Galera
- 
-- Za to tego już na pewno nie wyprodukowali. – Dopowiedział, słysząc wystrzały. 
- 
- Wojskowi przyszli? - Po okolicy przebiegł głos, tak pełen nadziei, jak i strachu. Strzelano bez opamiętania, a odgłosy z dużą szybkością się zbliżały. Jednak Powała zdawał się nie zwracać na to uwagi, wciąż brał na siebie główne uderzenie gonu, próbując chyba ściągnąć na siebie uwagę potworów. 
- 
-- Coś mi tu nie gra tak, jak powinno…-- Wymruczał pod nosem. Dlaczego wojskowi mieliby zapuszczać się aż tak daleko? Na pewno nie po to, by po bratersku pomóc w walce z gonem. 
- 
Kolejna fala przerwała twoje przemyślenia, teraz zaczęły się zbliżać ptaki oraz wszelkie najgorsze bydło, od koni i krów kończąc na żubrach i bizonach zbiegłych z hodowli. 
- 
Teraz zacznie się jazda… Chwycił swojego obrzyna. Jedna, dobrze wymierzona kula powinna zabrać z sobą przynajmniej jedną łaciatą. Poczekał, aż zbliżą się na tyle, by miał czysty strzał i posłała ołów prosto między oczy pierwszego większego mutanta, jaki się zbliży. 
- 
Ołów rozłupał czaszkę potwora, chociaż ten po upadku nadal się szamotał i próbował wstać. Czasu na przeładowanie już nie było, za chwilę kolejne bydle się zbliży. 
- 
Ten post został usunięty!
- 
Ten post został usunięty!
- 
Odrzucił obrzyna i przygotował się do uskoczenia przed molochem. Hokej nie wiele tu zdziała, wcisnął go w zaczep z plecaka i samemu dobył dwóch oszczepów. 
- 
Wielki potwór już był o skok od ciebie, gdy nagle padł pyskiem w ziemię tuż przed tobą, ryjąc w niej kopytami. Nad nim ktoś przeskoczył, wpadając ciężko do wyrkotu i strzelił kolejne trzy razy w truchło, czwarty raz iglica uderzyła już w pustkę. 
- 
Ten post został usunięty!
- 
Ten post został usunięty!
- 
-- Dzięki, wiszę Ci. – Powiedział wesoło do osoby z automatem. 
 Namierzył wzrokiem największego z pobliskich mutantów i cisnął w niego jednym z oszczepów. Dopiero wtedy spojrzał na osobę, która być może uratowała go przed stratowaniem.
- 
Oszczep wbił się w bok żubra, chociaż dość głęboko. Mężczyzna obok zrobił to samo ze swoim. 
 Był to Lodołamacz. A raczej to, co z niego zostało. Cały w krwi, swojej bądź mutanciej, osmalony, obrania w strzępach, podarte przez potwory i przypalone w kilkunastu miejscach.
 - Zmywamy się stąd, synek.
- 
— Do Galery? — Spojrzał na niego. — Co z Powałą? 
 Rozejrzał się w okopie. Co z resztą?
- 
Obsada była już przetrzebiona do połowy, jak nie większe mutanty, to ptaki im w tym pomogły. 
 - On nie ma pięciu lat, poradzi sobie.
 Miałeś wrażenie, że jakby tylko miał jeszcze trochę siły, a wyglądał już jak siedem nieszczęść, to bezceremonialnie chwyciłby cię za kark i zawlókł do budynku.
- 
-- Dobra. – Skinął głową i przygotował się do wyjścia z okopu. Jeżeli Powała będzie się jego czepiał, najwyżej złamie to na Lodołamacza. Najpierw muszą przeżyć. 
- 
Wyciągnął zza pazuchy granat obronny, porządna przedwojenna robota. Rzucił go daleko przed siebie i padł twarzą w dół do okopu. 
 - Granat!
- 
Marley także padł na ziemię, zasłaniając głowę dłońmi. 
- 
Wtedy nisko nad ziemią przeleciało mnóstwo mięsa, wnętrzności, a nawet całe łapy mutanciego ścierwa. Huk i gwizd w uszach skutecznie ogłuszył także i ludzi, jednak Lodołamacz nie dał Ci chwili na wytchnienie. Klepnął cię w plecy i wyskoczył z okopu. 
 - Całość odwrót!
 

