij najwyraźniej nieco wystraszył nagłym pytaniem, o harmonijnych i proporcjonalnych rysach twarzy i krótkich, sięgających jej ramion bujnych brązowych włosów, okazała się być Rozą. Nie znał jej, co prawda, osobiście, ale już kilkukrotnie wcześniej ją widywał, zazwyczaj z jej przyjacielem, który siedział zaraz obok niej - Iliczem. W oczy Dmitrijowi rzuciły się jego ostre rysy twarzy i dobrze zarysowana szczęka, lekki, kilkudniowy zarost i złowrogie spojrzenie silnie zielonych oczu, jakby będących zwiastunem wiosny. Kiedy usłyszał pytanie Dmitrija, uśmiechnął się szeroko, odsłaniając wachlarz mlecznobiałych zębów, pozbawionych jakichkolwiek ubytków. O ile Roza miała dość dobrą reputację, to Ilicz wręcz przeciwnie - znany był jako cwaniaczek, który często otrzymywał naganę ze strony instruktorów i nie cieszył się pochlebną opinią wśród reszty rekrutów. Obiło mu się o uszy, że wynika to z jego oszustw - poprzednio dorabiał sobie na boku, handlując niskiej wartości fantami i żywnością, które sprzedawał za spore ceny, a że nikt nie miał dostępu do jedzenia i rzeczy innych niż te, które wydają im “oddziały penitencjarne”, to każdy musiał to znosić. Nikt nie wie, skąd je tak naprawdę brał i kto mu je podrzucał, ale ponoć dorobił się małej fortuny, dopóki nie przegrał jej w karty poza terenem szkoły. Z pewnością nie jest to zbyt dobry materiał na kolegę.- Chodzi o…
Ale Ilicz jej przerwał.
- Nie mów mu! - rzucił złośliwie. - Ta wiedza nie jest przeznaczona dla niego. Jeszcze tylko nam brakuje, żeby poszedł o tym powiedzieć któremuś z instruktorów. Mało ci problemów? -
Nie lubił ludzi pokroju Ilicza. Po co w ogóle tacy chodzą do tej szkoły? Wątpił, aby jakkolwiek dobrze sprawdzał się na froncie, prędzej tylko by przeszkadzał. Do tego jeszcze teraz się niepotrzebnie wtrącał. Oj tak, bo ktoś jego pokroju na pewno by to zrobił. Dmitrij che być żołnierzem, fakt, ale też jednocześnie sam nie chce mieć problemów i być prześladowanym. Już mu starczą przeżycia z poprzednich szkół…
– Po co bym miał donosić? – Spytał się dość lakonicznie, z obojętną miną. – Fakt, chcę być żołnierzem, ale chciałbym się stąd wydostać poprzez zdanie tych testów i ogólne udowodnienie, że nadaję się na walkę na froncie. Bycie pupilkiem i zdobywanie takich profitów mnie nie interesuje, no bo jakie miałbym w tym korzyści? Wolę też być lubiany przez innych uczniów, niż przez przełożonych, bo to w końcu z wami będę potem walczyć, racja? No, a teraz zignoruj go i mów o co chodzi – zwrócił się znów do Rozy. Był pewny swego i uważał, że jeśli dziewczyna sama miała jakieś wątpliwości, to je rozwiał, a Ilicz nie wyciągnie nagle jakichś niedorzecznych argumentów. -
Dmitrij
Powodów było sporo - niektórzy specjalnie zapisywali się do woja, bo klepali biedę i ledwo wiązali koniec z końcem i o ile perspektywa służby na froncie nie była najjaśniejszym światłem w tunelu, to lepiej za nim podążyć i zostać zabitym podczas wojny, aniżeli realnie gnić i cierpieć o wiele dłużej. Na pewno nie było to wyjście z dołka - po wyjściu z jednego wpadali w drugi, tyle, że płytszy, z darmowym wyżywieniem i możliwością dorobienia się. Patrząc na to, że Ilicz usiłował zarabiać na boku, to ten wydawał się być najbardziej logiczny.Słysząc słowa Dmitrija, uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale nic nie odpowiedział. Jedynie patrzył mu prosto w oczy, w których to Dmitrij zauważył coś niepokojącego. I patrzył w ten sposób, dopóki Roza nie przestała mówić, Dmitrij nawet nie zauważył, żeby w tym czasie choć raz mrugnął.
- Parę tygodni temu z niewiadomych przyczyn zamknęli jedną z tutejszych baz wojskowych i kompletnie odgrodzili ją od miasta - zaczęła tłumaczyć, lekko przysuwając się do niego. - Prawie nikt nie ma tam wstępu, a za samo kręcenie się obok strefy zamkniętej można być aresztowanym. -
Ten uśmiech. To ten jeden konkretny uśmiech. To ten jeden konkretny wkurzający uśmiech, który tak mocno zapadł w pamięć Dmitrijowi jeszcze z czasów dzieciństwa. Śnił mu się po nocach, nawiedzając go w każdym koszmarze i psuł każdy sen. Wszystko zaczęło się od jego prześladowców, od tego jednego, pamiętnego, względnie zwykłego dnia. Pierwszy raz podeszli do młodzieńca z jakimś głupim pytaniem. Odpowiedział na nie, nie do końca wiedząc czy o to im chodziło. Potem jednak drwili z niego i odpowiedzi, bo nie zrozumiał nawiązania do jakiejś komedii i wyszedł na idiotę. Sytuacja się powtarzała parę razy, aż w końcu przez parę lat był w szkole skończony w oczach co niektórych osób, może nawet i połowy uczniów. Teraz było podobnie. Też odpowiedział, licząc się z tym, że może to być błędna odpowiedź, współrozmówca również zamilkł i się uśmiechnął. Paskudztwo. Odwrócił od niego wzrok, patrząc na Rozę. Byleby nie spoglądać na Ilicza i nie myśleć o tym.
Warto było się od tego oderwać. Te informacje pozwoliły wsiąknąć jego mózgowi w inne rejony i pomyśleć o czymś lepszym dla niego samego. Ciekawe czemu zamknęli tę bazę? Jedyne co mu przychodzi do głowy, to jakieś eksperymenty, albo wybuch straszliwej epidemii. Tylko czy faktycznie byliby w stanie aresztować kogoś za podejście do zarażonej bazy, lub przeznaczonej na specjalny rodzaj eksperymentów? Chyba nie… w takim razie odrzucił swoje rozważania. Powód najwyraźniej musi być ważniejszy, albo jakkolwiek wymagający takiej ochrony.
– Znając ludzi pewnie już powstały jakieś teorie lub plotki na ten temat… – westchnął. – Znasz jakieś? No i czemu twoim zdaniem to zamknęli i tak tego pilnują? -
Dmitrij
- Mówią, że jakiś czas przed kompletną blokadą terenu przyjechała tam jakaś specjalna jednostka, której nikt nie rozpoznał. Nie mieli żadnych oznaczeń dywizjonalnych, a wszystkie emblematy armijne zostały zerwane z ich mundurów i na domiar dziwactwa, każdy z nich miał twarz zakrytą jakimiś skrawkami taniego materiału, a na oczach nosili okulary przeciwsłoneczne, jakby sądzili, że nawet po samym spojrzeniu w oczy będzie można ich zidentyfikować. Ktokolwiek ich tam ściągnął, bardzo dobrze zadbał o to, żeby nie dało się rozpoznać ich tożsamości - Roza kontynuowała, unikając z Dmitrijem kontaktu wzrokowego, jakby obawiała się ujrzeć w jego oczach coś strasznego. - Nawet głupi może się domyślić, że cała sytuacja ma związek z tą tajemniczą jednostką. Ale o tym się normalnie nie mówi, choćby same dywagacje poza kręgiem wojskowym mogą być surowo karane. To miejsce bardzo prędko stało się tematem tabu, a większość wojska w polu zachowuje się tak, jakby to miejsce nigdy nie istniało, jakby zupełnie zapadło się pod ziemię.Dalszy monolog Rozy został nagle przerwany przez gwizdek jednego ze służbistów oddziałów penitencjarnych, na którego dźwięk każdy momentalnie wstał, po czym łysiejący instruktor, który towarzyszył temu wysokiemu rano, zmarszczył brwi rzucił pogardliwie:
- Nie popisaliście się! Raptem kilka osób ukończyło pomyślnie test, a zdecydowana większość odpadła jeszcze przed pokonaniem połowy toru! Nie myślcie sobie, że to koniec ćwiczeń - po czym wykrzyczał z władczością - 30 okrążeń całego toru, biegiem! -
Słuchał wszystkiego z zafascynowaniem, ale i też niepokojem. Co jest aż tak ważnego, żeby nie informować o tym mieszkających tu ludzi? Aż tak się obawiają możliwych szpiegów? Nie, wątpił aby jakiś dotarł aż tu, bez uprzedniego schwytania - Zachód jest zwyczajnie za słaby na takie akcje. To może nie chcą, aby nie zasiać jakiejś paniki? Hm, też mu nie pasowało. Zawsze mogliby jakoś skłamać i nie mówić prawdy, a i to byłoby dla niego lepsze. Może więc nie chcą, aby NIKT o tym nie wiedział i dywagował na ten temat? Nie mieli jakichś rozmów z prasą na ten temat, nie musieliby pokazywać wyników - nic. Jeżeli chcą tym zasiać strach, to dobrze im to idzie, ale jak widać, zawsze znajdą się geniusze, którzy wepchną się wszędzie tam, gdzie ich nie potrzeba.
Instruktor nie przerwał tylko jej monologu, ale również wybił młodego z rozmyślań. Do tego nie samym ryknięciem, co bardziej wizją tego, że najpewniej nie ustoi po tym biegu przez następne kilka tygodni. No, jeśli nie padnie po przynajmniej jednym okrążeniu. Chciał jednak być pierwszym, który wystartuje, aby chociaż przez chwilę pobyć na przodzie. Wystartował dość szybko, już szykując się mentalnie na możliwą porażkę po tych paru krokach z wyczerpania. Wie, że trzydziestki nie zrobi, ale chciałbym pobić swój osobisty rekord, to jest trzy pełne okrążenia. A to i tak, kiedy był wypoczęty. Dzień zaczął się dość dobrze, na niebie pojawiła się chmurka niepowodzenia, ale dalsza prognoza dalej może być klarowna. Naprzód! -
Dmitrij
Pierwsze okrążenie nie było takie trudne, nie licząc przymusu słuchania ględzenia każdego z instruktorów, stale popychających rekrutów do morderczego biegu zmyślnymi sformułowaniami. Ba, utrzymał się na przodzie kilka długich minut, aby zniknąć w przepastnym długim węźle stworzonym z przemęczonych, spoconych ciał, które tylko marzyły o zatrzymaniu się i o dłuższym odpoczynku, wyczerpane poprzednim treningiem, kiedy to nie mniej wykańczający stał centralnie przed nimi i rechotał złośliwie, wiedząc, że wielu z nich ten test zawali. Potem było już tylko gorzej - zmęczenie zaczęło doskwierać w jednej czwartej drugiego, natomiast przy trzecim już ledwo trzymał się na nogach. Stanowczo zwolnił, kończąc na samym smutnym końcu, czym ściągnął na siebie wzrok instruktorów. Czuł na sobie ten zimny wzrok, spojrzenie drapieżników, które tylko czekały na to aż ofiara całkowicie opadnie z sił, aby rzucić się na nią całą grupą i pożreć żywcem. Niektórzy pewnie śmieli się pod nosem, widząc, że nie radzi sobie z tak banalnym zadaniem, a przecież ma pojechać na wojnę, wobec której nieludzkie testy są niczym.W pewnym momencie tak zwolnił, że sam nie wiedział czy biegnie, czy idzie. Złapanie oddechu szło mu z wielkim trudem, serce waliło jak oszalałe, a ból w klatce piersiowej stale się nasilał, jakby wysiłek złamał mu żebra, a pracująca w pośpiechu fabryka krwi o mało nie wyskoczyła z klatki piersiowej, kiedy to dalej zmuszał się do biegu. Wtem pojawiły się mroczki przed oczami, które niemal całkowicie przysłoniły mu okno na świat. Pół-ślepy, zrobił krok i momentalnie potknął się. Ledwo udało mu się powstrzymać zęby przed przedwczesnym wypadnięciem, upadając na ręce, którymi boleśnie zarył o ziemię. Szczypiący ból lekko przywrócił go do stanu trzeźwości i po chwili poczuł, jak ktoś chwyta go mundur, brutalnie przeciągając na bok. To aż cud, że w przypadku użycia takiej siły materiał nie rozerwał się jak kartka papieru, jak to miał w zwyczaju. Ktoś posadził go pod metalową siatką, wymierzając mu lekki cios z otwartej dłoni w policzek, ponownie łącząc go ze światem realnym.
- Wszystko dobrze? - usłyszał. -
Jest! Sukces! Był na przodzie mimo zmęczenia! Wygrywał mimo porażki, górował nad lepszymi mimo słabej kondycji! Krótko bo krótko, ale zrobił to, był w stanie. Napawał się tą chwilą tak długo jak mógł. Nie przejmował się zmęczeniem, nie przejmował się utratą przytomności, niczym. Leżał napawając się tą chwilą, dalej. Był pewien że padnie, to i nie rozpaczał, nie miał powodu, nie miał chęci, sił, nic. Już wystarczająco się nacierpiał, przebiegał tyle metrów z bólem wcześniej. Pora skupić się na pozytywach, przeżyć coś dobrego, robić dobrą minę do złej gry. Ten jeden raz, w jego szczęśliwym dniu.
Wtem, ktoś go zaczął ciągnąć. Nie przejmował się bólem, bo i tak pewnie był niczym w porównaniu do tego wysiłku. W sumie, to i tak się tego spodziewał, więc nie było z jego strony żadnego zdziwienia. Policzek starczył, aby przywrócić świadomość.
– Wszystko dobrze… za chwilę… mogę kontynuować… – Nawet dobrze nie otworzył oczu i nie wiedział do kogo to mówi, mimo że nasuwa się tylko jeden typ osoby… -
Dmitrij
Przez półotwarte oczy widział tylko rozmazaną sylwetkę osoby, która właśnie nad nim stała.
- Na pewno? - dociekał gruby, tubalny głos, bez mała należący do mężczyzny. - Nie wyglądasz zbyt dobrze. Lepiej, żebyś sobie odpuścił ten bieg, niż upadł po kilkunastu krokach. I tak zrobiłeś pełne cztery okrążenia, zanim upadłeś.Kiedy otworzył oczy szerzej, ujrzał osobę nad nim stojącą w pełnej okazałości - jak można było się domyślić, był to jeden z instruktorów, ale jakiś inny. Dmitrij w ogóle nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział wśród straszliwych oddziałów penitencjarnych, na oko, mężczyznę w wieku średnim, którego połowę twarzy niczym bandana zakrywała czarna jak noc, smolista broda. I jeszcze te zielone oczy. Pełne poczciwości, wyrażające empatię i dobrze widoczną chęć niesienia pomocy, aniżeli chorobliwą pogardę i perfidne pożądanie gnojenia rekrutów, jak tylko się da. Zdecydowanie nie widział w obozie nikogo takiego, a pojawienie się w placówce kogoś, kto wręcz emanuje litością, było gigantycznym ewenementem, o którym w snach marzył każdy, ale po przebudzeniu się spotykała go brutalna rzeczywistość, pełna “nauczycieli” o kamiennych sercach, stale rzucających przemęczonym podopiecznym kłody pod nogi. A tu nagle pojawia się persona, która nie wydziera się za byle co i jeszcze usiłuje pomóc, jak wyśniony książę z bajki. Czy on nadal śni?
-
Kto to był? Nigdy go nie widział. Kim był? Jednym z tych sadystów? Nie, na pewno nie, nie zachowuje się jak on… nie może być… czy jednak? Jaką mógłby pełnić tu rolę? Czemu dopiero teraz go zauważył? Czy był jednak lekarzem i podobieństwo to wina jego złego stanu? Tyle pytań, taki mętlik, a to wszystko przez wyłamanie się z tłumu. Gdyby brodaty jegomość nie wyróżniał od reszty sobie podobnych instruktorów, nigdy nie wywołałby takiej reakcji, Dmitrij wiedziałby co powiedzieć, ale teraz? Teraz to, k*rwa, znalazł się w najmniej komfortowej sytuacji z tych wszystkich innych w swoim życiu.
– Kim… Kim Pan jest…? – Tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić, a i tak ledwo. Zaraz po tym próbował się podnieść, albo przynajmniej usiąść. Taka pozycja nie poprawiała sytuacji… -
Dmitrij
Mężczyzna o poczciwej twarzy pokręcił delikatnie głową, ignorując jego pytanie i to, że zerwał się lekko, usiłując chociaż usiąść.
- Lepiej nie wstawaj - rzekł z politowaniem. - Radzę odpocząć, dopóki nie wrzucą cię znowu na pożarcie kolejnemu testowi.
Dmitrij, słuchając uspokajających słów instruktora, usłyszał coś jeszcze - a mianowicie bardzo głośny warkot ciężarówki, która kilka sekund po tym pojawiła się w zasięgu wzroku, szybko sunąc po miastowym asfalcie nieopodal punktu szkoleniowego. Nie była to zwykła ciężarówka. Ciężki pojazd był w całości pobazgrany jakimiś czarno-zielonymi asymetrycznymi plamami, a na obszernej pace znajdowała się duża grupa uzbrojonych żołnierzy, których budzące grozę karabiny były wspaniale widoczne nawet spod siatki. Tylko ich umundurowanie było jakieś dziwne - nie nosili standardowego imperialnego munduru w kolorze ciemnozielonym, a mocno rzucające się w oczy płaszcze w kolorze khaki, z nielicznymi granatowymi obwódkami na kołnierzach, rękawach i paradnych aksamitnych, materiałowych czapkach z miękkimi daszkami. Czyżby kierowali się w stronę obszaru zamkniętego?Mężczyzna nad nim stojący również to usłyszał i szybkim krokiem skierował się do monumentalnej czarnej bramy, przez którą to w oka mgnieniu przeszedł i zszedł na chodnik. Kierowca ciężarówki jakby tylko na to czekał, bo widząc kogoś wychodzącego, od razu zjechał na chodnik, a siedzenia pasażera wyłonił się wysoki, szczupły mężczyzna w jasnozielonej gimnastiorce i dziwną fioletową opaską na lewym ramieniu. Zdawali się ze sobą rozmawiać. Po chwili Dmitrij zobaczył jeszcze dwie takie ciężarówki, do przepychu wypełnione tak samo umundurowanymi żołnierzami, które nie zatrzymały się pod szkołą wojskową, a pognały dalej, najpewniej prosto do zakazanej strefy. Z obserwacji wyciągnął go jednak złośliwy gwizd jednego z instruktorów, który ryknął do niego:
- Długo zamierzasz się jeszcze tak wylegiwać? Ruchy, ruchy! -
Co? Nie dość, że zatrzymały się tu jakieś podejrzane osoby, to jeszcze i on do nich podszedł? Co jest? Czyżby był z nimi w jakiejś zmowie? Zaraz, zmowa? O czym ty gadasz…? Otrząsnął się. Za dużo fantazjowania. Chociaż… może właśnie oni pędzą do tego obszaru zamkniętego? Ale wtedy po co by do nich podcho…
Rozważania przerwał mu, oczywiście, któryś z instruktorów. Od razu wzdrygnął się przerażony i odwrócił powoli w stronę krzykacza.
– Ale on mi kazał odpoczywać. – Wskazał brodatego mężczyznę. Zapewne, musiał wyglądać i brzmieć jak dziecko… – Jest tutaj nowym instruktorem, prawda? – spytał się przy okazji. Lepszej możliwości upewnienia się nie mógł dostać… -
Dmitrij
- W takim razie wracaj na salę gimnastyczną, tylko się drugi raz nie przewróć! - Zbył go złośliwie, nawet nie odpowiadając na zadane mu pytanie.
O dziwo, reszta nadal robiła kółka. W obecnym momencie nie mógł dociec, które okrążenie już robili? Piąte? Szóste? Na ich czerwonych z wysiłku twarzach malował się grymas, ale w żadnym wypadku nie zamierzali się zatrzymywać. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Czuł, jak wlepiają w niego pogardliwy wzrok. Po co tutaj przychodził, skoro nawet potencjalnie najprostsze zadanie sprawiało mu wielką trudność i miażdżyło jego wytrzymałość? W ogóle nie nadawał się na trudy frontu. Wolał nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, co właśnie teraz myślą o nim wymagający instruktorzy.Prędko znalazł się na całkowicie pustej sali gimnastycznej, przez której ogromne okna widać było, jak reszta wciąż robi kółka. Nie mógł jednak dostrzec, co dzieje się przy bramie, gdzie nieznany mu poczciwy mężczyzna rozmawiał z jakimś funkcjonariuszem, najprawdopodobniej z jakichś nowych sił porządkowych, o których to jeszcze nie słyszał. Przeszedł przez pole wydzielone do gry w koszykówkę, kierując się do ławki, na której to po chwili przysiadł. Zdecydowanie lepiej myśli się w pozycji siedzącej, przeważnie po dużym wysiłku. Ciszę panującą w pomieszczeniu przerwały ciężkie kroki, rozbrzmiewające echem po korytarzu. Ktoś kierował się na salę gimnastyczną. To instruktor? A może to ten nowy? Kiedy ktoś ostatecznie wszedł na salę, ogarnął go niepokój - nie był to ani instruktor, ani brodacz, tylko ktoś… zupełnie inny, kogo nawet nie spodziewał się ujrzeć.
Do sali wszedł wysoki mężczyzna, ubrany jak standardowy żołnierz Imperialowiku, z lśniącymi, wypolerowanymi oficerkami w kolorze czarnym i eleganckich smolistych rękawiczkach, wykonanych ze sztucznej skóry. Na głowie nosił paradnie prezentującą się czapkę z twardym daszkiem typu K. Co dziwne, cała jego twarz była zakryta zgniłozieloną chustą, a jego oczy były skryte za przyciemnianymi szkłami szykownych okularów. Rozejrzał się chwilę po pomieszczeniu, po czym również usiadł na ławce, centralnie naprzeciwko niego. Dmitrij czuł, jak go obserwuje, mimo, że nie mógł tego dostrzec, to coś z tyłu głowy mówiło mu, że tajemniczy osobnik świdruje go wzrokiem.
-
Nieco zbity z tropu ruszył posłusznie na salę, ignorując spojrzenia reszty. Miał obecnie zbyt wiele do przemyślenia, aby przejmować się opinią reszty rekrutów. Zresztą, pewnie to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy znajdzie się w podobnej sytuacji, więc da się przyzwyczaić. Wracając jednak do przemyśleń… Przedstawił się jako jeden z nich, czy tylko był tak ubrany? Nie zwrócił na to uwagi, bo już na samym początku sprawiał takie wrażenie. Jeden trop stracony… wojskowy specjalnie zignorował jego słowa, czy miał to w zwyczaju? Zaczął wertować swoją pamięć, szukając możliwego potwierdzenia w regule: kim był ten który go tu zagonił, czy często tak ignorował słowa reszty i ogólnie co o nim wie i co może pomóc.
W międzyczasie dotarł do pustej sali. No tak, inni jeszcze biegną… usiądzie, bo i po co ma stać? Już i tak jest na skraju sił… Powłócząc, zajął swoje miejsce. Nie nasiedział się długo w spokoju, bo do środka weszła obca mu osoba. To było niepokojące… jego ubiór również. Czyżby był od tych w samochodzie? Wzdrygnął się, kiedy poczuł na sobie jego wzrok. Przerażający typ… ale i możliwe źródło informacji…
– Um… przyszedł Pan na szkolenia strzeleckie? – spytał się lub krzyknął, zależnie od odległości, nieco niepewnie, płochliwie. Nie czuł się przy nim dość komfortowo, to i rozmowa sprawiała problemy… -
Dmitrij
Dziwak zgarbił się, ale nie nie powiedział nawet słowa. Traktował go jak powietrze, jak całkowicie obojętny element otoczenia, tak samo martwy jak reszta. Wyglądał jakby na kogoś czekał. Czekał, i się niecierpliwił, co objawiał głośnym tupaniem lewą nogą, odgłos tupania niósł się głucho po całej sali gimnastycznej, odbijając się od ściany do ściany. Po kilku sekundach od tego tupania dzwoniło mu w uszach, a obecność podejrzanego osobnika, który w ogóle nie zwracał na niego uwagi, nie poprawiała panującej w całym pomieszczeniu aury niepokoju. Tupanie było na tyle głośne, że o mało nie usłyszał kolejnych kroków na ciasnym korytarzu, a wraz z nimi rozmowy.
- Chodźcie panowie, i panie za chwilę omówimy szczegóły całej sprawy - odezwał się charakterystyczny tubalny głos, należący do nowego “instruktora”.
- Mam nadzieję, że nikogo oprócz nas tam nie będzie - powiedział ktoś inny, obdarzony nieco wyższym głosem, z pewnością należący do młodszego mężczyzny.Kiedy brodacz ukazał się w drzwiach na salę gimnastyczną, niesamowicie się zdziwił, widząc Dmitrija siedzącego na ławce. Wyglądał na zdezorientowanego, nie spodziewał się, że któryś ze starych instruktorów wyśle kogoś na salę gimnastyczną, która najwidoczniej była chwilowym miejscem spotkania.
- A ty nie na zewnątrz? - zapytał, z osłupieniem w głosie.
- Kto tam jest? Przecież poszedł tu tylko Wesatrow - wyraził zaniepokojenie inny głos, tym razem bez mała należący do jakiejś kobiety.
- To tylko jeden z rekrutów - wypalił nagle dotychczas milczący niczym grób człowiek na ławce. - To nikt, kim mielibyśmy się przejmować. -
Co z nim jest nie tak? Nie dane mu jednak było dłuższe rozwodzenie się nad tym, ponieważ usłyszał kolejne głosy… należący do tego brodacza! Miał się zerwać, ale usłyszał kogoś jeszcze. To ich jest więcej? Kiedy ukazał się na sali i zadał pytanie, pokręcił jedynie głową, równie zdezorientowany co on.
Miał również zaprotestować słowom, jak podejrzewał, Wesartowa, ale się powstrzymał. Właściwie… skoro nie jest kimś ważnym, to zostawią go w spokoju, a może i nawet pozwolą mu przy tym uczestniczyć. Milczał więc, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. -
Dmitrij
- Mógłbyś wyjść na korytarz? - zapytał uprzejmie brodacz. - I tak zajmie to tylko chwilę. -
Potrząsnął lekko głową, jakby wyszedł ze sfery przemyśleń. Szlag, więc się nie dowie o czym gadają… Chociaż mógłby spróbować na korytazru. Kiwnął mu głową i posłusznie wyszedł na korytarz, starając się przyglądać im nienachalnie. Chciał zapamiętać na wszelki twarze, może i głosy. Ma niesamowity słuch, nie musi stać w centrum, aby wszystko usłyszeć.
-
Dmitrij
- Wchodźcie - polecił brodacz i machnął zamaszyście dłonią do osób stojących w korytarzu.
Dmitrij ruszył się z ławki i skierował się do wyjścia z sali gimnastycznej, kiedy na salę weszły cztery inne osoby. Kiedy przypatrzył się im twarzom, plan ich zapamiętania spełzł na niczym. Cała czwórka miała na twarzach albo chusty z czarnymi jak noc okularami, jak siedzący na ławce Wesatrow, albo jak jeden - maskę przeciwgazową TLR-15 z odkręconym filtrem i charakterystycznymi niebieskimi zygzakami wymalowanymi na skroniach, które zadawały się tworzyć coś w rodzaju niedokończonej korony. Sądząc po proporcjach i kształtach ciała, trójka z zamaskowanych to kobiety. Wyraźnie odsunęli się od młodego mężczyzny, gdy ten wychodził, jakby brzydzili się jakiegokolwiek kontaktu fizycznego i zamknęli za sobą drzwi.Ten przysunął się nieco bliżej drzwi i nadstawił uszu. Ściany i grube drzwi skutecznie deformowały wszystkie zdania i zmieniały ich sens, w wyniku czego wydawały się być mało interesujące i zwyczajne. Biegle posługiwali się żargonem wojskowym, którego Dmitrij nie miał okazji poznać w całości. Wówczas usłyszał:
- Sprawa się skomplikowała - słowa najpewniej należały do mężczyzny w średnim wieku z brodą. - Zarządzam uruchomienie protokołu A2.
- “W przypadku niepowodzenia protokołu A1 należy dokonać całkowitej terminacji obiektów i niewykwalifikowanego personelu skrzydła badawczego.” - wyrecytowała nagle kobieta, którą to słyszał wcześniej na korytarzu.
- Kiedy? - zapytał Wesatrow.
- Za pięć dni.
- Czemu tak długo? Im bardziej zwlekamy, tym gorzej dla nas. Stwórca jeden wie, z jaką prędkością wyłom będzie się rozwijał. Do tego Lemtejnieks mówił, że zależy mu na zaufanym personelu - wyraziła zdziwienie inna, o chrypliwym głosie.
- Jeżeli postąpili dobrze z zasadami działania w wypadku naruszenia bezpieczeństwa, mogą czekać nawet i miesiąc - odparł drugi nieznany mężczyzna, uspokajając ją.
- Wesatrow - zwrócił się do niego brodacz. - Zostajesz tutaj przez dwa dni. Wydaje mi się, że masz ponoć trening strzelecki z tą bandą kocich ogonów?
- Ta - odpowiedział beznamiętnie, jakby niezbyt go to obchodziło. - Nasza obecność tutaj tego wymaga.
- Zakańczam dzisiejsze spotkanie - powiedział nagle brodacz. - Wesatrow, zostań tutaj i poczekaj, dopóki reszta rekrutów się tutaj nie zejdzie. Jutro mamy kolejne spotkanie o godzinie Z w umówionym miejscu, pamiętajcie o tym! Wychodzimy.Po tych słowach drzwi wyszli, kompletnie nie zwracając na niego uwagi.
- Wejdź już - polecił “instruktor”. - Musieliśmy omówić rozkład ćwiczeń treningowych, a jednak nie chcemy, żeby ktokolwiek je znał. Z doświadczenia wiem, że lepiej się człowiekowi trenuje, jeżeli nie wie, co go czeka. -
Jaka sprawa? Jaka eksterminacja? Czyli co? Chcą zabić jakichś ludzi, bo coś nie wyszło? I do tego muszą to zrobić jak najszybciej? Ma też przy okazji kolejne nazwisko do zapamiętania - Lemtejnieks. Jedyne co mu przychodzi do głowy, to jakaś zaraza lub coś podobnego. Coś mogło nie wyjść, mogą być zarażeni i muszą ich zabić? Czytał raz podobną książkę, tyle że tam nikt o tym nie wiedział… jednak na obecny moment nic innego nie przychodzi mu do głowy. Ba, stwierdzenie że mogą czekać miesiąc bardziej go utwierdza w tym, że zostali zamknięci.
Nie miał jednak czasu na dalsze rozmyślania, bowiem zakończyli spotkanie. W borę się odsunął i wyglądał, jakby czekał znudzony. Kiedy pozwolono mu wejść, kiwnął tylko głową i wrócił na ławkę, bez zbędnych pytań. Wolał nie zadawać pytań chociażby o to, kim oni byli, skąd ich ubiór, bo mógłby wydać się przez to podejrzany… No, niemniej niż oni, ale zawsze. -
Dmitrij
Kiedy młodzieniec wszedł na salę, zamaskowany mężczyzna wciąż go ignorował, zupełnie nie zwracając na niego uwagi, niecierpliwie czekając, aż reszta rekrutów znajdzie się na niej wraz z instruktorami. Czekanie na pierwsze “odpadki”, jak prześmiewczo nazywano kadetów, którzy wymiękli przed wykonaniem zadań, nie trwało długo, bo kilkoro z nich pojawiło się prawie natychmiast po wyjściu nieznanych ludzi. Po czasie robiło się ich więcej i więcej, aż w końcu cała sala nie zapełniła się wyczerpanymi przyszłymi żołnierzami, o mokrych twarzach czerwonych jak cegły, wyglądających jak pozbawione duszy puste skorupy, które jakimś zrządzeniem losu mają siłę, aby stać, a kwaśny odór potu, krążący po całym pomieszczeniu niczym trujący gaz, był na tyle nie do wytrzymania, że otwarto wszystkie okna.W takim natłoku było ciężko oddychać, mimo wpuszczenia do środka świeżego powietrza, a przez tworzone przez nich luźne zbiorowiska i grupy po kilka osób, wydawało się, że w obecnym momencie rekrutów jest znacznie więcej, niż było rano. Część z nich zdawała się być nawet zainteresowana nowym gościem, który nie zamierzał wyściubiać nosa zza chusty. Dmitrijowi udało się dostrzec również Rozę, która bez zbędnych ceregieli usiadła obok niego. Nie było z nią Ilicza.
- Wiadomo coś o tym człowieku? - zapytała, mając na myśli zamaskowanego mężczyznę siedzącego wprost naprzeciwko nich. -
Ah, aż mu się przypominała jego dawna szkoła… niezwykle mała sala gimnastyczna - ledwo wielkości boiska - zielone już zniszczone ściany i wysoko umieszczone, niewielkie okna, otwierane za pomocą specjalnego kija. Tam to dopiero szło się podusić podczas bardziej wymagających ćwiczeń… zapach również jakby znajomy. Może i kuł, drażnił, ogólnie był nieprzyjemny, ale nostalgia jest w stanie to wybaczyć. Ona wszystko wybacza, wszystko polepsza, zakrzywia rzeczywistość. Wspaniałe uczucie…
I wtedy Roza wszystko przerwała. Potrząsnął nieco zdekoncentrowany głową, spoglądając przez chwilę na zamaskowanego. Potem rozejrzał się, aby sprawdzić czy są przynajmniej względnie sami.
– Za chwilę Ci powiem coś ciekawego – odparł. – Gdzie Ilicz? – spytał się nagle i tym razem zaczął rozglądać się za nim. Oczywiście dalej sprawdzał grunt pod zdradzenie poufnych danych. -
Dmitrij
Jego wzrok świdrował na wylot wszystkie zebrane na sali gimnastycznej zmęczone grupy. Ale Ilicza i jego cwaniackiej gęby nigdzie nie było. Wyglądało na to, że w ogóle go tutaj nie ma.
- Jeden z instruktorów wziął go na stronę - oznajmiła z zaciekawieniem.Dmitrij kątem oka spostrzegł, że zamaskowany typ ma głowę skierowaną centralnie w ich stronę, jakby bacznie ich obserwował, ukrywając prawdziwe intencje złowrogiego wzroku za czarnymi szkłami okularów.
-
Cholera, pomyślał, kiedy Roza mu powiedziała co się z nim stało. Cholera, pomyślał, kiedy dostrzegł patrzącego się niego Wesatrowa. Cholera, pomyślał, kiedy zorientował się, że jednak musi coś jej odpowiedzieć… Tylko co? Nie wie czy ten dziwak umie czytać z ruchu warg, a to że jopi się centralnie na niego nie pomaga w żadnym wypadku. Zaczął się nawet nieświadomie nieco wiercić w miejscu z niepokoju. Po co żeś ich podsłuchiwał? Po co żeś kombinował?Teraz masz za swoj… zaraz zaraz, chyba na coś wpadł! Musi tylko liczyć, że faktycznie nie zrozumie nic bezsłownie.
– Muszę do toalety – powiedział nieco głośno, lecz nie ostentacyjnie, bez przesady. Wstając mruknął jeszcze do Rozy: – Czekam na zewnątrz, wolę nie siedzieć tam za długo. – I już prawdziwie wstał. Rzucił jeszcze krótkie spojrzenie temu typkowi, próbując wyczytać coś zza jego czarnych okularów… no cokolwiek no!
Potem skierował się do toalet, skręcając w kierunku wyjścia, kiedy tylko inni przestali mieć go na oku. Wyszedł przed salę, czekając. Oby przyszła… -
Dmitrij
Część z zebranych na sali spojrzała się w jego stronę, ale nie patrzyli się na niego długo, powracając po chwili do swoich zajęć. Jednak nie Wesatrow. Ten wbił w niego ukryte za okularami oczy i nie opuszczał go, dopóki nie wyszedł z sali. Czekał kilka minut i przez chwilę sądził, że Rozie się nie udało, kiedy po chwili sama wyszła z sali, powoli zamykając za sobą drzwi.
- Dobra, co teraz? - rzuciła. -
Lekko się niecierpliwił, ale kiedy w końcu się zjawiła, podszedł do niej i zaczął szeptać:
– Nazywa się Wesatrow, ale nie wiem czy nie jest to jakiś pseudonim. Przybył tu wraz z innymi ludźmi. Nie wiem co to za jedni, ale chodzi chyba o jakieś laboratorium i protokoły A1 i A2. On ma tu zostać dwa dni i nas szkolić. Ponoć ich obecność tu jest wymagana. Jutro się spotkają ponownie, o jakiejś godzinie Z w umówionym miejscu, ale nie wiem gdzie to. Sądzisz, że ma to związek z tym wypadkiem z rana i karetką? I że to może być ta jednostka, o której mówiłaś? – dopytał się jeszcze, odsuwając się potem od niej na tyle, aby mogła mu odpowiedzieć. Nie wiedział czemu mówi to akurat jej, może dlatego że sama coś o tym wiedziała już wcześniej, a teraz uzupełnia jej wiedzę o swoją? -
Dmitrij
Roza słuchała uważnie z wyraźnym zaciekawieniem, z małą domieszką zdziwienia. Skąd to wiedział? Obejrzała się podejrzliwie za siebie i przysunęła do niego, pochyliła się nad jego uchem i zaczęła delikatnie szeptać:
- Na to wygląda - skwitowała, po czym zrobiła nietęgą minę, a jej głos przybrał ponury ton. - Jak się o tym dowiedziałeś? Podsłuchiwałeś ich?
Odsunęła się lekko od niego, niecierpliwie oczekując odpowiedzi. -
Przytaknął jej głową, a potem przeszedł do opowieści.
– Biegałem wraz z resztą i w pewnym momencie się zmęczyłem, to jakiś dziwny, brodaty typ do mnie podszedł. Sądziłem, że to jakiś nasz nowy trener, czy coś. Chciał, abym odpoczął. Biło od niego coś takiego… że się zgodziłem, nie myśląc nawet czy faktycznie tu pracuje. Potem jakiś instruktor mnie ochrzanił i posłał do sali na odpoczynek. No to byłem tam, wchodzą te wszystkie osoby, w czym i ten brodacz oraz Wesatrow. Co prawda wyprosili mnie, ale byłem w stanie ich słuchać z zewnątrz. Mógłbym śledzić tego Wesatrowa jutro, a ty byś mnie kryła. Hm? Obawiam się, że w tym odciętym ośrodku rozprzestrzenił się jakiś wirus. Wiesz, jak w tych książkach o apokalipsie. Chciałbym zwyczajnie być zorientowany w sytuacji. – Tak naprawdę był zwyczajnie cholernie ciekaw o co w tym wszystkim chodzi. Odstąpił od niej. Teraz jej kolej. -
Dmitrij
- Co i raz wymykaliśmy się z Iliczem po nocy. W zasadzie tylko po to, by chwilę pospacerować. Vaarthern pięknie wygląda nocą - rozmarzyła się. - Aczkolwiek Ilicz wychodzi, bo spotyka się z ciotką, która nie mieszka daleko. Po paru takich ryzykownych eskapadach Ilicz powiedział, że chce mi coś pokazać. To właśnie wtedy zabrał mnie w okolicę zamkniętej strefy. Mówię ci, to miejsce jest całkowicie odcięte od reszty - wysoka na jakieś cztery metry siatka, zwieńczona przypominającymi ciernie zwojami drutu kolczastego, posterunki z worków z piaskiem, prowizoryczne mury, wieże obserwacyjne i szperacze, przesuwające się po całym obszarze jak i przedpolu. Ciągle jeżdżą jakieś ciężarówki, niektóre nawet niekiedy wjeżdżają do środka. Wszędzie łażą patrole, raz prawie nas złapali i ledwo uciekliśmy i już tam dalej nie wróciłam, ale wydaje mi się, że Ilicz ciągle tam wraca. I obserwuje. Parę dni temu mówił, że udało mu się podsłuchać część rozmowy dalej wysuniętych patrolowców i oznajmił, że sprawa wymyka się spod kontroli. Nie sprecyzował dlaczego. Potem już nie poruszał tego tematu, ale widzę, że chodzi spięty. Bardzo dobrze go znam, to w końcu mój stary przyjaciel. Nie wiem, co się tam dzieje, czy to faktycznie jakaś choroba, ale to na pewno nic dobrego. Na samą myśl o tym mam ciarki. A teraz jeszcze sprawa z tym brodaczem i zamaskowanym typem… - powiedziała zmartwionym tonem i wyraźnie posmutniała. - Powinniśmy już wrócić. Jeszcze nam brakuje, żeby kogoś po nas wysłali… -
Czemu? Może naprawdę mają tam jakiegoś wirusa? Tyle umocnień tylko to potwierdza, ta rozmowa… to wszystko jest ze sobą połączone i prowadzi go tylko na ten trop. Ale skoro tak, to czemu zwyczajnie nie zniszczą tego miejsca? Będą mieli problem z głowy, a poświęcenie tamtejszych wynagrodzić pomnikiem i będzie. Chyba że… badają go! Tak, to też nie wydawało mu się w żaden sposób głupie! Musi tylko znaleźć Ilicza i z nim porozmawiać… Kiwnął jej głową i już podczas powrotu zapytał:
– A gdzie wzięli ilicza? Muszę z nim pomówić. -
Dmitrija
- Nie wiem. - rzuciła beznamiętnie. - Pewnie wzięli go do gabinetu.
Źle kojarzyło mu się to słowo, w końcu sformułowanie “Wziąć kogoś do gabinetu” było często związane z poważnym nagięciem zasad, a w efekcie ciężką naganą i surową karą. O ile równie częste były przypadki omówienia spraw prywatnych czy osobistych pochwał ze strony instruktorów, to zmora nocnych ekspedycji karnych i kilkugodzinnej nadwyżki testów sprawnościowych w świetle księżyca przeszła już do legendy i większości kojarzy się tylko z tym. Czyżby w końcu się połapali, że Ilicz bez pozwolenia opuszcza budynek albo, co jeszcze gorsze, wybiera się na spacery, których celem jest skryta obserwacja obszaru zamkniętego?Gdy oboje wyszli z łazienek, na rogu już czekał jeden z podirytowanych instruktorów.
- Od jarania szlugów w kiblu jest początek przerwy, nie jej koniec - odrzekł złośliwie, a pod jego nosem zagościł lekki, cwaniacki uśmiech. - Znikajcie!
Minęli go, a ten nie poszedł za nimi. Wyglądało to tak, jakby oczekiwał kogoś innego, a oni po prostu mu się napatoczyli. Bezceremonialnie wkroczyli na salę gimnastyczną. Wszyscy tam zebrani byli już ustawieni w długim na niemalże całą długość sali dwuszeregu i prawie od razu obrzucili wchodzących masą zbitych mroźnych spojrzeń.Czym prędzej ustawili się po jednym z boków. Roza stanęła za nim. Wtedy do pomieszczenia, jakby nigdy nic, wszedł Ilicz, który w oka mgnieniu ustał na baczność po lewej Dmitrija. Chwilę po nim zjawił się widziany niedaleko toalet instruktor, który dołączył do reszty, stojącej w grupie przed całą szkołą i zarządził odliczanie. Gdy wszystkie liczby się zgadzały, zaczął:
- Nie będę obwijał w bawełnę - dzisiejszy test poszedł wam fatalnie, nazwiska tych, którym pomyślnie udało się go zakończyć wymieniłbym w dwadzieścia sekund i nawet nie musiałbym się przy tym specjalnie śpieszyć. Za tydzień powtarzacie go znowu - oznajmił chłodno, jakby był przyzwyczajony do takiego wyniku i nie kładł zbyt wielkiej nadziei w swoich rekrutów. Wtem z małej grupy wyłonił się Wesatrow. - Nie myślcie, że przez ten czas nie będziecie nic robić. Centrum przysłało nam oficerów z frontu - wskazał na Wesatrowa. - Sierżant Anton Werblem będzie do waszej dyspozycji przez kilka dni, po tym czasie zastąpi go kto inny. Sierżant od jutra będzie was uczył operacji bojowych. Mimo słabego wyniku damy wam nieco więcej czasu wolnego. Możecie skierować się na drugie śniadanie i dłuższą przerwę. Po godzinie macie zebrać się tutaj ponownie. Rozejść się! -
“Palenie szlugów”? Naprawdę? Żarty żartami, ale ugh, ten był zbyt nisko jak dla niego… No, abstrachując już od tego, że i tak podobne docinki uważał za niepotrzebne. Nie odpowiedział mu nic, tylko skierował się do sali.
Kiedy przekroczył jej próg i inni wlepili w niego patrzydła, nieco się wzdrygnął. Był na to gotów, ale dalej nieco go to przerażało… naprawdę muszą się jopić na każdego wchodzącego? Eh, zostaw ich… ustawił się i… do środka wszedł Ilicz. Nie wyglądał na jakoś zmartwionego czy przygnębionego, więc może nie chodziło o to węszenie? No, miał taką nadzieję, bo kto wie czy nie będą teraz przy nim węszyć…
Po odliczeniu słuchał typowej gadki, do której już się przyzwyczaił. Był pewien że nie znajduje się wśród tej zdecydowanej mniejszości, ale któregoś dnia, któregoś pięknego dnia… w końcu mu się uda. A wtedy wszyscy zobaczą jak się do niego mylili. Wtedy pokaże na co go stać, co w nim drzemało! Te dni nauk nie pójdą na marne, o nie!
Wtem, coś go zmroziło. Zaraz… Anton? A nie Wesatrow? Które to pseudonim, a które prawdziwa informacja? Czy naprawdę był z frontu, czy to wszystko to jedynie przykrywka? Nie był w stanie tego ocenić, ale był niemal pewien, że ta chusta nie była typowym wyposażeniem armii, no bo z jakiej racji? No, ale wracając. Przynajmniej informacja o szkoleniu nie była zmyślona, ale patrząc na okoliczności w jakich się o tym dowiedział, nie dziwota…
Kiedy zarządzono przerwę, szturchnął Ilicza, nim ten odszedł.
– Jemy razem – rzucił jedynie jakby rozkazująco. Spojrzał się również na Rozę. -
Dmitrij
Ilicz mocno się zdziwił, ale nic nie powiedział. Z kolei Roza tylko potulnie kiwnęła głową. Rekruci wychodzili z sali gimnastycznej pojedynczo, co spowodowało utworzenie charakterystycznego węża, którego ciało ciągle malało. Gdy tylko Dmitrij był tym malejącym segmentem, od razu skierował się do kantyny, tuż za Rozą, natomiast Ilicz nagle rozpłynął się w powietrzu.Drugie śniadanie w kantynie nie było już takie okazałe jak pierwsze, gdyż jego głównym zadaniem było zwykłe pokrzepienie “studentów” przed kolejną serią ćwiczeń. Tym energetycznym wsparciem okazała się być dobrze znana mu wcześniej pomidorowa z dwiema pajdami świeżego chleba. Roza dostała jedzenie przed nim i usiadła przy niezajętym trzyosobowym stoliku stojącym gdzieś na uboczu, z dala od głodnych plotek uszu, których zatrzęsienie scentralizowane było w samym środku. Gdy tylko Dmitrij otrzymał swoją porcję, od razu przy zajął miejsce przy niej, gdy ta po chwili rzekła do niego:
- Iliczowi może się to nie spodobać.Nie zaczęła jeść dopóki nie zjawił się Ilicz, który przysiadł się do nich po kilku minutach. Miał nietęgą minę i wyraźnie zbladł.
- O cholerę ci chodzi, co? - zapytał i zmarszczył brwi. -
Nie było może obfite, ale chleb zawsze mógł być czerstwy, aby “zahartować przyszłych żołnierzy (miejsce na cichy śmiech pod nosem) i przyzwyczaić ich do trudnego życia w okopach. Albo żeby zwyczajnie byliście w stanie przegryźć nogę wroga”. Jakoś tak. Nie wybrzydzał jednak, wziął co mu dano i ruszył do Rozy, dziękując w duchu Stwórcy że nie była jakoś głupia. Chociaż… chyba i tak logicznym byłoby właśnie takie miejsce, nawet dla idioty…
Mniejsza, siadaj tam. Kiedy tylko usiadł i usłyszał jej komentarz, przytaknął. No, spodziewa się podobnej reakcji. W końcu chodzi spięty, a do tego rozmawiali dziś o tym, więc logicznym może być powiązanie jednego z drugim.
W końcu zjawił się i sam Ilicz, a jego pytanie upewniło Dmitrija w swoich przekonaniach. Oj tak, nie spodoba mu się to.
– Dowiedziałem się czegoś nowego o tej bazie – odparł spokojnie, szeptem, przysuwając się lekko. Nadstawił uszu i nasłuchiwał możliwych kroków pracowników. -
Dmitrij
Słysząc to, Ilicz aż uniósł brwi w teatralnym szoku.
- O czym ty mówisz? - uniósł się lekko i zrobił się kompletnie blady jak ściana. - Nie pomyliło ci się coś?
- Daj spokój, Ilicz - odezwała się Roza. - On wie.
- Co? - spojrzał na nią gniewnie i zrobił nietęgą minę. - Powiedziałaś mu?
Kiwnęła tylko głową w milczeniu.Chłopak głęboko westchnął i oparł się mocno o oparcie krzesła, przesuwając je nieznacznie w tył. Kręcił głową w niedowierzaniu.
- Jeśli za to bekniemy…
- Nie bekniemy, spokojnie! - próbowała go uspokoić. - Teraz wszyscy w tym siedzimy.
- No dobra… - odrzekł ze słyszalną niechęcią w głosie i splótł ręce na klatce piersiowej. Zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego, ale uległ, nie widząc sensu w dalszym stawaniu oporu i wypieraniu się. Chyba nawet nieco się uspokoił. - Mów. -
Oj tak, siedzą w tym, a on nie zamierza się poddać w tej kwestii. Dowie się co takiego planują, chociażby dla samej ciekawości…
– Ten na sali, niby sierżant Anton, jest też znany jako Wesatrow. Kiedy się zmęczyłem podczas biegów, nachylił się nade mną taki jeden brodacz i chciał, abym odpoczął. Uległem mu. Był taki spokojny i opanowany… Potem jednak jeden z instruktorów zaczął na mnie narzekać i ostatecznie miałem pójść do sali odpocząć. Po drodze widziałem, jak brodacz rozmawia z jakimiś ludźmi z chustami. Byli w jakimś wozie… W sali już siedział jeden z nich, czyli Wesatrow. Potem do samej sali weszli różni ludzie, w tym i brodacz. Wyprosił mnie, ale że mam dobry słuch, byłem w stanie coś podsłuchać. Wtedy dowiedziałem się o jego imieniu i niby coś wymyka się spod kontroli, jacyś inni są zamknięci w laboratorium. Mają się spotkać w jakimś miejscu o odpowiedniej godzinie jutro (popraw na pw, jeśli ma być inaczej), a Wesatrow ma w tym czasie się podawać za naszego nowego nauczyciela. Myślę że moglibyśmy za nim pójść, ale to na potem. Teraz Ty. Dowiedziałeś się czegoś nowego? – Cały czas mówił cicho, pilnując się ilekroć padały jakieś ważne terminy lub imiona, których znać nie powinien. Starał się też panować nad eskcutacją. -
Dmitrij
Ilicz w końcu zabrał się za zupę, by stworzyć pozory normalnej rozmowy i z uwagą wsłuchiwał się w słowa Dmitrija. Roza z kolei milczała.
- Coś testowali i coś poszło nie tak - zaczął ledwo słyszalnie. - Podsłuchałem ze dwa razy wartowników, jak mówili o zaistniałej sytuacji. Nie chcą dopuścić, żeby jakiś obiekt opuścił teren zamknięty, bo cała północ miasta może mieć spory problem. Słyszałem też, że przysyłają kogoś do ogarnięcia tego bajzlu, jaki się tam zrobił. To na bank ci, o których teraz mówisz.
- Ale po co organizują się na terenie szkoły wojskowej, do tego pełnej rekrutów? - odezwała się nagle Roza.
- Nie wiem - odrzekł z niepokojem w głosie. - Może chcą tu założyć bazę. Nagłe pojawienie się weteranów z frontu, których zadaniem jest szkolenie żółtodziobów i przygotowanie ich do sytuacji panującej w warunkach bojowych to dobra przykrywka. Przynajmniej dla tych, którzy nic nie słyszeli.
- Te chusty na twarzach i desperackie próby ukrycia choćby koloru swoich oczu zdradzają, że coś jest nie tak…
- Może to ich znak rozpoznawczy? -
Sam również jadł, jednocześnie słuchając. A jednak! To może być apokalipsa zombie! Potwierdziły to jeszcze następne słowa Ilicza - zagrożenie dla całej północy! Cieszył się, chociaż nie powinien i o tym wiedział, ale miał rację! I to jest jedyna dobra rzecz w tym wszystkim, przynajmniej dla niego. Pewnie jakiś czas po tej rozmowie zacznie jakoś panikować i ogólnie czuć strach, ale na obecną chwilę woli pozostać w takim dziwnym nastroju. No, jeszcze inną negatywną dla niego informacją była ta o bazie. Może nie być to jedynie przykrywka, a ich cel. Mogą chcieć już teraz wyszkolić tutejszych do walki z ewentualnym zagrożeniem, a on sam tego nie chciał - wolał wykorzystać swoje umiejętności na froncie, a nie naprawiając błąd głupich naukowców.
– Sądzę, że chcą zwyczajnie zachować anonimowość - na wszelki. Równie dobrze może to być ich znakiem rozpoznawczym – odpowiedział w końcu Dmitrij. – Jak sądzicie, przyspieszą nam szkolenie, abyśmy byli w stanie obronić się przed tym co tam trzymają? – zapytał, oczywiście przyciszonym głosem, biorąc kęs chleba. -
Dmitrij
Twory literackie lub filmowe, których tematem są żywe trupy, należą do niszowego nurtu, który nigdy nie doczekał się eksplozji popularności. Zazwyczaj były to kontrowersyjne i ciężkie utwory o sporym znaczeniu filozoficznym, które naśmiewały się z konsumpcyjnego stylu życia pewnych obywateli i skutków coraz bardziej wolnego rynku. Czymże jest przecież osoba głodna pieniędzy i sławy, która z czasem zaczyna dążyć jedynie do tych dwóch prostych celów, zaniedbując całe otoczenie i zatracając siebie w potępieńczym wyścigu szczurów, jeśli nie właśnie chodzącym umarlakiem? Autorzy tych cyklów nie przykuwali dużej uwagi do realizmu swych dzieł, co było wielokrotnie punktowane, także to, że w tajnym laboratorium mogły pojawić się paradoksalne byty, egzystujące na cienkiej, wręcz niezauważalnej linii oddzielającej życie od śmierci, jest mikroskopijnie mało prawdopodobne, jeśli w ogóle istnieje taka możliwość.Ilicz z niepokojem mieszał połyskującą łyżką w zupie. Nie wyglądał na zbytnio głodnego.
- Nie wiem – odpowiedział cicho, nie przerywając bezsensownych okrążeń metalicznego statku na morzu bladej czerwieni, co i raz obijając go o porcelanowe skały. – Chociaż wątpię. Znacznej większości z nas nie udało się pokonać jednego z najważniejszych testów sprawnościowych, jakim jest właśnie „męczeńska droga” i posłaliby nas naprzeciw całkowicie nieznanemu cholerstwu, które wylęgło się w mrokach tamtego obiektu? Nie są tacy głupi.
- Na pewno nie będą nas trenować z dobrego serca – wtrąciła się Roza. – Do tego instruktorzy normalnie kazaliby nam tyrać od wschodu do zachodu słońca na torze przeszkód, dopóki nie wkujemy na pamięć jego rozkładu i nie zdamy go wzorowo w dniu powtórzeń. Tymczasem jutro mamy mieć treningi z sekwencji walki.
- Może chcą nam rozszerzyć zdolność do samoobrony? Wiemy, jak korzystać z broni, ale jeszcze nie zapoznali nas z taktykami i zaawansowanymi poradami.
- Fakt, kilka dni szczegółowych testów bojowych przyniosą lepszy skutek niż ich całkowity brak.
- Dobra, jeśli to wszystko, to kończmy jedzenie. Hipotetycznie możemy się chwilę pokręcić. -
Tak, właściwie to mieli rację. Nie byłoby z nich wielkiego pożytku, poza przynętami, ale w tej sytuacji chyba lepiej będzie ograniczyć straty ludzkie, tym bardziej że i tak chyba już teraz trochę stracili… w końcu jest tam coś na tyle groźnego, że ma zostać w zamknięciu. Ale czy w takim razie dobrze, aby i oni coś w tej sprawie robili? Równie dobrze może to być jakieś zmutowane zwierzę, niekoniecznie od razu zombie, a kraj nie chce zwyczajnie, aby ktokolwiek dowiedział się o ich eksperymentach. Strażnikom z kolei mogą kłamać… Ale w takim razie po co by ich do tego trenowali? Tyle niewiadomych, a sami mogą obecnie jedynie gdybać.
– Ale nie wiemy co tam w ogóle jest. Co jeśli nawet te testy nie starczą? – spytał się, nieco melancholijnie, stając od stołu. – Najlepiej jakbyśmy wiedzieli z czym w ogóle być może będziemy musieli walczyć, jeśli jednak ucieknie z tego ośrodka i pobiegnie akurat tu. Spróbujmy jakoś się tego dowiedzieć.