Galera
- 
- I wtedy ta łaska obudziła się bez głowy…! 
 - Pierdolenie…
 - Powaga!
 - Niemożliwe.
 - Przysięgam, że tak było!
 - Jakim cudem mogła się obudzić bez głowy, skoro bez tego durnego łba już by nie żyła?
 Przy stoliku obok jednego z dawnych barów, a obecnie jednej z lokalnych mordowni, dwójka stalkerów kłóciła się o jedną z lokalnych legend. Jak zwykle ci sami, Śledź opowiadał niestworzone historie, a Mały tylko się pukał w głowę. Byli to jedni z nielicznych wolnych strzelców, których Mar znał do osobiście, i to na tyle dobrze, by Ci pałali do niego jakąś sympatią, zamiast powszechną w środowisku galerników pogardą wobec osób, które mają tak duże skrupuły w obecnych czasach.
- 
— Powiedz mi jeszcze Śledź, że sama Ci tą historię opowiedziała, hę? — Zarechotał Mar, huśtając się na wysłużonym taborecie. Może nie było to szczególnie towarzyskie, ale zamiast alkoholu w jego szklance leniwie kołysało się kilka łyków najzwyklejszej wody. Upił nieco, zwilżając suche usta. 
- 
- A co ja, idiota?! - Obruszył się dryblas - Jasne, że nie! Przecież już była martwa! 
 - Czyli jednak…
 - Ale dopiero potem, Mały! - Aż uderzył pięścią w stół.
 - Panowie, wykłócacie się o pierdolety, a jest tu całe mnóstwo lepszych rzeczy do roboty - Do ich stolika dosiadła się Owca, lokalna stalkera znana tak z radykalnego podejścia do zlecenia, jak i z niecodziennych… Postaw życiowych.
- 
-- Oho, co teraz? – Mruknął z ubawem, składając ramiona na piersi. Przypatrzył się Owieczce, ciekawe co miała im do powiedzenia. 
- 
- A chociażby nowa beczka siwuchy - Wskazała na przyniesioną szklankę. Lokalni szamani pędzi bimber tak podły, że nawet najgorsza wódka przedwojenna była istnym luksusem. A ta jednym łykiem, bez skrzywienia się nawet, wlała się całą ćwiartkę. 
 - Dupa, nie siwucha, psujesz mi historię… - Mruknął niezadowolony Śledź.
- 
— Daj spokój, ta historia i tak już nie ma rąk, nóg i… głowy. — Machnął ręką i w ślad za Owcą upił nieco zawartości swojej szklanki. 
- 
- Poza tym, cokolwiek byś nie powiedział, i tak mam coś, czego nie przebijesz - Dziewczyna uśmiechnęła się chytrze, a wyższemu z mężczyzn praktycznie poszła para z nosa. 
 - Zaczyna się… - Przewrócił oczami Mały - Nigdy nie można w spokoju się napić…
- 
— Dawaj, zamieniamy się w słuch. — Rzucił lekko sarkastycznie, drapiąc się po lewej dłoni. 
- 
- Kojarzycie te historyjki o Astronautach? Właśnie jednego rozwaliłam - Z dumą uderzyła się dłonią o wątłą pierś. 
 - Owca, do cholery… W regionie nie ma żadnego kosmodromu - Mały złapał się za głowę, dziennie musiał znosić miliony tego typu rewelacji. Stąd też dziwne, że zadaje się ze Śledziem, bo facet był zapewne twoim równolatkiem, może niewiele młodszym, i na pewno pamiętał poprzedni świat oraz historię dawnego kraju. Jego towarzysz miał za to może z dwadzieścia lat, a może dwadzieścia pięć. Ludzie wciąż posądzali ich o dewiantyzm, jednak między nimi było coś w rodzaju relacji ojciec-syn, chociaż nikt nie wiedział, z jakiego powodu.
- 
Mar spojrzał na blat stołu i sięgnął do pamięci. Historyjki o Astronautach? Kojarzył coś takiego? 
- 
Ludzie mówili, że po okolicy paradują ludzie w pełnych skafandrach kosmicznych, pojawiają się znikąd, wykonują tylko sobie znane cele i równie niepostrzeżenie znikają. Podobno mają kompletnie nie znać strachu, a jeśli się wie, gdzie ich szukać, to za odpowiednio wysoką cenę zrobię wszystko, co byś tylko sobie zażyczył, włącznie z obaleniem wszystkich dotychczasowych rządów. 
- 
// Czy to jest nawiązanie do jednego z opowiadań z UM? O człowieku, który już nie czuł strachu? // -- Nie ma szans. – Odpowiedział. – Jak chcesz rozwalić kogoś, kto nie istnieje? Chyba, że trafiłaś na jakiegoś stukniętego, Bogu ducha winnego przebierańca, w taką wersję już mogę uwierzyć. – Zaśmiał się krótko. 
- 
Ten post został usunięty!
- 
Popatrzyła na ciebie ze złością, sięgnęła do obszernej kieszeni i rzuciła Ci przed twarz jakiś kawałek materiału. 
- 
Mar spojrzał to na nią, to na Śledzia i Małego. Chwycił materiał i przyjrzał się mu. 
- 
Był to biały kiedyś, teraz raczej szary, kawałek materiału z logiem NASA. Jednak nie była to jakaś część swego czasu modnych ubrań. Naszywka była porządna, nawet teraz zachowała się doskonale. 
- 
Wyglądało wiarygodnie, nawet bardzo. Marley obejrzał materiał z każdej strony, potem spojrzał na Owcę. 
 — Śledź, weź to zobacz. — Podał logo koledze, po czym zwrócił się do dziewczyny. — A gdzie zostawiłaś resztę szczęściarza, do którego to należało?
- 
- Gdzieś obok Kolejarzy, niewiele więcej zdołałam zabrać. Te pierdolone mutanty robią się coraz bardziej bezczelne. 
 Dziewczyna była wyraźnie niezadowolona, że tylko tyle rozszabrowała.
 Mały oglądał wszystko dookoła, długo i dokładnie. Co raz coś mruknął i pokręcił głową.
- 
— No nie wiem… — Mężczyzna pociągnął łyk. — Jakieś naciągane mi się to wydaje. Nie, nie, w to że go kropnęłaś wierzę, ale nie w to, żeby był to astronauta z prawdziwego zdarzenia. Czego niby taki Neil Armstrong na spółę Jurijem Gagarinem mieliby szukać w naszym urokliwym mieście? — Przedostatnie zdanie wypowiedział z słyszalnym przekąsem. 
- 
Chwilę milczała, jej młodziutki wiek nie pozwolił jej poznać tych zacnych nazwisk, jednak zdawała sobie sprawę, że ją nabierasz. 
 - Nigdy nie kłamię w takich sprawach - Wycedziła przez zęby, i nachyliła się przez stolik tak, że światło padło na jej bliznę, która teraz wyglądała przerażająco.
 

