Galera
-
Dwóch kolejnych… Spojrzał na martwych towarzyszy. Jego twarz nie zdradzała wielu emocji poza zachłyśnięciem walką, jednak oczy mówiły więcej. Wybaczcie, nieznani koledzy.
Przygotował się na nadejście kolejnej fali. Nie zamierzał podzielić ich losu. Jeszcze nie teraz.
-
Widać było, że mimo gęstego wału ołowiu, mutanty i tak się zbliżały. Powoli, z mozołem, jednak ścierwo kładło się coraz bliżej. Aż w pewnym momencie dudnienie ustało i przeraźliwy ryk przetoczył się po okolicy, wraz z biegnącymi monstrami.
Jednak jakby na to nie zważając, Powała wyszedł ze swoimi ludźmi i walcząc wręcz posuwał się centymetr za centymetrem do przodu. -
Szedł jak taran. Ale Mar odwrócił od niego wzrok, nie chcąc być zabitym przez własną nieuwagę. Otrzepał się z kurzu i stanął szerzej, poprawiając swoją pozycję. Zw chwilę przyjdą kolejne.
-
Nim kolejne mutanty zbliżyły się do twojej pozycji, to na dachu budynku doszło do kolejnej eksplozji, niewiele mniejszej. Jakby tego było mało, ładunki wybuchowe na rondzie także się odezwały potężnym odgłosem, aż ziemia zadrżała.
-
-- Skąd oni wytrzasnęli takie fajerwerki?! – Zapytał po części samego siebie, po części innych, zaraz po tym jak echo eksplozji minęło. Spojrzał na blok Lodołamacza.
-
Góra została pochłonięta przez ogień, ciemny dym zaczął otaczać okolicę nieprzebijalną kurtyną.
- Produkują z oleju po fabrykach - Odpowiedział ktoś obok ciebie, miały chyba coś jeszcze dodać, gdy od strony bloku pojawił się jakże charakterystyczny dźwięk. Ktoś strzelał ze stareńkiego automatu, i to gęsto, nie szczędząc drogocennej amunicji. -
-- Za to tego już na pewno nie wyprodukowali. – Dopowiedział, słysząc wystrzały.
-
- Wojskowi przyszli? - Po okolicy przebiegł głos, tak pełen nadziei, jak i strachu. Strzelano bez opamiętania, a odgłosy z dużą szybkością się zbliżały. Jednak Powała zdawał się nie zwracać na to uwagi, wciąż brał na siebie główne uderzenie gonu, próbując chyba ściągnąć na siebie uwagę potworów.
-
-- Coś mi tu nie gra tak, jak powinno…-- Wymruczał pod nosem. Dlaczego wojskowi mieliby zapuszczać się aż tak daleko? Na pewno nie po to, by po bratersku pomóc w walce z gonem.
-
Kolejna fala przerwała twoje przemyślenia, teraz zaczęły się zbliżać ptaki oraz wszelkie najgorsze bydło, od koni i krów kończąc na żubrach i bizonach zbiegłych z hodowli.
-
Teraz zacznie się jazda… Chwycił swojego obrzyna. Jedna, dobrze wymierzona kula powinna zabrać z sobą przynajmniej jedną łaciatą. Poczekał, aż zbliżą się na tyle, by miał czysty strzał i posłała ołów prosto między oczy pierwszego większego mutanta, jaki się zbliży.
-
Ołów rozłupał czaszkę potwora, chociaż ten po upadku nadal się szamotał i próbował wstać. Czasu na przeładowanie już nie było, za chwilę kolejne bydle się zbliży.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Odrzucił obrzyna i przygotował się do uskoczenia przed molochem. Hokej nie wiele tu zdziała, wcisnął go w zaczep z plecaka i samemu dobył dwóch oszczepów.
-
Wielki potwór już był o skok od ciebie, gdy nagle padł pyskiem w ziemię tuż przed tobą, ryjąc w niej kopytami. Nad nim ktoś przeskoczył, wpadając ciężko do wyrkotu i strzelił kolejne trzy razy w truchło, czwarty raz iglica uderzyła już w pustkę.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
-- Dzięki, wiszę Ci. – Powiedział wesoło do osoby z automatem.
Namierzył wzrokiem największego z pobliskich mutantów i cisnął w niego jednym z oszczepów. Dopiero wtedy spojrzał na osobę, która być może uratowała go przed stratowaniem. -
Oszczep wbił się w bok żubra, chociaż dość głęboko. Mężczyzna obok zrobił to samo ze swoim.
Był to Lodołamacz. A raczej to, co z niego zostało. Cały w krwi, swojej bądź mutanciej, osmalony, obrania w strzępach, podarte przez potwory i przypalone w kilkunastu miejscach.
- Zmywamy się stąd, synek.