Galera
-
— No nie wiem… — Mężczyzna pociągnął łyk. — Jakieś naciągane mi się to wydaje. Nie, nie, w to że go kropnęłaś wierzę, ale nie w to, żeby był to astronauta z prawdziwego zdarzenia. Czego niby taki Neil Armstrong na spółę Jurijem Gagarinem mieliby szukać w naszym urokliwym mieście? — Przedostatnie zdanie wypowiedział z słyszalnym przekąsem.
-
Chwilę milczała, jej młodziutki wiek nie pozwolił jej poznać tych zacnych nazwisk, jednak zdawała sobie sprawę, że ją nabierasz.
- Nigdy nie kłamię w takich sprawach - Wycedziła przez zęby, i nachyliła się przez stolik tak, że światło padło na jej bliznę, która teraz wyglądała przerażająco. -
// Co to za blizna tak właściwie? W sensie, jak wygląda i gdzie przebiega? //
— Dobra, no przecież powiedziałem… — Odchylił się na taborecie, wyciągając przed siebie dłonie. — Tylko wydaje mi się dziwne, żeby jakiś facet latał po okolicy w takim wdzianku. Bo po co?
-
Zacisnęła pięścią, twarz nabiegła jej krwią, jedynie szrama pozostała blada. Biegła od lewego kącika ust, przez policzek, załamywała się na czole, by przejść przez linię włosów zostawiając łysy ślad i kończyła się za prawym uchem. Już miała się odezwać, gdy Mały rzucił jej materiał do dłoni i samemu wbił wzrok w wejście do baru.
-
Marley zamilkł, nie chcąc pogarszać swojej sytuacji. Palnął żeś, Mar, palnął.
-
Usłyszałeś za sobą tupot ciężkich buciorów. Kilku lokalnych stalkerów, w pełnym rynsztunku wypadowym, nieskładnie biegło korytarzem.
-
— A oni co? — Odwrócił głowę w kierunku wyjścia z lokalu.
-
- To już pięciu. Nie podoba mi się to… - Mały machinalnie poklepał się po wszystkich kieszeniach, odruchowo sprawdzając własny sprzęt. Jednak zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć, przed drzwiami przebiegło siedem osób. Lodołamacz prowadził swoich ludzi, najlepszych stalkerów w mieście. A za swoje usługi brał krocie.
-
— Szykuje się jakaś gruba akcja, nie poskąpili w sile, szewcy… — Mruknął, zaciągając lewy rękaw swetra.
-
Zaraz za nimi biegł Powała na czele swoich dwudziestu ludzi, w pełnym rynsztunku bojowym najwyższej klasy, zapewne zrabowanym wojskowym podczas Wielkiej Wojny. Jako że Galera nie posiada formalnego zarządu, toteż brak tu sił porządkowych. Jednak w sytuacjach kryzysowych to właśnie Powała stawał na czele milicji, by bronić dawnej galerii handlowej.
-
Marley aż zamrugał. Sięgnął po opierający się o stół hokej i prewencyjnie przyciągnął go do siebie. Spojrzał na towarzyszy.
— Atakują Galerę? -
- Raczej nikt by się nie ośmielił… - Mały potarł kark - Ale Powała rusza dupę tylko w dwóch wypadkach. Albo coś zagraża galerii, albo zwietrzył niesamowicie dochodowy interes. Śledź, weź nasze graty. Nigdy nic nie wiadomo.
-
-- W takim razie co? Mutanty? – Marley podniósł się z taboretu i sięgnął po plecaki. – I tyle ludzi do nich? To nie Gon.
-
Jakby na potwierdzenie tych słów, do lokalu wpadł jakiś stalker, złapał się framugi i złapał oddech.
- Gon! - Rzucił tylko i pobiegł dalej. Wszystkich zmroziło na moment, pierwsza zareagowała Owca. W ułamku sekundy stanęła na krześle, na którym dopiero co siedziała, weszła na stół, z niego przesadziła sus na Twój, skoczyła ponad tobą i pobiegła do wyjścia. Chwilę po nią pobiegli twoi dwaj rozmówcy. -
— Bingo, kurna. — Rzucił, zbierając w pośpiechu swoje manatki. Ruszył sprintem za Owcą i spółką, ściskając w prawicy hokej. Drugą ręką w biegu próbował nałożyć kask na swoją glacę.
-
Reszta okolicznych fanów mocnych wrażeń także w biegu kompletowała szpej, na złamanie karku pędząc do głównego wyjścia, gdzie już zaczęło się robić tłoczno.
-
Marley usunął się na bok. Nie miał zamiaru tracić czasu na przeciskanie się między pozostałymi, to nie miało sensu. Zamiast tego rozejrzał się za jakimś wejściem na wyższy poziom, chciał zobaczyć skalę tegorocznego gonu.
-
Akurat ta galeria została zbudowana jako jednopoziomowa, także teraz mogłeś jedynie czekać w kolejce do drzwi obrotowych, które mimo padniętego silnika, obracały się jedynie na śrubie.
-
Kolejki nie przebolejesz. Poczekał, aż pierwsza fala stalkerów przejdzie przez drzwi, później sam postarał się przez nie przecisnąć.
-
Z trudem, w ogromnym ścisku, ale jednak wyszedłeś na obszerny parking. Powała już wydawał pierwsze rozkazy. Jak zwykle w sytuacjach kryzysowych to on dyktował warunki przyjęcia bitwy i absolutnie nikt nie kwestionował decyzji, absolutnie poddając się jego decyzjom.