Galera
-
Zatrzymał się jak wryty i obrócił. Kurczak nie ruszył za nim?!
-
Nie miał czasu. Praktycznie wszyscy zbiegli z dachy i teraz z bronią białą rzucili się na mutanta, starając się jakoś go ruszyć, chociaż i tak większość ostrzy ślizgała się po jego skórze.
-
Wszyscy na niego polecieli, a on uciekał?!
“-- Do cholery! --” Zaklnął w myślach i tak szybko jak przed chwilą uciekał przed kurczakiem, z takim pędem wracał do niego. Chwycił załadowanego obrzyna i spróbował dotrzeć do podgardla mutanta. -
Było zbyt nalane, by odróżnić je od tułowia. Jednak nie przeszkadzało to pozostałym, by go okładać czym popadnie i gdzie popadnie, ryzykując co chwilę uderzenie wielką nogą stwora, co zapewne by się zakończyło zgonem na miejscu.
-
Sam mimo wszystkiego zaryzykował i podbiegł do kuraka do frontu i wycelował w górę, praktycznie wbijając obrzyna w mięso mutanta pod jego dziobem. Gdy tylko nadarzyła się okazja, nacisnął spust.
-
Dziób był zbyt wysoko, jednak strzał z bliska mocno zachwiał mutantem. Zrobił dwa potężne kroki w tył, rzucając głową i głośno skrzecząc. Korzystając z okazji, Owca w pełnym biegu wybiła z czyichś pleców, posyłając biedaka twarzą w beton, i wbiła potworowi włócznię pod skrzydło. Mocno się na niej uwiesiła, gdy mutant zaczął się rzucać za wszystkie strony.
-
Zginie, jeżeli mutant ją przykryje! Oszalała?! Marley obrócił w dłoni bagnet i w dwóch, krótkich susach doskoczył do drugiego skrzydła. Wybił się i zatopił ostrze w potworze, wieszając się na nim.
-
W chwili obecnej kurczak miał już dwóch pasażerów na gapę i najwyraźniej nie był z tego zadowolony, rzucając się jak wściekły koń. Utrzymanie się było nielada wysiłkiem.
-
Mar nie zamierzał puścić. Jako drugą kotwiczkę wbił w potwora ćwiekowany uchwyt obrzyna. Zaparł się, napiął mięśnie i opierając stopy na skrzydle, spróbował wzbić się wyżej, na grzbiet mutanta.
-
Mutant za bardzo się rzucał, już samo utrzymanie się było wyzwaniem. Osoby na dole też nie pomagały, ciągle tnąc nogi bestii. Wymęczone ręce nie chciały już dłużej utrzymywać ciężaru ciała.
-
Wobec tego zwiesił się na samym bagnecie, mając nadzieję, że obciążone grawitacją ostrze pójdzie w dół, rozpruwając cały bok mutanta.
-
Zaczęło powoli się przedzierać w dół, gdy monstrum nagle znieruchomiało, zachwiało się i padło na plecy, cudem nie przygniatając was oboje.
-
Od razu odskoczył w bok, wyrywając z sobą rękojeść. Nie wiedział czy kurak nie zacznie zaraz wywijać łapami. Zdechł?
-
Już ledwo oddychał, to było przesądzone.
Spod drugiego skrzydła wyszła Owca, cała we krwi, musiała trafić tętnicę.
- No i co, bando patafianów?! Kutasy to sobie co chwilę porównujecie, ale żeby wziąć się do poważnej roboty, to zawsze macie za mało pomiędzy nogami!
- Ty też mogła byś mieć go pomiędzy nogami od czas… - Jeden z mężczyzn nie zdążył dokończyć. Dziewczyna zamachnęła się aż zza pleców i tak mu przyłożyła w gębę, że nawet nie zauważył, kiedy wylądował na plecach bez kilku zębów. A może nawet i ze złamaną szczęką.
I jak to zwykle w takich burdach bywa, stalkerska brać od razu skoczyła do niej z pięściami, by pomścić kolegę. I równie szybko znalazło się kilku takich, co stanęło w jej obronie. Doszło do dość sporej, i coraz poważniejszej, bijatyki. -
Spuścił smutno głowę. Walka, walka, walka. Ludzie byli lepsi, byli ponad nią. Marley to wiedział. Gdyby tak nie było, już lata temu ostatni człowiek zniknąłby z powierzchni globu. A jednak ludzie nie wiedzą tego, przynajmniej nie zawsze. Uświadamiają sobie to tylko wtedy, gdy jest już za późno. Nawet teraz, gdy już zwyciężyłi z drapieżnikami, leją się między sobą… Smutny los człowieka.
Marley wskoczył między nich, spróbował choćby dwóch rozdzielić ramionami i zebrawszy powietrze w płucach, wrzasnął z całej mocy:
-- CZY WYŚCIE DO JASNEGO CHUJA ZUPEŁNIE OCIPIELIŚCIE?! -
Jedynym skutkiem twojego zabiegu było to, że i do twojej głowy o mało nie doleciała jakaś pałka. Najwyraźniej nie lubili cię tutaj na tyle, by mieć sobie jakiś autorytet w twojej osobie.
-
Ten post został usunięty!
-
Nie chodziło mu o autorytet, jak o pewną dozę rozumu. Wydostał się z kotliny bijących się i wspiął na truchło kurczaka. Stamtąd wychylił głowę w kierunku dachu galery i zawołał:
- Ej! Lodołamacz! -
- Czego? - Dobiegło zza twoich pleców. Gdy inni się prali po pyskach, on zajął się rzeczowym oglądaniem truchła i zapodane oceną potencjalnych słabych punktów. Jak stary wyjadacz stalkerskiego życia.
-
Aha, czyli tutaj był.
-- Weź ich ogarnij, zanim zabiją się nawzajem. – Wskazał kciukiem na lejący się za nim motłoch.